Był wrzesień 1992 r. Spokojną służbę dyżurnemu Komendy Policji Łódź-Widzew przerwał telefon. – Nie podam swojego nazwiska, ale mam informację o bandycie z bronią – powiedział głos w słuchawce. – Na ulicy Młodzieżowej pod numerem 6 jest melina. Tam jest „Ruski” z grubą forsą i giwerą.
Takich informacji, nawet jeśli są anonimowe, nigdy się nie lekceważy. Wysłano policyjny patrol. Mieszkanie wyglądało, jakby nie miało stałego lokatora. Było tu niewiele mebli, panował bałagan. Znaleziono w nim młodego mężczyznę podającego się za Litwina – Saszę M. Nie był zaskoczony wizytą mundurowych. Bez oporu opróżnił kieszenie. Znaleziono przy nim gotówkę – ponad 20 mln (starych) złotych. Miał też miotacz gazowy oraz naboje. Znaleziono także aparat fotograficzny Polaroid. Na wykonanym nim zdjęciu utrwalono stos pieniędzy, a na nich pistolet z tłumikiem. – To była moja broń, ale jak wracałem z dyskoteki, zostałem napadnięty, a spluwę mi skradziono – utrzymywał rzekomy cudzoziemiec. Sasza miał zaledwie jedną koszulę i jedne spodnie, żadnego bagażu. Policjanci podjęli decyzję o zatrzymaniu dziwnego lokatora.
Jeszcze nie rozpoczęto rutynowych działań, a młodzieniec rozpoczął swoisty monolog o swym bogatym przestępczym życiorysie. Twierdził, że od trzech lat jest w Polsce, a trafił do naszego kraju, mając zaledwie 17 lat. Opowiadał zaskoczonym glinom, że w ostatnim roku w Warszawie i Łodzi dokonał kilkudziesięciu rozbojów. Działał na tak zwaną wyrwę – kradnąc torebki zaskoczonym kobietom w stolicy na Dworcu Centralnym. Ponoć w Sandomierzu napadł na cinkciarza i zrabował mu 800 dolarów… Przesłuchanie człowieka, który nie miał żadnych dokumentów, trwało kilka godzin. Opowiadał, że do Polski z Litwy przemycono go w beczce za 3 mln zł, a wielu ludzi nie przeżyło tej „wycieczki”. Miało to mieć miejsce na Podlasiu w 1989 r. Twierdził, że jest z Wilna – i to już było podejrzane dla policji, tak jak i jego pozostałe zeznania. Pytany o szczegóły napadów w Łodzi i Warszawie, mówił, że „walił prosto w ryja”. Nie potrafił przedstawić szczegółów napadu z bronią na cinkciarza w Sandomierzu. W czasie długiego przesłuchania kryminalni telefonicznie łączyli się z jednostkami policyjnymi, na których terenie Sasza miał dokonywać przestępstw. W Sandomierzu nikt o takim napadzie nie słyszał. Również komisariat na warszawskim Dworcu Centralnym nie odnotował choćby jednego napadu na kobiety. W dalszych zeznaniach zatrzymany oświadczył, że w Warszawie mieszkał głównie na Dworcu Centralnym. Do Łodzi ponoć przyjechał w sierpniu. Policjanci byli przekonani, że mają do czynienia z przestępcą, bowiem mogły o tym świadczyć jego tatuaże (w tamtych latach tatuaże robili sobie prawie wyłącznie kryminaliści). Na piersi miał wytatuowany krzyż prawosławny i napisy IHS Memento Mori Grand Dolori Santo Muti. Na dłoni natomiast napis Homo Sum. Miał też dziesiątki blizn na rękach, tak zwane sznyty.
Sporządzono stosowny protokół, a zatrzymany trafił do aresztu. Zakładano, że rejonowa prokuratura, której przekazano materiały z przesłuchania, wystąpi o areszt na czas wyjaśnienia sprawy. Jednak nie dała wiary temu, co mówił Sasza.
Nim wypuszczono rzekomego kryminalistę, kontynuowano przesłuchania, a te przyniosły kolejne „rewelacje”. Sasza utrzymywał bowiem, że urodził się pod Lwowem i wielokrotnie przebywał w poprawczakach. Trzy lata temu uciekł rzekomo z domu poprawczego pod Kijowem. Policjanci zwrócili uwagę na to, że dobrze czyta po polsku, bo poprawiał protokoły policyjne, zmieniając niektóre zeznania. Zapytany o to, co będzie teraz robił, odpowiedział: – Będę kradł i napadał. Policjantom powiedział, że mogą go zamykać i 100 razy, ale po 48 godzinach muszą go puścić. I tak też się stało…
Długo starano się zweryfikować to, co opowiadał mężczyzna. Wysłano zapytanie do ambasady Ukrainy z prośbą o potwierdzenie tożsamości rzekomego Saszy M. Konsulat stwierdził, że mężczyzna nie jest mieszkańcem Ukrainy. Sprawdzono też jego odciski palców w centralnym rejestrze. Tam jednak nie był notowany. Policja nie dała rady ustalić jego personaliów. Sasza znalazł się szybko na wolności i nikt nie wiedział, kim jest. Wszystko wskazuje na to, że cała jego biografia i życie przestępcze mogły być zmyślone. Szczególnie że bardzo słabo mówił po rosyjsku. Nie wiedzieć czemu policja przyjęła, że chyba ma do czynienia z długo przebywającym w Polsce… obywatelem dawnej Jugosławii. Ponoć Sasza już więcej nie miał kontaktów z polską policją.