„Andrzejowi Dudzie – ku odwadze!”
Pałac z twarzą Mejzy
Nie zdobył się na odwagę polski prezydent mimo zachęty redaktora Henryka Martenki („Andrzejowi Dudzie – ku odwadze!”, ANGORA nr 44) i w interesie PiS, a nie pełnych nadziei Polaków uwolnił Barabasza. Z deklaracji szefów partii KO wynikało, że kupienie kogokolwiek z ich grona przez M. Morawieckiego do rządu PiS byłoby możliwe jedynie po podaniu „pigułki gwałtu”. Drwiąc z deklarowanej większości sejmowej, PAD zmusza tenże Sejm do zastosowania pigułki „dzień po” i skreślenia M. Morawieckiego poprzez brak wotum zaufania.
Nie desygnując D. Tuska na premiera, który wraz ze swoim gabinetem otrzymałby wotum zaufania Sejmu w drodze najszybszej możliwej ścieżki, co byłoby korzystne dla stabilności państwa i przyspieszyłoby przekazanie funduszy unijnych, A. Duda okazał się matematycznym ignorantem i staje się obiektem drwin. Ignoranci językowi dopuszczają w obiegu „większą połowę”, teraz wiemy, że obie mogą być większe. Okazuje się, że jesteśmy świadkami tragikomedii, gdyż według mnie gra idzie o rozwiązanie Sejmu X kadencji w lutym 2024 r.
Jeśli A. Duda zdecyduje, że ustawa budżetowa nie podlega zasadzie dyskontynuacji, a projekt budżetu trafił do Sejmu 29 wrześ nia, to czteromiesięczny cykl do przedstawienia projektu budżetu prezydentowi minie 29 stycznia 2024 roku. Obsesja J. Kaczyńskiego na punkcie D. Tuska każe mu skorzystać z ostatniej deski ratunku, jaką jest nieprzedłożenie budżetu przez nowy rząd, więc musi maksymalnie odwlekać utworzenie koali cyjnego rządu, wyznaczać maksymalnie długie terminy konstytucyjne (późne pierwsze posiedzenie Sejmu oraz utopijne desygnowanie premiera z PiS), przeszkadzać w pracach nad projektem budżetu po utworzeniu nowego rządu. Z samooceny J. Kaczyńskiego wiemy, że nie ma na świecie wielu mądrzejszych od niego, więc upadek jego wroga – D. Tuska – musi być spektakularny. Jeśli „decyzje” PAD-a są grą, to widzę Pałac z twarzą Mejzy.
Na nic skierowane do polskiego prezydenta namowy Autora do: przestrzegania, niemarnowania, heroizmu… itd. Przykład państwowca wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a nie zadziałał, bo był ku odwadze (…), gdy na szali leżała uczciwość polityczna podczas budowanej intrygi. Cóż, to tylko… uczciwość (…). Po to prezydent ma doradców, aby mógł mówić cokolwiek mu napiszą lub zreferują na każdy temat. Jednak bazowanie na subiektywizmie innej osoby może się skończyć śmiesznością. Można zachować twarz i zwolnić doradcę (prezesa?), ale to już niczego nie zmieni (…). Za komentarz do zakończenia zabawy w berka w Pałacu w sprawie desygnowania kandydata na premiera mogą posłużyć słowa Kornela Makuszyńskiego: „…I znów poszedł, biedaczysko, po szerokim szukać świecie tego, co jest bardzo blisko”. Zaś meandry umysłów prowadzących szkodliwą dla Polaków zabawę puentuję cytatem z amerykańskiego psychologa Davida Dunninga: „…nadal nieuctwo (…) jest najlepszą przepustką do władzy (…), każdy dzień przynosi nam dowody triumfu ignorancji, dętego ideologizowania i umysłowego prostactwa (…). Im większym ktoś jest ignorantem, tym bardziej jest przekonany o swojej wysokiej wartości…”. JANUSZ
„Czeka nas zubożenie”
Zupełnie jak Suski…
Wywiady przeprowadzane przez red. Krzysztofa Różyckiego z reguły wzbogacają wiedzę czytelnika. Tak też powinno być po wypowiedziach znanego i cenionego naukowca, twórcy podatku VAT prof. Witolda Modzelewskiego. Prof. Modzelewski bywa krytycznym obserwatorem sceny politycznej, zwłaszcza kiedy przy władzy nie są jego pupile. Tym razem w wywiadzie „Czeka nas zubożenie” (ANGORA nr 46) zatrzymałem się na jednym urywku: „…te środki (chodzi o KPO) nie mają jakiegokolwiek znaczenia dla realizacji zobowiązań wyborczych obecnej opozycji. Jeżeli przyjdą, to nawet tego nie zauważymy. Pamiętajmy też, że w znacznym stopniu są to pożyczki. KPO jest bardziej kwestią polityczną niż fiskalną”. Uff! Jakbym słuchał posła Suskiego, któremu bez pomocy Brukseli starczy na chleb, albo prezesa Glapińskiego, że Polsce drobne nie są potrzebne, bo w NBP leży góra pieniędzy.
Ale prof. Modzelewski poszedł dalej w zohydzaniu brukselskiego wsparcia, mówiąc o POŻYCZCE z kasy Unii. Tymczasem w puli KPO jest 23,9 mld euro DOTACJI oraz 11,5 mld euro POŻYCZEK, zresztą na minimalne oprocentowanie. Wspomina o tym red. Walenciak na str. 19. w tymże numerze ANGORY. Kiedy te środki zostały Polsce przydzielone, premier Morawiecki chwalił się pozyskaniem góry pieniędzy na miarę powojennego planu Marshalla dla Europy Zachodniej, a Polacy zacierali ręce, że inwestycje ruszą z kopyta. Tymczasem z wiadomych względów – w imię wyższości prawa krajowego nad unijnym – władze PiS zrezygnowały z 35,4 mld euro. Prof. Modzelewski pochwala jak widać taką postawę. Miejmy jednak nadzieję, że obecny rząd nie pogardzi miliardami z Unii i szybko sięgnie po te środki wyglądane w Polsce jak kania dżdżu. Z poważaniem HENRYK KIN z Białegostoku
„Zielona granica przyzwoitości”
Jakim prawem?
Jakim prawem? Pytanie to zadaję autorowi listu zatytułowanego „Zielona granica przyzwoitości” (ANGORA nr 42). Jakim prawem żołnierz zawodowy z zaledwie sześcioletnim stażem, a jeszcze nie z „karierą” służby wojskowej, ośmiela się insynuować Pani Agnieszce Holland, aktorom grającym w filmie oraz innym „ten film popierającym”, iż „gdyby Polska została rzeczywiście zaatakowana przez wroga (…), szybko emigrowaliby z kraju”? Ten młody żołnierz swoim listem i wielkim oburzeniem dowodzi, jak głębokie spustoszenie w umysłach wielu ludzi, w tym także noszących mundur, zrobiły rządy PiS-u i ich namiestników w wojsku. Młody żołnierz nie tylko nie zrozumiał filmu i jego przesłania, ale także swojego „powołania” jako żołnierza zawodowego.
Nie zrozumiał filmu, gdyż nie przedstawia on (film) żołnierza jako „agresora”, ale jako – w niektórych sytuacjach – nadgorliwca wykonującego właśnie z nadgorliwością rozkazy przełożonego, by w końcowych kadrach pokazać tego samego żołnierza na granicy z Ukrainą jako empatycznego, wręcz czułego, człowieka. Czyż to jest szkalowanie? Tak ja i znakomita większość mojego pokolenia rozumiem przesłanie filmu „Zielona granica”.
To jest to, co w czasach mojej zawodowej służby wojskowej nazywano nadgorliwością. Wówczas jednak obowiązywała nas zasada, że „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”. Jestem emerytowanym oficerem Marynarki Wojennej RP z czterdziestoletnim stażem służby i wiem, o czym piszę. Podczas wydarzeń grudniowych byłem młodym oficerem pełniącym służbę właśnie w Gdyni – miejscu naszej tragedii narodowej, a w stanie wojennym też przyszło mi tam służyć już jako oficerowi starszemu. Też doświadczyłem przykrości ze strony społeczności lokalnej, w szczególności po Grudniu 1970 r. Wtedy nie szukałem winnych wśród filmowców pokazujących tragizm tych wydarzeń. Wiedziałem, że winę ponoszą politycy i ich nadgorliwcy w wojsku.
Podobnie jest teraz z Wami, których politycy wysłali na granicę, a Wy często chcieliście się im przypodobać, zapominając, że zgodnie z art. 344. Kodeksu karnego, par. 1.: Nie popełnia przestępstwa określonego w art. 343 (odmowa wykonania rozkazu przez żołnierza) żołnierz, który odmawia wykonania rozkazu polecającego popełnienie przestępstwa albo nie wykonuje go”. Wykonywaliście często czynności niezgodne z prawem międzynarodowym bądź też na granicy tego prawa. Który z Was odmówił wykonania tak sformułowanego rozkazu? Szanowny młody żołnierzu, to nie wskutek projekcji filmu Agnieszki Holland „cały ten szacunek został zburzony”. Na szacunek trzeba zasłużyć. Chcę mieć nadzieję, że szacunek ten odbudujecie, ale do tego potrzeba zmiany myślenia. To Wy musicie odbudować go tak, aby nikt nie mógł go zburzyć. To Wy jesteście kowalami swego wizerunku. Nam po wydarzeniach Grudnia i stanie wojennym to się udało, byliśmy wśród społeczeństwa i nie unikaliśmy chodzenia w mundurach. Jeszcze jedna uwaga do Autora listu. Zrozumiałem z Pana listu, że uważa się Pan za żołnierza z powołaniem. To pięknie, ale służba żołnierska to także rycerskość, w tym także rycerskość wobec kobiet. Nie wiem, czy jest Pan oficerem czy też podoficerem „na początku kariery wojskowej”, ale z takim szacunkiem dla innych kariery tej w nowej rzeczywistości politycznej Panu nie wróżę. Pyta Pan Panią Holland o „dowody”, podczas gdy Pani Holland niejednokrotnie zapewniała, że wszystko ma udokumentowane.
Jakie zaś Pan ma dowody na to, że tak nie było? Czy ze swojego stanowiska służbowego z sześcioletnim stażem służby ma Pan wgląd w tak zwany całokształt? Na koniec życzę Panu i pozostałym żołnierzom myślącym tak jak Pan, abyście wyszli z tego letargu i stanu „oczadzenia”. Odbudujcie swój wizerunek, ale nie szukając winnych wśród myślących inaczej niż Wy. Mam nadzieję, że to, co wydarzyło się 15 października, ułatwi Wam zadanie. Z marynarskim pozdrowieniem Starszy, dobrze życzący KOLEGA
„A gdzie miłość bliźniego twego?”, „Zielona granica”
Wszyscy jesteśmy jednacy
Jako stały czytelnik ANGORY czuję potrzebę wyrażenia pełnej zgody z autorami dwóch listów opublikowanych w numerze 45. ANGORY. Chodzi o Panów Mirosława Cybulskiego („A gdzie miłość bliźniego twego?”) oraz Zbigniewa Polita („Zielona granica”). Obydwa listy dotyczą filmu Agnieszki Holland o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Widziałem ten film na festiwalu w Toronto, co daje mi większe prawo do jego oceny niż tym, którzy go obrzucili błotem bez zadania sobie trudu obejrzenia. Wypowiedź pani kurator, tak często odwołującej się do wartości chrześcijańskich, o „obcym kulturowo elemencie” jest haniebna.
Mam skądinąd kontakt z niektórymi prawdziwymi aktywistami niosącymi pomoc humanitarną ludziom uciekającym od terroru i wojen, a często konającym w bagnach z ran, wychłodzenia i odwodnienia. Ci akty wiści potwierdzają, że film jest prawdziwy, że pokazuje rzeczywistość, jaka przy tej granicy istnieje. A film ten pokazuje nie tylko tę ciemną stronę, bo jednocześnie widzimy w nim ludzi, którzy – pozwolę sobie powiedzieć – wykazują postawę chrześcijaństwa o wiele bardziej prawdziwą niż ta, która obnosi się z różańcem. I to jest bardzo mocne przesłanie. Najsilniejsze wrażenie w tym obrazie wywarł na mnie epilog, w którym pokazano ostry kontrast w traktowaniu uchodźców ukraińskich i tych, którzy mają ciemniejszą skórę i inne rysy twarzy.
Niestety, ci, którzy usiłują się przedostać do Polski przez Puszczę Białowieską, uważani są za gorszych, bo to „ciapate” i „niekatolickie”, czyli funkcjonuje tu klasycznie rasistowskie i ksenofobiczne podejście. Dlatego tak bardzo cenne i prawdziwe są słowa zawarte w drugim z wymienionych listów, że ci wszyscy, którymi ich Autor jest otoczony w Kanadzie, różnią się tylko wymienionymi przez niego cechami zewnętrznymi. Sam uważa, że „uczucia, pragnienia, emocje, inteligencję, wyobraźnię, potrzeby duchowe, marzenia mamy identyczne”. I to jest najważniejsze. Nie ma narodów lepszych i gorszych. Taki sposób myślenia jest rodem z „Mein Kampf”. Kanada jest dogodnym krajem do zrozumienia i przyswojenia sobie tego, jeśli się wcześniej myślało kategoriami wyższości rasy białej. Tu od dziecka w szkołach uczy się szacunku do innych ras i kultur. A dzieci w gromadzie nie zauważają różnic w kolorze skóry. Wyrastają na ludzi tolerancyjnych i przyjaznych. Nie zawsze tak było, bo znany jest odkryty niedawno i jeszcze przeżywany skandal z tzw. szkołami rezydencjalnymi, ale władze starają się zadośćuczynić pokrzywdzonym.
Wszyscy jesteśmy jednacy. Tego jeszcze muszą się nauczyć i zrozumieć młodzi ludzie, którzy topią swoje frustracje i kompleksy niższości i maszerując w tzw. Marszu Niepodległości, wydzierają się na temat supremacji białej rasy. Mamy nadzieję, że po objęciu władzy przez nowy, demokratyczny rząd koalicyjny ksenofobia i rasizm będą zwalczane, a wraz z nim traktowanie uchodźców bez względu na kolor skóry, rasę i wyznanie będzie cywilizowane i zgodne z prawem międzynarodowym, którego Polska jest sygnatariuszem. Łączę pozdrowienia WITOLD LILIENTAL
Śladem naszych publikacji
„Między świeckością a świętością”
Z przyjemnością przeczytałem artykuł pani Agnieszki Freus o Profesorze Jerzym Nowosielskim zamieszczony w 44. numerze „Angory”. Profesor nie tylko malował obrazy, ale również urządzał cerkwie prawosławne i greckokatolickie w kraju i we Francji. W latach 80. w Górowie Iławieckim adaptował dawny pokrzyżacki kościół na cerkiew greckokatolicką. Obok cerkiew prawosławną wcześniej adaptował nasz ojciec Bazyli.
Do niej na nabożeństwa dochodził Profesor. Tak jak Profesor, ojciec też pobierał nauki malarstwa sakralnego w ławrze Poczajowskiej. Był tam skierowany przez cerkiew św. Mikołaja w Tomaszowie Lubelskim po zapoznaniu się z jego umiejętnościami przy prowadzeniu konserwacji, którą wykonał ze swoim ojcem cieślą Grzegorzem. W czasie wojny pracował u malarza niemieckiego, poznając język i techniki malarskie i dekoracyjne. Malował tabliczki nagrobne mieszkańców i partyzantów. W październiku 1944 Sowieci prawosławnych mężczyzn wcielili do Armii Ukraińskiej. Ojciec był tam tłumaczem i pisarzem, rysował również twarze żołnierzy do wysyłki dla rodzin. W czasie akcji „Wisła” prawosławnych mieszkańców Tomaszowa Lubelskiego wysiedlono. Nas – do Bartoszyc. Tutaj nasz ojciec założył zakład malarski. Malował cerkwie, nawy kościelne, żłobki, przedszkola, szkoły, jednostki wojskowe. W wolnym czasie dużo kopiował Szyszkina, Gauguina, Rembrandta, ikony, obrazy świętych. Dużo czytał. Jego ulubione lektury to Czechow, Paweł Jasienica, Aleksander Krawczuk, Tora. Interesował się historią Rzymu, Grecji i Bizancjum.
Szczególnie podziwiał Hagia Sophię. Wiosną 1992 roku nasz ojciec napisał do Profesora Nowosielskiego o włamaniu i kradzieży w cerkwi w Górowie Iławieckim. W czerwcu otrzymał odpowiedź. List Profesora przechowujemy w archiwum rodzinnym. Treść załączam poniżej. Z poważaniem WIKTOR IWASZKO
Kraków, 3 sierpnia, 92 Wielce Szanowny Panie!
Dopiero co wróciłem z wakacji i na Akademii znalazłem miły Pański list, który mnie bardzo ucieszył. Poczajów, jak Pan wie, wspominam z wielkim wzruszeniem. Właściwie, powinienem tam pojechać, bo przeszkody dawne już nie istnieją. Byłem nawet niedaleko, bo w jesieni 1990 miałem we Lwowie wystawę swoich obrazów – ale jakoś się nie pozbierałem. W Górowie Iławieckim we wczesnych latach osiemdziesiątych prowadziłem adaptację dawnego, pokrzyżackiego kościoła na cerkiew gr-katolicką (ikonostat, malowidła ścienne itp.), ale na nabożeństwa chodziłem do cerkwi prawosławnej, tej, którą Pan urządzał. Nic nie słyszałem o kradzieży, która tam miała miejsce, musiało się to stać później. Jak bardzo od tamtych lat czasy się zmieniły! Ja nie myślałem, że tego dożyję i dziękuję Bogu, że dał mi to szczęście na własne oczy widzieć te zmiany. Ja urządziłem kilka cerkwi prawosławnych i gr-katolickich w Polsce i Francji. Teraz już takich prac nie podejmuję, bom stary i ciężko mi po rusztowaniach chodzić, niemniej ikony i ikonostasy jeszcze maluję, jak potrzeba. Bardzo serdecznie Panu za list dziękuję i przesyłam serdeczne pozdrowienia Jerzy Nowosielski
Postawmy w Krakowie pomnik drugiej wojny światowej!
Chciałbym skorzystać z „listów Czytelników”, by zaapelować w bardzo ważnej dla mnie sprawie do Pana Marszałka Województwa Małopolskiego. Nawiązując do 7. edycji budżetu obywatelskiego, zwracam się z propozycją realizacji POMNIKA DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ, która zaczęła się naprawdę w Krakowie 1 września 1939 roku o godzinie 4.40 od zbombardowania przez Niemców lotniska wojskowego na Rakowicach. Co prawda kilka minut wcześ niej Niemcy zbombardowali Wieluń, ale nie był to atak na obiekt wojskowy, tylko na obiekty cywilne – domy i szpital. Dowodem tego wydarzenia jest fakt bohaterskiej śmierci pilota Mieczysława Medweckiego, pierwszego lotnika poległego w czasie drugiej wojny światowej w starciu z niemieckimi bombowcami w okolicach Morawicy, gdzie został pochowany.
W moim odczuciu do upamiętnienia tego ważnego wydarzenia, rozpoczynającego wojnę, która pochłonęła 65 milionów istnień ludzkich i w której brało udział 71 krajów, najlepiej się nadaje pomnik, do którego budowy można wykorzystać istniejący już postument – cokół usuniętego w 1991 roku pomnika sowieckiego marszałka Iwana Koniewa. Można by tam postawić samolot czy inny „muzealno-wojskowy” eksponat i tablicę w kilku językach z historią drugiej wojny światowej. Byłaby to przestroga dla Europy i całego świata, monument odwiedzany przez tysiące ludzi i przez setki lat… Przy okazji chciałbym zaapelować do władz miasta Łodzi o uczczenie tablicą pamiątkową pierwszej w Polsce wytwórni filmów lalkowych, czyli Studia Małych Form Filmowych Se-Ma-For, na budynku przy ulicy Kościuszki 48, gdzie w początkowych latach działalności mieściła się w oficynie jego dyrekcja. LEOPOLD RENÉ NOWAK, reżyser filmowy, założyciel oficyny filmowej Galicja
Zmiana barw klubowych – zabroniona!
Od dłuższego już czasu nurtuje mnie pewne pytanie, które szczególnej aktualności nabywa po ostatnich wyborach parlamentarnych w świetle tego, o czym mówią wybrańcy PiS-u. Wyniki wyborów znamy wszyscy. Wiemy, że opozycja zdobyła więcej głosów. Wiemy więc, kto powinien objąć rządy. PiS nie chce tego przyjąć do wiadomości i wydaje mu się, że będzie w stanie przeciągnąć na swoją stronę posłów z innych ugrupowań, którzy zapewnią mu dalsze rządy. I to właśnie problem, który moim zdaniem wymaga rozwiązania. Przypadki „zmiany barw klubowych” miały miejsce w przeszłości i w Sejmie, i w jednostkach samorządowych.
Jak to się ma do praw elektoratu? Jak to możliwe, że poseł A – wybrany przez głosujących na partię B – nagle dochodzi do wniosku, że jednak teraz to on nie będzie reprezentował partii B, tylko partię C? To przecież gigantyczne oszustwo. To przecież plucie w twarz elektoratowi, który, głosując na posła A, liczył na to, że ten będzie reprezentował interesy partii B, a nie partii C. To po prostu niemoralne, choć jak wiemy, niektórzy reprezentanci narodu nie wiedzą, co to słowo znaczy.
Postuluję więc, by ustawą sejmową, zmianą Konstytucji lub dowolną inną metodą (prawnicy będą wiedzieli, jak to zrobić) zmusić wybranych przez elektorat partii B do reprezentowania jej (i jej elektoratu) do kolejnych wyborów. „Zmiana barw klubowych” między wyborami musi być zabroniona. Inaczej ciągle będziemy mieć do czynienia z przypadkami korupcji politycznej i oszukiwaniem tych, którzy postawili na karcie wyborczej krzyżyk przy nazwisku swego kandydata. PIOTR GADZIŃSKI