R E K L A M A
R E K L A M A

Emil Cioran. Mistyk nihilizmu (i jego gorące lato motyla)

Żyjemy na dnie piekła, w którym każda chwila jest cudem. Poczucie celu i sensu jest naszym motorem, tyle tylko, że to iluzja. Beznadzieja! A Bóg niczego nie wyjaśnia, w tym jego siła. Życie, śmierć... Pesymizm. Słowa, zdania, aforyzmy. Czytam je w paryskiej księgarni, niedaleko Odeonu.

Fot. Leszek Turkiewicz

Życie, drobina zrujnowanej przez ból materii; ulotne i posępne jak samobójstwo motyla. Nikt na nic nie czeka, na nic innego niż śmierć, która błąka się po pustyniach i kawiarniach, po starych łóżkach i w zakątkach ulic. Czyż na wszystkie spotkania nie przychodzi właśnie ona? Biegniemy na spotkanie, by żyć, lecz czy można „żyć” u boku kogoś śmiertelnego? Wznosimy się ku pustce, rośniemy na ruinach złudzeń. Nasza dusza jest jak morze, utonął w niej Bóg*.

Kolejna strona: Może Bóg to taki „ja” nicości? On jest zabalsamowaną rozpaczą, wobec której człowiek jest tylko śmieszną mumią. Prawda was wyzwoli, albowiem was zabije! To… „ja” to Emil Cioran, pisarz samounicestwienia, schyłkowości i dekadencji. Zmarł 30 lat temu na chorobę Alzheimera; w Paryżu, gdzie spędził ponad pół wieku z 84 lat życia. Mędrzec paryskiej nocy, nihilista, heretyk, mistyk pozbawiony wiary, piewca upadku, cierpienia, samobójstwa, teoretyk, ale i praktyk egzystencjalnej bezcelowości, nudy, pustki, życiowej impotencji.

Ten syn popa z rumuńskiego Siedmiogrodu, mając 22 lata, opublikował swoją pierwszą książkę – „Na szczytach rozpaczy”, w której, jak twierdził, zawarł wszystko, co później napisał w Paryżu. Przyjechał tu pod pretekstem napisania doktoratu z filozofii, czego nigdy nie zrobił. Jego życie, pisał, mieściło się w niewielu doświadczeniach: raj dzieciństwa i gorzki smak jego utraty, burdele, biblioteki, Nietzsche, Dostojewski, Bach, whisky, bezsenność, nocne wędrówki, spacery po cmentarzach, upodobanie do buddyzmu i mędrców hinduskich, swoboda skromnej egzystencji. Zapisał się na Sorbonę tylko po to, aby do czterdziestki jadać w taniej stołówce studenckiej. Żył na uboczu, najpierw w małym hoteliku w Dzielnicy Łacińskiej, później w skromnej mansardzie, tuż przy rue de Odeon 21. Nad Sekwaną porzucił język ojczysty, by pisać po francusku jak jego rodak Ionesco czy Beckett, z którym się przyjaźnił i w pobliżu którego został pochowany na cmentarzu Montparnasse. Do grona jego przyjaciół należał też Józef Czapski z kręgu paryskiej „Kultury” Giedroycia.

Cioran został wirtuozem pisarstwa aforystycznego, jak Pascal czy La Rochefoucauld. Pisarz fragmentów, lapidarny, precyzyjny, finezyjny, pełen metafor i paradoksów. Jego myśli nie dają się ująć w żaden system, są migotliwe, zmienne, wewnętrznie sprzeczne, niczym chwiejne nastroje, bolesne, lecz niepozbawione kąśliwego humoru. Pisanie było dla niego formą autoterapii. To odwleczone samobójstwo, jak pisał, rozbijanie złudzeń, iluzji, pragnień, ubieranie ich w słowa i zaczernianie nimi białych kartek, aby się ich pozbyć jak ekskrementów, bo tę samą funkcję pełnią. Cała jego twórczość to wyrafinowana instrukcja jak pozbyć się epidemii złudzeń i wyleczyć z wirusa nadziei.

Nie znoszę pisać – mówił w jednym z wywiadów – więc i mało napisałem. Jestem najmniej zajętym człowiekiem w Paryżu. Chyba tylko dziwka bez klientów jest bardziej ode mnie bezrobotna. Gdybym miał sporządzić własny bilans, musiałbym powiedzieć, że jestem rezultatem moich zmarnowanych godzin. Nie wykonywałem żadnego zawodu i zmarnowałem mnóstwo czasu. Ale ta strata była w rzeczywistości zyskiem. Bo tylko człowiek trzymający się na uboczu, postępujący inaczej niż wszyscy, zachowuje zdolność zrozumienia czegoś z tego świata.

Kartkuję dalej te jego przemyślenia: Człowiek, który się szanuje, nie ma ojczyzny. Ojczyzna to lep, skrawek ziemi, który fanatyczne iluzje ochrzciły mianem ojczyzny. Życie daje się znosić tylko dlatego, że nie wyciągamy z niego ostatecznych wniosków. Kto cię uleczy z ciebie samego? Miłość? Miłość jest agonią, która nie zna kresu. W gruncie rzeczy kochamy w odpowiedzi na pustkę istnienia, by się przed nią obronić. Kochając, schodzimy do korzeni życia, aż do nieuchronnego chłodu śmierci. Składa się głowę na czyjejś piersi i jest się wygnańcem ze świata.

Historia powszechna jest ciągiem powtarzających się katastrof, które poprzedzają katastrofę ostateczną. W końcu staniemy się jedną wielką metropolią, takim cmentarzem Pere-Lachaise na skalę globu. Przeznaczenie jest tragiczne. Mówienie o bombie atomowej jest banałem, ale to rzeczywistość. Katastrofa nie będzie całkowita, mówiąc dokładniej: Europa, Stany Zjednoczone i Rosja znikną. Apokalipsa atomowa stała się wizją na miarę przeciętnej konsjerżki.

Człowiek awanturnik z natury skończy jako degenerat, istota bezsilna, karykatura samego siebie. Nie może odnawiać się w nieskończoność, a to z uwagi na przyśpieszony rytm dziejów, może jednak jeszcze przez parę stuleci wegetować jako niedobitek. Wszystko, co robi, obraca się przeciwko niemu, taki jest jego los i tragiczne prawo historii. Wszystko ma jakieś ukierunkowanie – z wyjątkiem człowieka, fanatyka kurczowo czepiającego się własnych celów. A każdy fanatyk jest fantazmatem Boga. Natura, pozwalając na pojawienie się człowieka, popełniła więcej niż błąd – zamach na siebie samą.

Koniec końców doświadczenie życia to doświadczenie porażki. Mnie pomogły nie tyle refleksje filozoficzne, co wysiłek fizyczny, rowerowe włóczęgi po Francji – przyznał Cioran, który chętnie robił też wypady w ulubione Pireneje, zwłaszcza w gorące lato motyla. Więc w góry. Póki jeszcze czas.

* Przekład (w większej części) zmarłego niedawno Ireneusza Kani 

2025-07-22

Leszek Turkiewicz