– Jak się pan zainteresował rockiem?
– Zaczęło się już na początku podstawówki, kiedy usłyszałem z singli, które koleżanka przywiozła z wakacji w Jugosławii, wczesne nagrania The Beatles. Ich muzyka była zupełnie inna niż ta, która wszędzie wtedy rozbrzmiewała. Piosenki Ireny Santor, Marii Koterbskiej czy Sławy Przybylskiej, uwielbiane przez pokolenie moich rodziców, nie trafiały wówczas do mnie i do moich rówieśników. A przeboje The Beatles i później też Czerwonych Gitar, Skaldów czy Niemena, The Rolling Stones, Cream czy Hendrixa sprawiały, że chciało się żyć w tym szarym kraju.
– Kiedy stwierdził pan, że poświęci życie zawodowe pisaniu i to pisaniu głównie o muzyce?
– Przyjaciel ze szkolnej ławy, nieżyjący już dziś Piotr Kędra, rzucił gdzieś w siódmej klasie, że to musi być fajny sposób na życie. I chyba to on zaszczepił we mnie tę myśl. Sam został później lekarzem, a ja dziennikarzem (śmiech). I wzajemnie sobie zazdrościliśmy. Bo on zajmował się przecież czymś ważnym.
Subskrybuj