„Zjednoczeni w muzyce?” – w tym roku na pewno nie. Motto Eurowizji nie wystarczyło, by rywalizacja przebiegała w sympatycznej atmosferze. Ambicją organizatorów konkursu zawsze była jego apolityczność. Nawet w czasach, gdy w naszej części Europy rządził komunizm, na eurowizyjnej scenie potrafili konkurować ze sobą przedstawiciele Rosji, Niemiec, Francji. Nie czuło się podziałów na wrogo do siebie nastawione Wschód i Zachód, świat Eurowizji był tyleż idylliczny, co nierealny. Może właśnie i za to kochała go zawsze wielomilionowa europejska publiczność. Mimo niekwestionowanej, z roku na rok coraz większej, kiczowatości występy zawsze gromadziły widzów przed telewizorami.
Tegoroczna, 68. edycja przejdzie do historii, bo po raz pierwszy wygrała ją osoba niebinarna. Nemo (24 l.), artysta ze Szwajcarii, podbiło serca jurorów i publiczności piosenką „The Code”, w której opowiada o odkrywaniu swojej tożsamości. Kawałek tego sukcesu może przypisać sobie Polska: dwóch producentów pochodzi z naszego kraju. I na tym kończą się miłe eurowizyjne wrażenia w tym roku. Poza znakomitym muzycznie, wokalnie i scenograficznie występem Nemo zapamiętamy tę edycję jako najbardziej niespokojną w historii. Przed halą koncertową w Malmö nieustannie odbywały się protesty przeciwko udziałowi w konkursie wokalistki z Izraela. W antyizraelskich protestach w Malmö brało udział tysiące ludzi, policja musiała zwiększyć ochronę nie tylko obiektu, gdzie odbywał się konkurs, ale nawet hotelu, w którym zatrzymała się reprezentantka Izraela.
Subskrybuj