Pierwszy oficjalnie o tym, że doszło do „sytuacji nadzwyczajnej”, poinformował 17 lipca rano Siergiej Aksionow, szef władz anektowanego półwyspu. Ta właśnie „sytuacja” miała sprawić, że ruch na moście łączącym Krym z Rosją został całkowicie wstrzymany. Dopiero później zaczęły się pojawiać powiadomienia, że był to skutek nocnego ataku przeprowadzonego przez Siły Zbrojne Ukrainy za pomocą dwóch pływających dronów. Całkowicie zniszczone miało zostać jedno przęsło mostu, a drugie uszkodzone i przesunięte na podporze.
Kolejne doniesienia mówiły już o ofiarach śmiertelnych. W ataku zginęli wczasowicze z obwodu biełgorodzkiego, którzy wybrali się na wakacje na Krym swoim samochodem. Siergiej i Natalia Kulikowie zginęli na miejscu, a ich 14-letnia córka Angelina została ranna. Rodzinna tragedia zajęła najważniejsze miejsce w relacjach prokremlowskich mediów.
– To była dobra rodzina. Natalia jak ogienek, zawsze pozytywnie nastawiona, taka dusza towarzystwa. Nie chce się wierzyć… Co rok jeździli nad morze całą rodziną – cytuje słowa bliskich ofiar portal gazeta.ru.
Jego dziennikarze nie zadają jednak zdawałoby się oczywistych pytań: jak w ogóle można jeździć na Krym na wakacje, gdy toczy się wojna z Ukrainą? I dlaczego rosyjskie władze nie tylko przed tym nie ostrzegają, ale wręcz zachęcają do odwiedzania anektowanego w 2014 roku półwyspu? Żeby używać „niewinnych wczasowiczów” jako żywych tarcz?
"Dla nas jest to wrogi obiekt, zbudowany nielegalnie, niezgodnie z prawem międzynarodowym i należytymi normami".https://t.co/EqPd1K2wUR
— tvn24 (@tvn24) July 22, 2023
Subskrybuj