Charakterystyczne kanciaste bryły o praktycznych walorach były znakiem rozpoznawczym szwedzkiej marki. Obecnie w gamie Volvo takie wozy wciąż są dostępne, choć cieszą się mniejszą popularnością niż ich „uterenowione” rodzeństwo. Dobrze, że szwedzkie kombi jeszcze nie zginęły, bo choćby V90 to kawał świetnego auta, które nie tylko urzeka stylistyką, wygodą, lecz także zaskakującymi osiągami – jak w przypadku testowanej 455-konnej (!) hybrydy plug-in.
Zawirowania w kalendarzu testowanych samochodów sprawiły, że zamiast sprawdzać najgorętszą nowość ostatnich miesięcy (a może nawet lat) od Volvo, czyli małego elektrycznego SUV-a EX30, pojeździłem przez kilka dni starym dobrym znajomym, przepastnym XC90. Wyszło na dobre, bo atrakcyjny elektryk o świetnych parametrach wkrótce i tak trafi w moje ręce, a spotkanie z XC90 było doskonałym wstępem do ocenienia V90, czyli jego nieuterenowionej rodzinnej alternatywy. Wnioskami byłem mocno zaskoczony…
Dotychczas XC90 to było moje ulubione Volvo. Olbrzymi, prawie pięciometrowy SUV zawsze był w wąskim gronie samochodów stawianych za wzór wśród familijnych aut. Przestronny, doskonale wykończony, a przede wszystkim stylowy. Mimo że w tym roku świętuje dziesięciolecie od rynkowego debiutu, z zewnątrz nie widać po nim, żeby niekorzystnie się zestarzał. Masywna, ale i elegancka sylwetka wciąż imponuje i wciąż może się podobać. Trochę inaczej sprawy się mają w środku, gdzie powoli widać upływający czas, zwłaszcza na tle nowocześniejszych konkurentów. W XC90 próżno szukać wielkich, często przerośniętych ekranów.
Subskrybuj