„Przedbiegi do Pałacu”
Stand-up
Na wstępie ostrzegam wrażliwych, że w pierwszym akapicie przyświntuszyłem, ale bez takiego zapisu nie odda się atmosfery tej komediowej formy artystycznego przekazu! W odróżnieniu od hejtu, to, co napisałem poniżej, kwalifikuję jako roast (gatunek rozrywkowy z obraźliwymi, często wulgarnymi monologami), którego zarówno obiektem, jak i wykonawcą bywa stand-uper. Otóż byłem na stand-upie w mieście wojewódzkim i oklaski były… z rzadka.
Żarty, zamknięte pod czaszkami części wykonawców, nie przebijały się zarówno treścią, jak i puentą do odbiorców. Znaki interpunkcyjne z łaciny, typu: k…a, pier…ć, ch…j, sypały się w hurcie słownym jak g…wno z barana. Ja rozumiem, że to forma komunikacji, znak firmowy stand-upu, ale to powinny być wtręty w ciekawy przekaz, niestanowiące celu samego w sobie. W innym wypadku to przerost formy nad płaskością „humorystycznej” treści. Są tacy (autorzy i odbiorcy), którzy to lubią, ale czy zespół Tourette’a wójta D. Obajtka – to jest stand-up? Znam kilku stand-uperów ze strawnym „mięsnym” przekazem, wkomponowanym w nieinfantylną fabułę – palce lizać (nie przyjechali).
Ja byłem, niestety, odbiorcą (części) przekazu jak z telewizyjnego „Świata według Kiepskich”, gdzie kazano śmiać się tylko z zaproponowanej interpunkcji, bo to świat ich, a nie tylko stand-uperów, mających audytorium za głupich śmiejących się do sera. Treść pomiędzy k…wami musi mieć to coś, czyli ręce i nogi, a nie jedynie ch…a w postaci stand-upera. Koniec roastu. Składankę występów wykonawców, której byłem świadkiem, skojarzyłem z treścią artykułu pt. „Przedbiegi do Pałacu” (ANGORA nr 34), w którym red. Krzysztof Różycki próbuje wskazać aktorów cyklu prezydenckiego stand-upu do wyborów w 2025 r.
W przeciwieństwie do Autora nie mam dylematów ze wskazaniem listy osób na urząd. O ile sprawa jest prosta i według mnie przesądzona co do kandydatów: KO – premier popiera R. Trzaskowskiego; Trzeciej Drogi – ludowcy popierają S. Hołownię; Lewicy – kobiety poprą M. Biejat; Konfederacji – K. Bosak poprze S. Mentzena, to prezes PiS stwierdzeniem, że poprze młodego, wysokiego i przystojnego, dał do zrozumienia, że nie będzie kandydował. Zgłosił się D. Tarczyński. Trwa zapewne niemal rentgenowskie prześwietlanie pretendentów PiS, testowanie czystości rąk i poglądów w obawie przed roastem ogólnopolskim podczas debat, eliminowanie ewentualnie umoczonego w geszefty partii lub wskazanego w audytach rządowych i kontrolach NIK. Znalezienie takiego graniczy z cudem.
Nie zgadzam się z sugestią Autora, że PiS szykuje różnych kandydatów z odmienną taktyką na różnych przeciwników z KO (Trzaskowskiego bądź Tuska). To według mnie bez znaczenia i kwestią jest tylko wybór numeru zestawu z koperty z marynarki. Wyciągnięty z kapelusza PiS królik zmierzy się z roastem wymierzonym w całą partię nieetycznych, skrzywionych prawnie kolesi. W 2025 r. wszczętych już będzie wiele spraw sądowych. Tenże królik przyjmie rolę stand-upera, który – w zależności od rodzaju elektoratu do pozyskania lub ogłupienia – przypuści niewybredny atak na głównego przeciwnika, pokazując swój świat kiepskich dla kiepskich. Nie powstrzyma się od stylu a la Kaczyński i nie okaże pokory. Jeśli wybory parlamentarne w 2023 r. miały ukryć przestępstwa, to dziś marzeniem prezesa jest ułaskawienie przestępców przez zwycięzcę z jego partii. Zgadzam się natomiast z Autorem, że „przyszłoroczne wybory prezydenckie mogą na lata zmienić polityczny układ sił”. JANUSZ G.
„Piłowanie Lasów Państwowych”, „Przyroda, głupcy”
Widzę to, co widzę…
Na temat szeroko pojętej kondycji naszych lasów wypowiadało się w ostatnich latach wiele osób reprezentujących różne środowiska i punkty widzenia. Także na stronach „Ludzie listy piszą” w ANGORZE nr 29 głos zabrał w tej sprawie prof. Bogusław Bobek w tekście „Piłowanie Lasów Państwowych”, a później, w 34. numerze ANGORY, polemizował z profesorem pan Janusz w liście „Przyroda, głupcy”. Ja nie jestem zawodowo związany z gospodarką leśną, dlatego mogę napisać jako zwykły obywatel, że widzę to, co widzę, mając na myśli stan i kondycję naszych lasów, a będę w moim tekście poruszał się tylko po tych lasach, gdzie nie ma łosi, o których pan profesor Bobek pisze, że: „przegęszczone populacje łosi eliminują gatunki liściaste w lasach i są główną przyczyną spadku bioróżnorodności środowiska leśnego. Na takich terenach gospodarka leśna… ma charakter zbliżony do gospodarki rabunkowej”.
No i oczywiście odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi obecny generalny dyrektor Lasów Państwowych. Pan profesor uzupełnia również, że: „W lutym 2024 ministra klimatu i środowiska powołała zespół, którego celem było opracowanie rekomendacji w zakresie zasad prowadzenia gospodarki leśnej. Skład zespołu został zdominowany przez działaczy środowiskowych, którzy nie mają kwalifikacji niezbędnych do oceny działań prowadzonych w ramach gospodarki leśnej”. Jeśli chodzi o mnie, to jeżdżę po kraju, m.in. przez Puszczę Notecką i Goleniowską, Bory Dolnośląskie, lasy pilskie, chodzieskie, czarnkowskie, od prawie 50 lat i obserwuję, co się w nich dzieje.
Mam kolegów pracujących w Lasach Państwowych i na wydziałach leśnych uczelni w Poznaniu, we Wrocławiu i na SGGW. Wielu z nich uważa, że tak rabunkowej gospodarki, jaką prowadzono w naszych lasach w ostatnich latach, nie notowano ani podczas zaborów, ani w czasie drugiej wojny, ani również w latach tzw. socjalizmu. Za moich młodych lat było np. przykazane, że drzewa w lasach można ciąć od grudnia do końca marca. W tej chwili trzebież trwa przez cały rok, także w lecie. Przejeżdżając przez tereny leśne, można zobaczyć, że wystarczy jeden miesiąc, a nie ma już kolejnego oddziału leśnego. A gdy ktoś chce wyciąć drzewo w swoim ogrodzie, musi to zgłosić w odpowiednim urzędzie i całą sprawę zakończyć w marcu, aby jakaś sroka nie zdążyła się tam zagnieździć.
Kilka lat temu, za ministra Szyszki, w Parku Krajobrazowym Dolina Środkowej Odry, w okolicy wsi Wysokie, wycięto przeszło 100 wiekowych dębów (mam zdjęcia). Na wzgórzach morenowych w okolicach Chodzieży pod topór poszły wspaniałe buki. To drewno daje dużo kilokalorii w elektrociepłowniach. I to jest właśnie, panie profesorze, rabunkowa gospodarka leśna, której patronują tzw. specjaliści od lasów. A to, że większość naszych lasów to monokultury, na niżu sosnowe i świerkowe w górach, to też jest przecież dziełem człowieka, a nie łosi, o czym powszechnie wiadomo. A tak na zakończenie, kiedyś być może nadejdzie czas, gdy człowiek jako gatunek zrozumie, że zdrowe środowisko przyrodnicze umożliwi dalszą egzystencję jemu i jego potomstwu na tej planecie, poza którą, przynajmniej na razie, nie możemy żyć. Z pozdrowieniami dla wszystkich Czytelników MAREK z Zielonej Góry
Zapomniał o osiołku
Oj, ten Ryszard C. to normalny frajer! Nie dość, że składał fałszywe wnioski o zwrot kosztów podróży 14 samochodami, dwoma motorowerami, motocyklem i ciągnikiem siodłowym, to zapomniał o jeszcze jednym, ważnym dla każdego chrześcijanina, środku lokomocji. Był przecież członkiem Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i powinien wiedzieć, czym podróżowała matka Jezusa, gdy musiała uciekać. Uciekała na osiołku! Mógłby nim podróżować do Brukseli nie z Jasła, ale ze Stuposian. Chałupę jakąkolwiek za friko by tam kupił, plus hektar łąki dla osła i… po sprawie. Ktoś powie – ale osioł nie ma tablicy rejestracyjnej! Jak to nie ma? Ma przecież kolczyk na uszach. Tak stanowi prawo Unii Europejskiej, o czym Ryszard C. powinien wiedzieć.
Jeśli chcesz mieć zwierzę przeżuwacza, czyli: kozę, krowę, owcę, konia czy osiołka, musisz mieć, oprócz hektara ziemi na jedno bydlątko, specjalną maszynkę do kolczykowania, a kolczyk pobrać z Agencji Rynku Rolnego. No i jak Ryszard C. spełniałby wszystkie wymogi, należałaby mu się dopłata do osiołka. A jakby jeszcze tego jednego osiołka rozpisał na 500 sztuk, to miałby tej kasy jeszcze więcej. Coraz częściej czytam, że nie warto skazywać pisowców na kary więzienia za przekręty finansowe i inne, ponieważ „w Pałacu Prezydenckim waletuje pisowski rezydent”. No, ale przecież można rozpocząć proces – i tak jak pisowcy mieli w zwyczaju – robić 5-miesięczne przerwy od posiedzenia do posiedzenia plus sprawy proceduralne plus chory prokurator, plus nieobecna sekretarka, a takiego niedouczonego cwaniaka jak Ryszard Czarnecki zamknąć z uwagi na potencjalnie wysoki wymiar kary (15 lat) i niebezpieczeństwo mataczenia.
Niech sobie poczeka do zakończenia procesu. I jeszcze w sąsiedniej celi powinien czekać na proces prokurator Jerzy Z., specjalista od przechowywania w garażu akt niewygodnych dla pisowców. Im bliżej 6 sierpnia 2025 roku – zaprzysiężenia nowego prezydenta – tym podobnych procesów powinno być więcej, bo miejsc w więzieniach z pewnością nie zabraknie. A Ryszardowi C. liczyć kroki na spacerniaku! Jak okrąży Ziemię pięć razy i będzie grzeczny – można wypuścić do domu. KOMINIARZ
Słów kilka do posłów i ministrów RP
Bardzo mi przykro patrzeć, że nasz Sejm zajmuje się tematem typu aborcja lub związki partnerskie, gdy tyle ważnych spraw jest nieruszonych. Oczywiście, nie ujmując niczego ciągle i ciągle wałkowanym takim tematom jak aborcja czy obronność. Mam prośbę do Państwa posłów/ministrów – może któryś z szanownego grona władających państwem zwróci uwagę, że w ZUS-ie pracuje około pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Z rodzinami to jakieś sto pięćdziesiąt – sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi, czyli mniej więcej takie Katowice, które żyją na grzbiecie innych pracujących. I teraz proszę sobie wyobrazić, że w Finlandii sprawami takimi jak nasz ZUS zajmuje się 18 (słownie: osiemnaście) osób w odpowiedniku naszego Ministerstwa Polityki Społecznej. Mają tam emeryturę ujednoliconą dla każdego – zna czy powszechną, z tą samą kwotą; jak ktoś chce, to się doubezpiecza.
Pytanie nasuwa się samo. Czy nie możecie wprowadzić w Polsce powszechnej emerytury, np. od 2030 lub 2035 roku? Oczywiście stopniowo, by ludzie nie tracili nabytych praw – chodzi o wchodzących na rynek pracy. Macie od razu pretekst to redukcji zatrudnienia w ZUS-ie np. do trzydziestu pięciu tysięcy, ot tak. Jaka jest praca w ZUS-ie? Akurat wiem. Ci, którzy później przychodzą, mijają się z tymi, którzy wcześniej wychodzą. A jak przyjdziesz do ZUS-u, to nie ma kto cię obsłużyć, intruzie. Ogromny przerost zatrudnienia – dziś wszystko jest w bazach danych, elektronicznie, a nikt nie robił tam redukcji.
Ciocie, synowe, wszechobecny nepotyzm i wyjazdy w Alpy dla kierownictwa na 250 osób – i tak się to kręci… Porównanie systemów ma przyszłość nie tylko w dziedzinie ubezpieczeń społecznych. Popatrzmy, jak dobrze działa służba zdrowia we Francji, mają tam kilka stopni ubezpieczeń zdrowotnych, może nie do końca idealnie, ale lepiej niż u nas. Wiadomo, zawsze państwowe firmy marnują więcej, są nieefektywne, ale da się to zrobić. Czemu ktoś nie podejrzy i nie zaadaptuje? Może nie wszystko, ale to, co się da do polskich warunków wdrożyć, może coś z rozwiązań w innych państwach UE? Może gdzieś jest jeszcze lepiej? Jakie jest usprawiedliwienie dla Was, panie i panowie posłowie, że nie zajmujecie się tym, co potrzebne, ale jakimiś pobocznymi sprawami, a reszta leży? Kolejny zapomniany problem. Czemu sędzia niemiecki rozwiązuje dwa razy więcej spraw niż polski?
Otóż rozmawiałem z sędziami – mają asystentów, którzy mogą dawać niemal streszczenie i proponować wyrok, a u nas… U nas sędzia musi sam przeczytać te opasłe tomy. Gdzie są sędziowie pokoju? Kto podejmie się systemowej naprawy w sądownictwie? Kto sprawdzi, jak jest w innych krajach? Każdy z nas spotkał się z sytuacją, że ma rację i wie, że wygrałby sprawę o to czy o tamto, ale nie założy tej sprawy. Dlaczego? Bo wie, że będzie ona trwała co najmniej trzy lata, po drodze ogromne koszty, nerwy, emocje, a pod koniec będzie się zastanawiał, po co on tam poszedł i o co mu samemu chodziło, bo to tak dawno temu było i efekt nie ten… Tak, drodzy rządzący, nie mamy poczucia sprawiedliwości wcale. Wszyscy oglądamy amerykańskie filmy, gdzie sędzia tego samego wieczoru wydaje wyrok – ech, prawo zwyczajowe – bez paragrafów kodeksów etc., ale poczucie sprawiedliwości i intuicja sędziego i – jest wyrok. Marzenie, ech… Zobaczcie, jak jest w innych krajach Unii. Tak trudno skopiować lepsze rozwiązania? BOGUSŁAW DZIEDZIC
Towarzysz socjolog
Człowiek całe życie się czegoś uczy, ostatnio… Ale do rzeczy. Przeglądałem książkę Zbigniewa Adrjańskiego „Kalejdoskop estradowy 1944 – 1989”, wydaną w 2002 r. Jest w niej informacja o Janie Pietrzaku. Przeczytałem m.in., że ten niewątpliwie wspaniały satyryk, kabareciarz, piosenkarz i publicysta ukończył studia socjologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Bardzo się zdziwiłem, bo jest to informacja niemająca nic wspólnego z rzeczywistością. Ale nie można mieć pretensji do Autora książki, został po prostu wprowadzony w błąd.
Oto fakty. Mam też książkę Andrzeja Niziołka „Jan Pietrzak – Człowiek z kabaretu”, wydaną trzy lata później, w 2005 r. Dowiadujemy się z niej m.in., że Jan Pietrzak uczył się w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Wybrał socjologię i studia ukończył w 1968 r. Tyle faktów. Kto mógł się wówczas dostać na takie studia? Tylko sami swoi, wyjątkowo zaufani towarzysze. A co ma do tego Uniwersytet Warszawski? Otóż wydał absolwentom WSNS dyplomy ukończenia Wydziału Socjologii UW! Coś nieprawdopodobnego! Gdzie był wtedy Jego Ekscelencja Wielce Szanowny Dziekan tego Wydziału? Ohyda? Oszustwo? Te znaki zapytania są chyba zbyteczne. A Zbigniew Adrjański został, podobnie jak Czytelnicy „Kalejdoskopu…”, wprowadzony w błąd. Ale fakt faktem – Pana Jana trudno jest nie darzyć sympatią. Pamiętam Go doskonale z Klubu Studenckiego Hybrydy w Warszawie. Ile to już lat minęło… KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Jak nie dać się upałom, i nie tylko
No i stało się, co się miało stać. Natura straciła cierpliwość i mamy to, na co pracowicie zapracowaliśmy. Przez swoją, delikatnie mówiąc, niefrasobliwość, doprowadziliśmy do wzrostu średniej temperatury na naszym pięknym globie co najmniej o 1,5 stopnia, a w wielu miejscach udało się nam tak nagrzać atmosferę, że przekroczono, i to znacznie, 1,5 stopnia. Natura się zbuntowała i szaleje, i to na całym globie. Wszędzie pojawiają się anomalie pogodowe, które nawet filozofom się nie śniły. A, co gorsza, niekorzystne zjawiska się potęgują i czynią coraz większe szkody. Jakby tego było mało, to wzrost temperatury zaczyna być groźny dla naszego zdrowia, a nawet życia.
A tego, co nabroiliśmy, nie da się cofnąć z dnia na dzień. Gdyby nawet na całej Ziemi pogasić wszystkie świeczki, to efekt byłby widoczny za sto lat, więc jakie mamy wyjście? Na szczęście niekoniecznie prześcieradło i cmentarz. Możemy złagodzić skutki upałów, sadząc, gdzie się tylko da, drzewa, które, ratując się przed ugotowaniem, przy okazji i nam dają ulgę, np. cień czy obniżenie temperatury przez parowanie wody przez liście. Kiedyś np. w miastach czy osiedlach prawie na wszystkich ulicach były drzewa, które zacieniały nie tylko chodniki, ale i budynki, taka darmowa klima. Niestety, dzisiaj to tylko wspomnienie. Trzeba wszędzie, gdzie tylko można, zastąpić betony trawnikami, które nie tylko chronią miasta przed nadmiernym nagrzewaniem, ale są doskonałymi „odwadniaczami”, pochłaniając nadmiar opadów, a przy okazji nawadniają okoliczne tereny. Woda wpuszczona do kanalizacji to same straty.
Po pierwsze, nie ma takiego systemu, który by szybko odprowadził wodę np. z oberwanej chmury, więc co nas może zbawić? – pobliski zbiornik retencyjny, np. staw, lub dolinka w pobliskim parku. A co stoi na przeszkodzie, żeby taki stawek pojawił się na naszym osiedlu? Warto też pomyśleć o rzekach, gdzie zbiornik retencyjny, tzn. suchy (zwany polderem, napełnia się tylko w czasie dużych stanów rzeki), ratuje mienie położone poniżej zbiornika. Można też gromadzić wodę w korytach rzek, zwłaszcza świetnie do tego nadaje się Odra, gdzie nie brakuje jazów, za to brakuje barek, więc po co trzymać wodę na jazach? Można otworzyć jazy, gdy nie ma opadów, a zamknąć, gdy rzeka chce zaszaleć. Oczywiście pod warunkiem, że do rzeki nie będziemy wpuszczać żadnych świństw.
Doskonałym zbiornikiem może być też grunt: wystarczy tak ułożyć płyty chodnikowe czy kostkę brukową, żeby woda, zamiast spłynąć do kanałów, przedostała się do gruntu, np. płyty ułożyć tak, żeby między nimi powstały szczeliny – a żeby płyty się nie kolebały, wypełnić szczeliny drobnym tłuczniem. Parkingów też nie trzeba szczelnie betonować, tak by nawet kropla wody się nie przecisnęła. Można je pokryć kratką wypełnioną tłuczniem, przez który woda dostanie się do gruntu i nawodni okoliczne rośliny. Trzeba nareszcie pognać nawiedzonych ekologów, gdzie pieprz rośnie, albo jeszcze dalej, którzy wmawiają nam, że rośliny genetycznie modyfikowane to wymysł z piekła rodem. Jak na razie, np. w USA i nie tylko, od 20 lat używa się do produkcji żywności roślin zmodyfikowanych. I co, wyrosły Amerykanom ośle uszy czy małpie ogony? Czy wybuchły tam jakieś straszliwe zarazy?
Nie ma żadnych dowodów, żeby zmodyfikowana kukurydza czy soja komukolwiek zaszkodziły. Jeżeli nie wyhodujemy, i to szybko, roślin jadalnych, np. zbóż odpornych na susze, to klęski głodu mamy jak w banku. Czy jest sposób na coraz częstsze wichury i fruwające dachy? Jest, może nie doskonały, ale potrafi zatrzymać dach na miejscu. Co to takiego? Ano wieniec wykonany z żelbetu położony na ścianach domu, do którego zakotwiczymy konstrukcję dachu za pomocą kotew. Wtedy jest duża szansa, że nawet bardzo silne wietrzysko nie porwie naszego dachu. Dlatego warto poradzić się fachowców, czy nasze poddasze nie wymaga poprawek.
Możemy również zabezpieczyć się przed tym, aby w salonie nie pływały kanapy. Przed kupnem działki zbadajmy, czy nie leży ona na terenach zalewowych, a romantyczny potoczek szumiący w pobliżu nie zamieni się w wodnego potwora. Jeśli mimo to decydujemy się na budowę, to zbudujmy nasz wymarzony domeczek na wysokich fundamentach – wystarczy jeden metr. A co zrobić z istniejącymi domami o fatalnej lokalizacji, w dodatku mającymi strop parteru na poziomie gruntu? Chyba najlepszym pomysłem będzie zrobienie wokoło domostwa wału, np. z worków z piaskiem obsypanych ziemią i obsianych trawą – jak się zadarni, to żaden wodny potwór nie rozmyje konstrukcji. To nie musi być budowla do niebios, z powodzeniem wystarczy np. 0,5 metra. Takich pomysłów jest wiele, ale najgorszym jest nic nie robić. R. PORĘBSKI