32-letniemu dziś Miłoszowi Sz., faktycznemu szefowi firmy prowadzącej koszaliński escape room, w którym 4 stycznia 2019 r. bawiły się w poszukiwanie sekretnego wyjścia z pokoju zabaw najlepsze przyjaciółki z klasy – Julia, Karolina, Amelka, Wiktoria i Małgosia – groziło 8 lat więzienia. Przedsiębiorca uruchomił placówkę m.in. bez dróg ewakuacyjnych i pozwoleń na ogrzewanie pomieszczeń piecykami gazowymi, nie zmienił też charakteru budynku z prywatnego na usługowy oraz nie zadbał o okresowe kontrole bezpieczeństwa. Gdyby spełnił konieczne wymagania, służby mogłyby dostrzec, że escape room stanowił dla klientów śmiertelną pułapkę.
Tata, pożar, co mamy robić?
Gdy feralnego dnia 15-latki szukały ukrytego wyjścia z pokoju o nazwie „Mrok”, w przedsionku wybuchł pożar, a ogień szybko rozprzestrzeniał się w budynku pełnym łatwopalnych materiałów. Szybko, ale nie na tyle, by dziewczynkom nie można było pomóc. Uwięzione 15-latki długo krzyczały, zdążyły też zadzwonić na telefon alarmowy, a niektóre nawet do rodziców. „Tata, pożar, co mamy robić?” – tak zapamiętał ostatnie słowa Wiktorii jej tata Adam Pietras.
Zanim przyjechali strażacy i pogotowie, dziewczynki powinien uwolnić i uratować pracownik escape roomu – 29-letni Radosław D., drugi z głównych oskarżonych, który w tym dniu miał opiekować się klientami. Jego zadaniem była obserwacja gry dziewczynek przez system kamer w pomieszczeniu obok, właśnie w tym, gdzie wybuchł pożar. Dlaczego nie zareagował?
Subskrybuj