– Po usłyszeniu „Summer time” w pani wykonaniu na koncercie w Jastarni znalazłam się w potrzasku, nie spałam. Była pani wulkanem na tej scenie! Sięgnęła do takich pokładów energii, o którą panią nie podejrzewałam. Bo raczej znamy Halinę Frąckowiak ze stonowanych piosenek… Dlaczego nie śpiewa pani takich rzeczy?
– Mam w swoim repertuarze bardzo różne piosenki. Oczywiście, lubię śpiewać w stylu, o który mnie pani zapytała, ponieważ na takiej muzyce się wychowałam, słuchając jako dziewczynka Radia Luxembourg. W moich recitalach są więc w programie, obok wspomnianej piosenki Elli Fitzgerald, także kompozycje śpiewane przez Arethę Franklin, a więc „Like a natural woman” czy „You make me feel”. A teraz w Warszawie od czasu do czasu mam koncerty na Żoliborzu w „Kalinowym Sercu” i wśród piosenek – moich znanych przebojów – śpiewam także wyżej wspomniane utwory.
– Nie każdy jednak trafi na taki koncert, a ludzie kojarzą panią bardziej z muzyką liryczną, łagodną. Zresztą chyba z natury pani taka jest… Bardzo kobieca… A także takie jest pani śpiewanie. Nie mam racji?
– Jeśli zetknęła się pani z płytą „Na szkle malowane”, do której słowa napisał Ernest Bryll, a muzykę skomponowała Katarzyna Gaertner, a gdzie zaśpiewałam utwór „Na sianie”, to słychać wyraźnie, że ta dziewczyna kocha ten soulowy styl muzyki i tego rodzaju ekspresję. Dariusz Michalski w krótkiej recenzji na płycie napisał mniej więcej tak: Halina Frąckowiak śpiewa tak, jak nikt z białych nie potrafi zaśpiewać, bo to potrafią tylko czarnoskórzy wokaliści. I on myślał o tych moich wokalizach, które lubię.
– Miał rację. Bo to właśnie było słychać w tym niezwykłym „Summertime” wyśpiewanym tego lata nad morzem.
– Cieszę się, że się pani podobało. Jeśli zaś chodzi o utwór „Na sianie”, to nagrałam go także w języku włoskim, gdzie miał tytuł „Sul fieno”. Znajduje się on także na mojej płycie „Idę” z 1974 roku. Po tym wszystkim Andrzej Jaroszewski, radiowy dziennikarz muzyczny, powiedział do mnie tak: „Halinko, przecież ty powinnaś śpiewać jazz!”.
Subskrybuj