„Pokój z widokiem”
Godność
Jako naród mamy wiele przywar, których niewątpliwie powinniśmy się wstydzić, ale co do zalet charakteru… Wystarczy Polakowi nadepnąć na odcisk i jesteśmy pozytywnie nieobliczalni. Historycznie – to powstania narodowe i powstanie wielomilionowej „Solidarności” gniewu lat 80. Współcześnie – to zatrzymanie neo-bolszewizmu w budowie neo-PRL-u i powstrzymanie autorytaryzmu niszczącego Konstytucję RP. Powiem bez przesady, że w wyborach 2023 r., 11 599 090 wyborców dokonało czynu na miarę zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej w 1920 r. Tą masą głosów według włoskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych: „poskromiono populistów”; według tygodnika „Internazionale”: „W ostatniej szansie uratowano demokrację i przywrócono Polsce dobre imię na arenie międzynarodowej”; wg włoskiego „Limes”: „Osłabił się wizerunek Polski przykutej do przeszłości”; wg „La Repubblica”: „Pokazano figę ksenofobicznym, nacjonalistycznym populistom hamującym rozwój kraju”.
Włoska stacja telewizyjna LA7 wietrzyła tragedię, bo „kiedy Polska głosowała, to Europa trzęsła się, że PiS wygra – i to z opcją rządów, a wtedy w marszu ku Unii nie słaniałby się żaden pisowski cień”. Powyższe cytaty zaczerpnąłem z artykułu Agnieszki Nowak-Samengo („Pokój z widokiem”, ANGORA – PERYSKOP nr 44), która, przeglądając prasę światową, zauważyła lęk opinii europejskiej co do wyników wyborów. Doceniając triumf D. Tuska, Autorka liczy, że doświadczenie posiadanego wcześniej w Brukseli pokoju z widokiem wykorzysta do przybliżenia „widoku na pokój między ojczyzną a Unią Europejską”. Z pewnością liczy na to Polonia po oddaniu ponadczterokrotnie większej liczby głosów na partie koalicji demokratycznej niż na koalicję rządzącą. Szukałem z ciekawości, ale nigdzie nie znalazłem, zagranicznych gratulacji dla wygranej w wyborach polskiej formacji prawicowej.
Czy gratulował zwycięstwa (no, może chociaż udanej kampanii wyborczej) republikanin Donald Trump? Czy wydały głosy zachwytu ze zwycięstwa bratnie PiS ugrupowania: Marine Le Pen, która chciałaby wraz z Władimirem Putinem „bronić wartości chrześcijańskich w dziedzictwie europejskim”? A może Matteo Salvini, dla którego „istnieją historycznie i kulturowo rosyjskie obszary (Ukrainy), które słusznie należą do Federacji Rosyjskiej”, lub Victor Orbán, który dla utrzymania władzy zdradzi nawet bratanka i zawrze pakt z diabłem? Ale węgierska opozycja parlamentarna gratulacje partiom koalicji demokratycznej w Polsce złożyła… Może jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, że głosami młodych ludzi i kobiet zapobieżono poważnej tragedii dziejowej, tj. marszowi neobolszewików na Unię Europejską. Powstrzymała ich rekordowa (74 proc.) frekwencja w wyborach, której nie przewidzieli w sondażach.
Wstrzymane zostanie pezetpeerowskie pranie mózgów kłamstwem, zwanym propagandą. Wojna informacyjna ze społeczeństwem odzierała Polaków z godności, ale do czasu. Nie byłbym sobą, gdybym z tej radości nie zawarł w liście trochę uszczypliwości. Dla „zwycięzców” w październikowych wyborach, którzy otrzymają niebawem pokój z widokiem… przez kraty, polecam do analizy pouczające filmy z Markiem Kondratem: „Pieniądze to nie wszystko”, „Dzień świra”, „C.K. Dezerterzy”. Gdyby telewizor był tylko w więziennym kinie, to koniecznie bierzcie miejsca stojące, bo „tylko świnie siedzą w…”. Uprzedzam jednak, że jeśli tam ktoś stoi, to i tak siedzi. JANUSZ
„Jak zwykle chodzi o pieniądze”
Kasa jest ważna, ale…
Chciałem się podzielić kilkoma refleksjami po przeczytaniu listu Pana Piotra pt. „Jak zwykle chodzi o pieniądze” (ANGORA nr 44). Pan Piotr stawia tezę, że brak zainteresowania in vitro, aborcją oraz posiadaniem dzieci wśród Polek/ Polaków jest spowodowane głównie sytuacją ekonomiczną, czyli pieniędzmi, a raczej ich brakiem. Zasadniczo zgadzam się z tym poglądem, bo przecież „jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”.
Jeżeli chodzi o in vitro, to rzeczywiście najistotniejszą barierą są pieniądze. Chwała niektórym samorządom, że finansują te przedsięwzięcia, ale, niestety, tylko niektóre. I to przede wszystkim w dużych miastach. Na wsi i w małych miasteczkach in vitro jest niedostępne dla zdecydowanej większości zainteresowanych par. Jeżeli teraz państwo będzie to wszędzie w pełni finansować, to problem, miejmy nadzieję, zniknie. Wydaje mi się jednak, że podchodzenie z rezerwą przez wiele kobiet do posiadania dzieci jest również związane z kwestią pieniędzy. Ale bardziej pośrednio niż bezpośrednio.
Bo czy „bezpośrednia dotacja” w postaci 500 plus zwiększyła przyrost naturalny? Nie. Czy znaczy to, że był to, motywowany czysto politycznie, niepotrzebny wysiłek budżetowy? Byłbym daleki od takiego poglądu. W wielu przypadkach, a szczególnie dla matek samodzielnie wychowujących dzieci, była to bardzo cenna pomoc. I nie mitologizujmy „wspierania patologii” przez 500 plus. Wydaje mi się, że te negatywne przypadki są w marginalnej mniejszości. Więc jak – potrzebne czy nie? Tak. Ale… Mało sensownym pomysłem był brak kryterium dochodowego. Trudno uwierzyć, że w rodzinie o łącznym dochodzie 12 – 15 tysięcy miesięcznie 500 złotych może być motywatorem do posiadania dziecka. Ale bezproblemowy dostęp do żłobka i przedszkola już raczej tak.
Więc gdyby przekierować pieniądze zaoszczędzone poprzez wprowadzenie kryterium dochodowego na ten cel, prawdopodobnie pojawiłoby się całkiem sporo nowych maluchów. Następnym motywatorem byłaby dla kobiet gwarancja ponownego zatrudnienia na tym samym/podobnym stanowisku po powrocie z urlopu wychowawczego.
Po macierzyńskim (4 – 5 miesięcy) to jeszcze nie jest wielki kłopot, ale po trzech latach? Niby formalnie kobieta ma to zapewnione, ale życie często pisze inne scenariusze. Z drugiej strony trudno się dziwić pracodawcy, że nie „trzyma” stanowiska przez te trzy lata. A do tego teza o bezpośrednim związku dzietności z pieniędzmi jest trudna do obrony. Przecież najwyższy przyrost naturalny mają kraje biedne. W krajach najbogatszych różowo nie jest. A i u nas w Polsce wtedy, kiedy nie byliśmy tak zasobni jak dzisiaj (mam na myśli lata 50. i 60. XX w.), przyrost naturalny był imponujący. Ale cóż – „signum tempores pieriestrojkum”. Zmieniły się czasy, możliwości i wymagania. Dzisiaj, zanim się rozmnożymy, chcielibyśmy mieć dużo pieniędzy, napodróżować się i mieszkać w ładnym apartamencie. Oczywiście te „marzenia” nie dotyczą wszystkich, bo dla wielu są nierealne, ale dotyczą na ogół tych, którzy tych dzieci zbyt wielu nie mają. I na koniec – chylę czoła przed Panem Piotrem.
Ma odwagę stwierdzić, że jego sytuacja materialna i brak wkładu włas nego na mieszkanie (które to pośrednio powodują nieposiadanie rodziny) jest „skutkiem kilku (jego!) błędnych życiowych decyzji”. Może to niewesoła konkluzja, ale świadomość, że „to ja sobie posłałem i dlatego kiepsko śpię”, a nie cały świat jest winien, jest godna pochwały. Pozdrawiam wszystkich Czytelników, a szczególnie Pana Piotra MAREK PIEŃKOWSKI
„Skok w XXII wiek”
Inwestycja mocno… spóźniona
W ANGORZE nr 40 w artykule „Skok w XXII wiek” przeczytałem opinie kilku wybitnych osobistości na temat budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK), zebrane przez Pana Redaktora Krzysztofa Różyckiego, którego teksty bardzo sobie cenię. Głosy są różne, niektóre osoby wypowiadające się widzą potrzebę realizacji tej inwestycji, inne zaś są bardziej sceptyczne. Ja należę do tych drugich. Wydaje mi się, chociaż może błędnie, że CPK już dawno spełniłby oczekiwane korzyści, gdyby był wybudowany na przykład w latach 70. XX wieku. A teraz może być różnie.
Być może, z uwagi na konieczność wprowadzenia, na razie w niezdefiniowanej przyszłości, restrykcyjnych obostrzeń w celu ratowania środowiska człowieka na naszej planecie ograniczy się urzędowo korzystanie z pasażerskiego transportu lotniczego opartego na paliwach ciekłych. Wówczas – po co to lotnisko? Wystarczą już istniejące. Tymczasem po wyborach pan Horała z dumą i radością na twarzy powiedział, o czym informowała telewizja, że CPK powstanie, i to przy finansowym współudziale jakichś podmiotów zagranicznych, tak że Polska będzie dysponowała 51-procentowym udziałem w tym przedsięwzięciu. A przecież jedno z pytań w ostatnim referendum odnosiło się do ewentualnej wyprzedaży polskich aktywów w obce ręce.
Odpowiedź sugerowana przez J. Kaczyńskiego miała być: NIE! A idąc dalej tym śladem, jeżeli coś nie wyjdzie (bez względu na przyczynę), to będziemy płacić kary umowne do końca dni naszych wnuków. A patrząc na to z jeszcze innej strony, CPK jest „kosmicznym” projektem, a tymczasem życie tuż przy ziemi się wali. Weźmy na przykład działanie zwykłej poczty. W roku 2022 jedna przesyłka polecona z sądu we Wrocławiu szła do Zielonej Góry (160 km) przez 46 dni (1,5 miesiąca), druga – 39 dni. W tym roku przesyłki z rachunkami od Enei, PGNiG oraz Polkomtelu dochodziły do mnie po 3 – 4 tygodniach od wysłania. Tak, panie Horała, przesyłki pocztowe idą dziś wolniej, niż to było w dobie dyliżansów. I jeszcze jedna sprawa. Onegdaj pan Kaczyński obiecywał (obiecał) uruchomienie wygodnych i powszechnych połączeń autobusowych między mniejszymi miejscowościami, aby ułatwić dojazdy ludziom do lekarzy, aptek, sklepów, urzędów oraz szkół. Nic z tego nie wyszło, a minęło trochę czasu i wiele z istniejących połączeń zostało wówczas zlikwidowanych. I to trwa do dzisiaj. A punktualność pociągów pasażerskich nie dorównuje punktualności kolei przedwojennych, według których, jak mówi powiedzenie, można było regulować zegarki. I tak dalej…
Nie wspominam tutaj o tragedii ludzi wysiedlanych z rejonów objętych projektem CPK i przez to niszczenie ich życia. Proponuję, aby nie bujać w obłokach (CPK), lecz stworzyć na powierzchni ziemi warunki życia przyjazne dla ludzi. MAREK z Zielonej Góry
Prezydent
Takiego zawirowania jak w ostatnich tygodniach dawno już w naszej polityce nie było. I, niestety, jest więcej niż pewne, że jeszcze trochę to potrwa. Jak się zakończy? Nie mam pojęcia. W roli głównej – niestety – nasz Prezydent. Przeglądałem ostatnio „Słownik wyrazów obcych” Michała Arcta. Wydany został w 1947 r., zawiera 33 tys. wyrazów, wyrażeń i przysłów cudzoziemskich. I trochę niespodziewanie natknąłem się na definicję Prezydenta. Cytuję: „Przewodniczący, najstarszy w jakiejś władzy kolegialnej, naczelnik Rzeczypospolitej, burmistrz miasta”. Byłem trochę zaskoczony, ale cóż, człowiek całe życie się uczy.
Tu anegdotka: Jaka jest różnica między Prezydentem Lechem Wałęsą a Prezydentem Andrzejem Dudą? Po prostu – Lech Wałęsa pokazał, że każdy może być Prezydentem, Andrzej Duda – że jednak nie każdy. Śmiać się, czy płakać? Staram się być optymistą, ale chyba jednak płakać. Bo np. znak równości pomiędzy Morawieckim a Tuskiem to już jakiś horror. Ale czego można wymagać od Prezydenta, który potrafił ułaskawić ludzi nieprawomocnie skazanych, oczywiście członków PiS-u? KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
I śmieszno, i straszno…
Jako stały czytelnik tygodnika 26 października zapamiętam jako dzień, w którym było mi „I śmieszno, i straszno – PRL”, jak w książce Wojciecha Drewniaka opisującej PRL bez cenzury. I to nie za sprawą tygodnika publikującego różne teksty, ale dzięki możliwości napisania o moich rozterkach i wątpliwościach, jakie mną targały 11 dni po wyborach. Śmieszno mi z powodu zwierzchnika Sił Zbrojnych, a straszno po tym, co powiedział wieczorem były generał, a właściwie powtórzył słowa promotora jego pracy doktorskiej sprzed kilku tygodni. Dlaczego mi śmieszno?
Nie wierzę, aby Jagiellonka w Krakowie oprócz prawa uczyła również alternatywnej matematyki przyszłego prezydenta. Tenże zwierzchnik Sił Zbrojnych stwierdził, że zaproszeni na wtorek 24 października M. Morawiecki, a później D. Tusk mają równoważne szanse na utworzenie rządu, bo tak mu wychodzi z jego wyliczeń i musi mieć czas na zastanowienie się, aby podjąć decyzję. Dla niego nie jest ważne, że suweren wysłał do Sejmu 248 posłów między innymi po to, aby tych 194, których wybrali ci sami co jego, nie mogło blokować tego, co chcą zrobić dla kraju ci pierwsi. Jemu jak drut wychodzi równowaga, bo te suwerena 2+4+8 = 14 i jego wyborców też 1+9+4 = 14. Ma dylemat i musi pomyśleć, bo jeszcze się przecież uczy.
Ale straszno mi się zrobiło, gdy wieczorem tego dnia usłyszałem strategiczno- magiczne wywody doktora nauk wojskowych, który zdjął mundur i dostał się do Senatu z rekomendacji Trzeciej Drogi. Najpierw wyraził swoją opinię, że ci dwaj generałowie powinni poczekać do wyborów, a tak w ogóle to jeden z nich powinien już w maju podać się do dymisji. Ale to jeszcze pikuś, bo gdy powtórzył (a może powiedział za dużo?) słowa wypowiedziane w tej samej stacji przez swojego promotora – zdębiałem. Obaj panowie byli pytani w studiu, w co należy dozbroić naszą armię. Obaj zgodnie stwierdzili, że należy położyć nacisk na rozpoznanie, aby: „Wykrywać i likwidować poza granicami kraju”. Tak. To nie pomyłka.
Wstałem wcześnie rano, aby w powtórce programu jeszcze raz to usłyszeć i być pewnym. Co to oznacza w praktyce? Ano to, że jeśli Rosja rozmieści swoje siły w pobliżu granicy, a wypożyczone od Francji dwa satelity to potwierdzą, to my walniemy w nich rakietami kupionymi w USA. Oczywiście, bez wypowiedzenia wojny, czyli „prewencyjnie” – jak to określił wcześniej promotor senatora. Rodzą się pytania. Kto tu będzie agresorem? Czy generałowie nie chlapnęli czasem za dużo o tym, co zamierzają Amerykanie? Dlaczego Rosja przećwiczyła już wystrzeliwanie rakiet balistycznych z lądu, wody i powietrza? Czy wiedzą o planach NATO, skoro to zrobili? Tak to jest, gdy teoretycy od wojska biorą się do dywagacji. Obydwu panów znam i nie będę pisał o ich karierach wojskowych. W sieci jest tego niemało – kto ciekaw, to przeczyta. A co mogę poradzić jako były żołnierz?
Jak najszybciej powrócić do obowiązkowej służby wojskowej z dwóch powodów. Pierwszy – za rok, dwa skończą się już osobowe rezerwy. Wyszkoleni ludzie osiągną już wiek niepozwalający na służbę na wypadek wojny, a wyeliminowanych z walki (zabici i ranni) speców od obsługi skomplikowanego sprzętu nie ma już kto zastąpić. Drugi – doświadczenia bojowe z trwającej jeszcze wojny w Ukrainie, między innymi i takie – ile to czasu potrzeba na wyszkolenie i przygotowanie do obsługi sprzętu bojowego. Im bardziej skomplikowany, tym czas dłuższy. To naturalne i normalne, ale chyba nie dla teoretyków od wojskowości. TERMINATOR
Czyszczenie magazynów
Rozpoczął się sezon wyprzedaży. Przy czym nie chodzi mi o tradycyjne czyszczenie magazynów, jak w wielkich sieciach handlowych, czy o „czarny piątek”, jak to w Ameryce nazywają, ale o to, że nagle tysiące ludzi są do wzięcia. Urzędy, spółki, spółeczki, ich matki i córki pełne są ludzi, którzy czują na plecach oddech zmian, a właściwie wymiatający huragan. Taka sytuacja zdarza się po wyborach często, a jej nasilenie jest tym większe, w im większym stopniu udało się rządzącym zapełnić urzędy swoimi ludźmi.
Tak samo niepewny swego losu może być prezes spółki kontrolowanej przez państwo i zarabiający kilka tysięcy dziennie, jak i sprzątaczka w jakimś urzędzie centralnym ze swoją mizerną pensją. Ludzie „przeceniani” zachowują się różnie. Jedni, choć zdają sobie sprawę z nieuchronności pewnych procesów powyborczych, przycupnęli gdzieś w kącie i udają, że nie są „od tamtych”. Inni już od dawna szukają jakiegoś schronienia. Może część z nich myśli nawet, że trzeba zamknąć oczy, zacisnąć zęby i próbować przeczekać jakoś te cztery najbliższe lata. Z pewnością są też tacy, którzy będą próbowali wkraść się w łaski nowej władzy, czyli być „obrotowymi”, co łatwe nie jest, bo zawsze patrzeć im będą na ręce. Podobnie jak w handlu przecenione towary są do wzięcia za ułamek ceny.
Dymisjonowani urzędnicy wezmą prawie każdą posadę. Z kolei ci, którzy ich zatrudnią, robią to albo z litości, albo – jak to na wyprzedażach – biorą jako takie „przydasie”. Skoro gdzieś ten człowiek był, ma znajomości, to może się przydać za mniejsze pieniądze. Na ogół to się nie sprawdza, bo zdymisjonowani niefachowcy są mocno sfrustrowani. Oto nie ma już służbowego auta, ludzie wokół kłaniają się jakby od niechcenia albo wcale, coś trzeba na dodatek robić poza wrażeniem. Słyszeliśmy czasem przy powoływaniu na urząd, jakimi to fachowcami są ten i ów, więc wszyscy oni będą mieli teraz szansę udowodnienia swoich kompetencji. Tyle że ta szansa stanęła przed nimi niespodziewanie, bo zdążyli już przywyknąć do życia w innej, znacznie łatwiejszej i przyjemniejszej, rzeczywistości. Im bardziej przecenieni są ci ludzie, tym bardziej nerwowo reagują na przekreślenie na wystawie ich dotychczasowej ceny.
Zachowują się przy tym różnie. Jedno jest pewne: nie spodziewajmy się po nich kultury, czego doskonały dowód dał publicznie minister od braku nie tylko kultury, ale i ogłady. Może nie ma się co dziwić, wszak to też profesor, a więc z resortu, który był – zachowaniem swego szefa – chamski w najwyższym chyba możliwym stopniu. Choć w przypadku tej władzy nie ma pewnie granic, których nie są w stanie przekroczyć, co udowadniali niemal każdego tygodnia. To nie jest przecież tak, że przeceny dotyczą artykułów chodliwych. Dobry towar zawsze wyprzedaje się na pniu. A.Z.
Dobrobyt kosztuje
Otrzymałem z mojej SM zawiadomienie, że od nowego roku nastąpi zmiana wysokości opłat, czyli wzrost kosztów eksploatacji i utrzymania nieruchomości od 1.01.2024 r., czyli czynszu za mój lokal. Uzasadnieniem jest „podwyżka stawki godzinowej i minimalnego wynagrodzenia, które od lipca 2023 r. wynosi 3600 zł, a w 2024 r. wzrośnie dwukrotnie do poziomu 4300 zł, tj. o 19,45 proc. Wszystkie te czynniki przekładają się na wzrost kosztów, na których Spółdzielnia w głównej mierze opiera swoją działalność w zakresie zarządzania nieruchomościami”.
Podany wzrost stawek minimalnego wynagrodzenia wynosi 4300 – 3600 = 700 zł miesięcznie. Moja 13. i 14. emerytura wynosi około 2500 zł, co daje miesięcznie około 200 zł. Zakładając, że minimalne wynagrodzenie podąża jako tako za wzrostem dobrobytu, to emerytury są do tyłu o 700 – 200 = 500 zł. Zwracam uwagę, że wszyscy inni handlowcy (Biedronki, Lidle, Żabki itd.) oraz usługodawcy dostarczający nam prąd, gaz, wodę, odbierający śmieci też zatrudniają osoby na minimalnych stawkach, stąd nastąpi ogólny wzrost dobrobytu. Polecam ten rachunek wszystkim emerytom oraz potencjalnym emerytom głosującym na twórców tego dobrobytu.
Uważam, że twórcy podręczników matematyki, zamiast obliczać czas lub kilometr zderzenia dwóch pociągów jadących naprzeciw po tym samym torze, powinni tworzyć zadania dotyczące wzrostu dobrobytu i czasu ewentualnej katastrofy. KRZYSZTOF