Tygrysie, uważaj na miny!
Gdyby jakikolwiek dziennikarz zapytał dzisiaj dowolnego posła lub senatora, kto dowodzi naszą armią na wypadek wojny, odpowiedzi padłyby różne, byłoby dużo takiego ble-ble i jestem pewny, że nikt nie powiedziałby kto. I to nie dlatego, że nie wie. Nie może wiedzieć, bo nie czytał dokładnie nowej ustawy o obronie ojczyzny. Przesłużyłem w wojskach lądowych 30 lat, pod koniec służby bywałem blisko ośrodków decyzyjnych i pamiętam, o którym ze wszystkich ministrów obrony w latach 1990 – 2002 mówiono wśród generałów najmniej, bo był dla nich nieszkodliwy – jak wtedy mówili. Był nim humanista Stanisław Dobrzański z PSL, minister w rządach Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza od 5.01.1996 r. do 31.10.1997 r.
Niestety, ale każdy z premierów, bez wyjątku, miał swój mniejszy lub większy udział w „zwijaniu” naszego wojska do obecnego poziomu. A pomagali im nie kolejni ministrowie obrony, ale sami generałowie. Nieraz było to żenujące widowisko.
Wiedział o tym doskonale także Donald Tusk, obyty najdłużej w rządzeniu i u nas, i w instytucjach UE. Jego kadrowy ruch w obsadzaniu ministerstw musiał być oparty na tym, że skoro za Dobrzańskiego w armii niewiele się działo, więc… postawił Władysława Kosiniaka-Kamysza, szefa PSL, na czele MON. Liczy, że i teraz tak będzie? Oby nie, gdyż część wyników audytu w jednostkach bojowych ze względu na skalę zaniedbań może być utajniona. Ale jak znam życie, coś tam wycieknie. Zrobił go również szefem zespołu, który ma przygotować pakiet ustaw regulujących między innymi finanse dla Kościołów. Nie mam nic przeciwko Tuskowi, cieszę się, że wygrali, ale chyba przesadził z tym politycznym cwaniactwem, wsadzając „Tygryska” aż na dwie miny.
Czy podoła? Bez wsparcia i pomocy premiera nie da rady. Mnie interesuje ta pierwsza mina, czyli ustawa o obronie ojczyzny, uchwalona w Sejmie 11.03.2022 r., dwa tygodnie po napadzie Rosji na Ukrainę. Nie było warunków, aby się jej przyjrzeć, a każda krytyka byłaby uznana za zdradę i brak patriotyzmu. Liczy ponad 500 stron z ponad 800 artykułami, a połowa tych drobiazgowych zapisów nadaje się do rozporządzeń ministrów (nie tylko obrony narodowej), czyli aktów niższej rangi, łatwiejszych do zmian w razie potrzeby. Tylko spotęgowała zamęt, kto ma dowodzić, a nawet niekonstytucyjnie zmienia ustrój polityczny państwa.
Gdzie? W art. 24 stwierdza, że obroną państwa kieruje prezydent, choć w konstytucji art. 146 jest jasny zapis, że to Rada Ministrów „zapewnia bezpieczeństwo zewnętrzne państwa”. Tym pisowskim wszystkowiedzącym w mundurach marzy się system prezydencki – jak w USA czy we Francji. Obrona kraju to nie tylko działania wojska. To zaangażowanie wszystkich służb mundurowych, przemysłu, administracji wszystkich szczebli, dyplomacji i struktur obrony cywilnej, której w ustawie w ogóle nie ma. Cóż z tego, że w tymże 24 art. zapisano, że prezydent kieruje obroną we współpracy z Radą Ministrów.
A co się stanie, jak się pokłócą o jakieś tam priorytety, bo będą z innych opcji politycznych? Jakiś mądry inaczej zapisał w tej ustawie, że na czas wojny sztab generalny ma być podporządkowany bezpośrednio prezydentowi. W ustawie o ministrze obrony narodowej, też w tym czasie znowelizowanej, jest zapis, że sztab generalny podlega ministrowi obrony narodowej bez żadnych ograniczeń. A gdzie leży sens takiego rozumowania? Te intelektual ne tuzy w brązowych beretach nie rozumieją, że zwierzchność to nie to samo, co dowodzenie. To tylko jeden art. rozwinięty w wyjaśnieniu niejasności. Jest ich o wiele więcej. Ale są trzy inne sprawy o poważnym znaczeniu, które minister obrony musi ugryźć i szybko rozwiązać. Pierwsza – to zmiany w systemie dowodzenia i kierowania siłami zbrojnymi (ponoć jest już ustawa prezydencka). Druga – to wyjąć z podporządkowania MON obronę terytorialną, tak aby była częścią wojsk lądowych podległych jego dowódcy. Trzecia – to zmiany w systemie finansowania obrony narodowej. Skoro zgodnie z art. 39 tej ustawy wojsko ma być finansowane podwójnie, czyli określony procent z PKB plus z Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych, to ten Fundusz nie może być poza kontrolą parlamentarną.
Jak na razie polityczna nawalanka w Sejmie skupia się wokół praworządności – i dobrze. Ale za 3 – 4 lata, a może i wcześniej, Putin będzie gotowy do wojny na większą skalę. Co wtedy? To, że „Tygrysek”, być może dla świętego spokoju, nie alarmuje o stanie wojsk lądowych, nie oznacza, że nie jest tak źle i że nie trzeba się spieszyć ze zmianami nie tylko na papierze. TERMINATOR
Orwell się kłania
Gdyby dzisiaj żył George Orwell, miałby gotowy temat do napisania kolejnej książki pt. „Polska rok 2024”. PiS przegrał wybory i stracił władzę, ale nigdy nie pogodził się z porażką. I zaczął się polski kociokwik. Rozpoczął go prezydent Duda, opóźniając powstanie nowego rządu o półtora miesiąca. Kiedy sąd wydał wyrok na dwóch przyjaciół prezydenta za przestępstwa urzędnicze, schował ich w swoim pałacu, ale fortel się nie udał i musieli zaliczyć dwa tygodnie odsiadki, a po otrzymaniu od prezydenta statusu więźniów politycznych ułaskawił ich on po raz drugi. Znów zaprosił ich do pałacu, już jako wolnych, przytulił do piersi i rozczulił się nad ciężkim losem ich żon.
Określił ich jako kryształowo czystych, którzy całe polityczne życie poświęcili walce z korupcją. Równocześnie lud pisowski z prezesem na czele rozpoczął kontrofensywę, ruszył w Polskę i w swoim stylu zaczął głosić orwellowskie hasła: „Cześć i chwała bohaterom”; „Sejm nie istnieje”; „Tu jest Polska, zwyciężymy”; „Tusk, ten rudy agent niemiecki i przyjaciel Putina, dokonał zamachu stanu i dąży do anihilacji kraju”; „Pułkownik Sienkiewicz 13 grudnia wprowadził stan wojenny”; „Z polecenia Tuska Kamiński był torturowany w więzieniu” (czy to oznacza, że był tak wycieńczony, że nie mógł wykonać gestu Kozakiewicza?). Z flagami w rękach, przy dźwiękach wuwuzeli i pieśniach patriotyczno-religijnych, słychać kolejne okrzyki: „Znajdzie się prycza dla Sienkiewicza”; „Ruda wrona orła nie pokona” itp. Narodowe Koło Gospodyń Wiejskich w składzie: Julia Przyłębska, Beata Szydło, Beata Kempa i Elżbieta Witek, zadba o to, żeby manifestanci nie marzli i nie byli głodni… Te działania PiS-u, jak tylko może, wspiera prezydent, człowiek, który nie uznał wyroków TK i sądów, który milczał, gdy afera goniła aferę, i ochoczo zatwierdził powołaną przez Ziobrę represyjną Izbę Dyscyplinarną.
Teraz stał się strażnikiem konstytucji i orędownikiem obrony praworządności i demokracji. Stanowczym głosem, robiąc groźne miny, straszy, ostrzega i upomina aktualną władzę, grożąc palcem, żeby nie ważyli się tworzyć ustaw, które są niezgodne z linią PiS-u, bo, po pierwsze, będą za to odpowiadać, a – po drugie – te ustawy będą wetowane podobnie jak i te, które będą uchwalane bez udziału w głosowaniu Kamińskiego i Wąsika. W kolejnych rozdziałach napięcie będzie tylko rosło. Macierewicz schodzi z komisją do podziemia, żeby wyjaśnić jeszcze dwie sprawy: kto umieścił bombę w tupolewie i kto ją zdetonował w czasie lądowania oraz jak podstępem wykraść Putinowi wrak samolotu. Jeszcze tylko Kaczyński, czyli „Gomułka naszych czasów”, powoła grupę ekspertów do zbadania, czy pigułka dzień po nie jest czasem tajną bronią Platformy Obywatelskiej, która ma zatruć umysły Polaków. Dalsze rozdziały dopisze życie, jeszcze przez „półtorej roku”, jak mawiał Mateusz Morawiecki. JÓZEF ANTOSIAK
Czy potrzebujemy prezydenta?
Prezydent Duda tak ośmieszył i zniszczył godność, jaką go naród obdarzył, że zastanawiam się, czy taki urząd jest nam potrzebny. Człowiek, który dla swojego wodza wielokrotnie łamał złożoną przed Narodem i Bogiem przysięgę oraz Konstytucję RP, której, przysięgając, obiecywał strzec. Art 130. Prezydent Rzeczypospolitej obejmuje urząd po złożeniu wobec Zgromadzenia Narodowego przysięgi: „Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”.
Najgorsze jest to, że my (piszę my, choć na niego nie głosowałem), wiedząc, że ten człowiek nie dotrzymuje złożonej przysięgi, że kłamie i oszukuje, milczy natomiast i wypełnia wolę partii PiS, gdy ta łamie Konstytucję RP, daliśmy mu władzę na kolejne 5 lat. Teraz, pomimo że PiS stracił władzę, wspiera swoich partyjnych kolegów. Udowodnił to, ułaskawiając towarzyszy partyjnych Kamińskiego i Wąsika, jak na prawdziwego komunistę przystało. Przez lata łamał złożoną przed nami i Bogiem przysięgę, stając NIE po stronie Narodu, lecz zachcianek Jarosława Kaczyńskiego.
Dziś grozi opozycji oraz narodowi palcem i robi naburmuszoną minę. Ilekroć widzę i słyszę bzdury wygadywane przez tego tzw. prezydenta, zastanawiam się, czy taki urząd jest nam potrzeby. Wiem, że usunięcie go z urzędu jest trudne, ponieważ „Solidarność”, tworząc nową Konstytucję, stworzyła takie zapisy, aby to utrudnić i aby naród nie miał nic do gadania. Art. 145. 1.: Prezydent Rzeczypospolitej za naruszenie Konstytucji, ustawy lub za popełnienie przestępstwa może być pociągnięty do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. 2. Postawienie Prezydenta Rzeczypospolitej w stan oskarżenia może nastąpić uchwałą Zgromadzenia Narodowego, podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego na wniosek co najmniej 140 członków Zgromadzenia Narodowego.
Tak odebrano narodowi głos dzięki art. 105. 1. oraz art. 125. 2. Ostatnio w TVN24 wypowiadał się Adrian Zandberg. Chciałbym temu panu przypomnieć, że przez niego mieliśmy 8 lat rządów PiS. To on, dzięki swojej niechęci do SLD, doprowadził do tego, że lewica nie weszła do Sejmu i Kaczyński miał parlamentarną większość. Narodzie, żądajmy postawienia Dudy przed Trybunałem Stanu! Z poważaniem KRZYSZTOF GRUSZEWSKI
(Bez)rada gabinetowa
Byłam ostatnio na świetnym wypoczynku: znany kurort, dobre warunki, przemiły personel, jednym słowem sielanka. Gdyby jeszcze codzienność polityczna nie dostarczała denerwujących wiadomości! Lokator pałacu, któremu do końca pozostało już mniej niż pięćset dni, co jest liczone przez obywateli tak, jak więźniowie odliczają koniec odsiadki, zaskakuje swoją głupotą nawet w sytuacji, gdy do tego poziomu zdążyliśmy się przyzwyczaić. Najpierw z powodu dwóch przestępców, których wyciągnął z więzienia i poprzytulał w pałacu, odesłał budżet w aleję Szucha. Co oni tam powiedzą, wiemy, nie trzeba nawet specjalnego wysiłku, by to odkryć. Potem zapowiedział, że będzie tak robił z każdą ustawą, jeśli ci dwaj przestępcy będą chodzić na wolności, a nie siedzieć w… Sejmie.
To typowy szantaż! Na szczęście nie zauważyłam objawów paniki u naprawdę rządzących. Następnego dnia samozwańczy prezydent (przypominam: ogłosił zwycięstwo, zanim policzono głosy!) wezwał rząd na dywanik, czyli na tak zwaną radę gabinetową. Komentatorzy podnosili „przemianę” Dudy. Że to niby jednego dnia krzyczy, a drugiego przytula, choć nie wiem, czy po przytulaniu duetu K.-W. ktoś miałby jeszcze ochotę na taką bliskość z PADem. Dla mnie jednak ważniejsze w tym wezwaniu jest to, dlaczego to zrobił. Oto chciał się dowiedzieć, co obecna władza zrobi z projektami poprzedniego rządu. Z „wielkimi projektami”, jak podkreślił. Chodzi więc wciąż o wychwalanie poprzedniej ekipy, która – rzekomo – coś po sobie poza zgliszczami zostawia.
Czyżby prezydent chciał zapytać, co rząd zrobi z tym milionem rodzimych samochodów elektrycznych, które stoją na placach składowych i nie ma na nie nabywców? A może chodzi o to, kim zasiedli te tysiące mieszkań wybudowanych w ramach jedynie słusznych programów poprzedniej ekipy? Pytania się mnożą, bo przecież może prezydent chce też wiedzieć, kiedy jakiś statek przepłynie przez przekop Mierzei Wiślanej, albo – to jest najbardziej nurtująca kwestia – kiedy wreszcie zawinie tam polski prom pasażerski, który krąży po morzach i oceanach, a przekop jakoś omija?
Premier odpowiedział prezydentowi, że na wezwanie się stawi, ale może lepiej by było, gdyby prezydent czytał gazety, bo o wszystkim władza informuje. Tusk zasugerował też, że chętnie widziałby transmisję posiedzenia w TV. Ze swej strony dodam, że kolorytu transmisji dodałoby prowadzenie dyskusji w języku angielskim. Ci, którzy tego języka nie znają na poziomie komunikatywnym, mogliby się nie wypowiadać poza jakimś skromnym this is i w ten sposób zachowaliby twarz. Tak a propos telewizji. W tym znanym uzdrowisku zaczepił mnie nieznajomy, który powiedział, że jeśli chcę wiedzieć, jak będzie w Polsce drogo i źle, to powinnam oglądać pewną telewizję, której włączyć, a nawet jej nazwy napisać – ani nawet wymówić – nie mam zamiaru, więc z rady nie skorzystam.
Niezależnie od tego, jak ministrowie przygotują się do posiedzenia na tej radzie, z pewnością przekażą prezydentowi informację, że CPK, jeśli powstanie, nie będzie nosił imienia Lecha Kaczyńskiego, pod którego portretem wysoka rada się odbędzie. To jedyna pewna dziś wiadomość. ELA
Ściąga dla Pana Prezydenta
Niedawno Pan Prezydent Duda w wywiadzie telewizyjnym podał w wątpliwość prawa Ukrainy do powrotu Krymu, łaskawie godząc się na powrót obwodów donieckiego i ługańskiego. Nasz Najjaśniejszy Pan wykazuje się nie tylko nieznajomością Konstytucji (której ma ponoć bronić) i ustanowionych praw, ale chyba „na bakier” ma z rozumieniem kontekstu historycznego zmian w Europie na przestrzeni wieków. Pozwolę sobie przypomnieć Mu, jak to było z „wiecznie rosyjskim” Krymem. Katarzyna II, caryca Rosji w latach 1762–1796, prowadziła politykę ekspansji terytorialnej, której przejawem były między innymi rozbiory Polski oraz zajęcie Chanatu Krymskiego. Półwysep Krymski oraz przyległe ziemie zostały zbrojnie zajęte przez wojska rosyjskie w 1783 roku.
Wcześniej na tym terytorium istniało od kilkuset lat samodzielne państwo zwane Chanatem Krymskim. Oficjalnie Krym został przyłączony do Rosji na mocy manifestu Katarzyny II z dnia 8 kwietnia 1783 roku. Podkreślmy wyraźnie, że Krym został włączony do Rosji w wyniku zbrojnej agresji, w połączeniu ze zniszczeniem istniejącego tam państwa. Prezydent Rosji w swoich wystąpieniach ten fakt oraz manifest Katarzyny II traktuje jako niezbywalne prawo do obecnego posiadania tego terytorium. Rodzi to również groźbę, że przez analogię Rosja w przyszłości będzie również zgłaszała pretensje do polskich ziem, które w wyniku zaborów niegdyś czasowo do niej przynależały. A jak wyglądała „misja cywilizacyjna” rusyfikacji Krymu? 8 kwietnia 1783 r.
Katarzyna II ogłosiła manifest o wcieleniu Krymu do Imperium Rosyjskiego. W manifeście tym zagwarantowała zachowanie praw, przywilejów i tolerancji religijnej każdej warstwie ludności na Krymie. Na początek jej przedstawiciel Potiomkin rozkazał wymordować 30 tysięcy Tatarów, a większość z nich wysiedlono. W obawie przed represjami do Turcji uciekło prawie dwa miliony Tatarów. Na ich miejsce, na podstawie spisu kolonizacji, sprowadzono na siłę osadników z Rosji. Daniel Clark wizytujący nielegalnie te tereny w 1812 roku napisał: „Jeśli by mnie spytano, co Rosjanie zrobili na Krymie po podboju uskutecznionym przez tyle okrucieństw i bezprawia, odpowiedziałbym niewielu słowami: zniszczyli oni kraj, wycięli drzewa, zburzyli domy, świątynie i gmachy publiczne, zniszczyli kanały, zrujnowali Tatarów, zbezcześcili ich kult, wykopali ciała ich przodków i rzucili na wiatr ich prochy (…). Stwarzać pustynię – oto co oni nazwali ustalaniem pokoju…”.
Po wyparciu Białych przez Armię Czerwoną w 1920 roku na Krym wkroczyły oddziały CzeKa (policja polityczna bolszewików) z węgierskim komunistą Bélą Kunem na czele. Po upływie pół roku terror doprowadził do śmierci 60 – 70 tysięcy Tatarów. W 1944 r. po wkroczeniu Armii Czerwonej na Krym cała ludność tatarska na mocy specjalnego rozkazu dowództwa została na dwa tygodnie pozostawiona do wyłącznej dyspozycji wojsk NKWD. Miała to być kara za kolaborację (zresztą sporadyczną w całości społeczności tatarskiej) z Niemcami. Wściekli żołnierze gwałcili kobiety, dziewczęta i dzieci. Przez dwa tygodnie ponad Krymem rozlegały się przeraźliwe krzyki gwałconych, torturowanych, mordowanych ludzi. Aktom terroru towarzyszyło niszczenie zabytków kultury tatarskiej, równanie z ziemią całych wsi, a nawet wycinanie cyprysów.
W 1944 roku wywieziono do Uzbekistanu i Kazachstanu 191 tys. Tatarów krymskich (tych co przetrwali ten horror). Wywiezionych najczęściej porzucano w pustym stepie, bez zapewnienia im jakiegokolwiek zakwaterowania i wyżywienia. Historycy oszacowali, że ponad 50 proc. wywiezionych umarło z głodu i zimna. Taki był wtedy zamiar władzy pozbycia się z Krymu Tatarów. Pozycjonowanie Krymu na mapie politycznej i militarnej jest zagadnieniem skomplikowanym, wymagającym głębokiego namysłu. Ale nie wolno, nawet w luźnej wypowiedzi Najjaśniejszego Pana Prezydenta, dopuszczać, nawet teoretycznie, uznania zaszłości militarnej i terytorialnej przynależności Krymu zdobytego w bandycki sposób przez Rosję – w horyzoncie historycznym i obecnym. ANDRZEJ KROWIAK
Co by było, gdyby…
Jakże często zadajemy sobie takie pytania. Na przykład: co by było, gdyby reprezentacja Polski w piłce nożnej zdobyła mistrzostwo świata? Albo co by było, gdybyśmy wygrali na loterii kilka milionów złotych? Ja zadam inne, może trochę zaskakujące, pytanie: co by było, gdyby Pani Magdalena Ogórek sprawowała obecnie urząd Prezydenta RP? Przypomnijmy, że w 2015 r. do wyborów prezydenckich zgłosił ją Sojusz Lewicy Demokratycznej. Głosowało na nią ponad 350 tys. wyborców. Jest doktorem nauk humanistycznych, dziennikarką i prezenterką telewizyjną. Wracając do mojego pytania – trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć.
Ale jedno wiem na pewno – jako Prezydent RP Pani Ogórek nie zaprosiłaby przestępców do pałacu i nie witałaby się z nimi tak czule, na dodatek w świetle kamer. Jako normalna kobieta wiedziałaby, co wypada, a co jest zwykłym obciachem. Ponadto Pani Ogórek nigdy nie użyłaby zwrotu „terror praworządności”. To chyba oczywista oczywistość, trudno to kwestionować. A czy byłaby lepszym, czy gorszym prezydentem od obecnego? Któż to wie? Ale sam fakt, że ośmielam się stawiać takie pytanie… A na koniec tego listu stwierdzenie, które przed laty wydawało się niedorzeczne – również od prezydenta Lecha Wałęsy mógłby się prezydent Andrzej Duda wiele nauczyć! KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI