Jak PiS wygrał, czyli… przegrał
Okupując budynki mediów publicznych (PAP, TAI), Kaczyński i jego poplecznicy wiedzą, co robią. Ogłosili, że 15 października 2023 wygrali wybory i zachowali legitymacje do dalszego sprawowania władzy. Prezes Kaczyński i prezydent Duda doskonale zdają sobie sprawę, że bez tuby propagandowej poparcie społeczne PiS spada do minimum. Stąd wzmożone ataki na koalicję 15 października (według PiS – 13 grudnia) z posuwaniem się do przemocy włącznie. A na deser Kaczyński zapowiada wielki marsz w stolicy w celu odbicia mediów będących dotąd w ich rękach. Końca tej rozróby nie widać i raczej będzie przybierała na sile. A co na to legalnie sprawujący władzę, rzeczywiście wygrani? Oprócz komisji śledczych, których PiS się nie obawia (a niesłusznie, bo zostaną rozebrani do naga), a które obóz rządzący błyskawicznie powołał, z marszu przejęto władzę w TVP i Polskim Radiu, przy okazji kasując TV Info. I tego Kaczyńskiemu było za wiele. Dlaczego minister Sienkiewicz doprowadził do szybkich zmian w mediach rządowych, chcąc przywrócić im publiczne znaczenie?
Otóż po wyborach z niebywałą siłą telewizja i radio zaatakowały nowe władze, zwłaszcza „agenta niemieckiego” premiera Tuska. Pracownicy tych mediów oraz ich mocodawcy, tracąc grunt pod nogami po wrzuceniu do wody, chwycili się brzytwy. Trudno wyrokować, czy minister kultury postąpił zgodnie z prawem czy je złamał. Prezydent Duda ocenił działanie ministra jako rażące złamanie konstytucji, skutkiem czego zablokował ustawę okołobudżetową, w której przeznaczono ok. 3 mld zł na media publiczne. Eksperci zgodnie ocenili decyzję prezydenta jako polityczną, podjętą na życzenie prezesa Kaczyńskiego. Warto pamiętać, że prezydent Duda nigdy nie był prezydentem wszystkich Polaków, a jedynie wyznawców PiS, czego dowodem były liczne przypadki łamania konstytucji właśnie przez niego. Tutaj zaraz zaprotestują zwolennicy PiS, dlatego warto przypomnieć kilka takich przypadków. Urzędowanie rozpoczął od „wyręczenia sądu”, czyli ułaskawienia niewinnych w świetle prawa Kamińskiego i Wąsika. Później zaprzysiągł trzech tzw. dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, a odmówił zaprzysiężenia sędziów legalnie wybranych. Jeszcze później ręka w rękę z ministrem Ziobrą dewastował nasze sądownictwo, co skutkowało miliardowymi karami ze strony Unii Europejskiej i wstrzymaniem wypłat na fundusz odbudowy.
Takiego prezydenta zapamiętamy na zawsze. I co, teraz Andrzej Duda ma poprzeć przejęcie władzy nad mediami przez wrogi sobie i Kaczyńskiemu obóz? Niedoczekanie Tuska – powiadają na Nowogrodzkiej. W końcu lisia chytrość Kurskiego i lizusostwo Holeckiej umożliwiły Dudzie zdobycie pałacu. Stąd obecna władza ma wroga śmiertelnego w osobie Kaczyńskiego oraz niezłomnego prezydenta okupującego pałac na Krakowskim Przedmieściu. Tutaj o kohabitacji można zapomnieć. Z poważaniem HENRYK KIN, Białystok
Mnie to się nie podoba!
Pojawiła się w ofercie lewicowej propozycja tzw. renty wdowiej, co ma oznaczać pobieranie po zmarłym małżonku części jego emerytury. Pomysłodawca argumentuje, że owdowiały współmałżonek (najczęściej kobieta) pozostaje tylko ze swoją emeryturą i klepie biedę, a ZUS się bogaci, oszczędzając na emeryturze zmarłego. Według mnie nie jest to przejaw troski o samotne emerytki (czy emerytów) żyjących z jednej emerytury, ale o przejęcie tej części elektoratu PiS, który stanowią owdowiałe seniorki i seniorzy.
Tymczasem pozostała po zmarłym niewykorzystana część składki emerytalnej służy do dożywotniego wypłacania świadczeń seniorom, którzy żyją dłużej niż zaplanowana im statystyczna długość życia, i osobom, które nigdy same nie pracowały, bo były utrzymywane przez małżonka i po jego śmierci pozostawałyby bez środków do życia. Wypłaca się też renty rodzinne i tym osobom, które nigdy nie pracowały, ale wychowały czworo dzieci. Wypłaca się świadczenia niepełnosprawnym niezdolnym do pracy i ich opiekunom. Zatem nie do końca „zużyta” składka zmarłego nie jest zyskiem ZUS-u.
Kiedy PiS wprowadzał 500 plus, nie było ono przewidziane na pierwsze dziecko. Stawiało to poza benefitem samotne matki, a większość matek samotnych to kobiety z jednym dzieckiem. Na pytanie, co z taką kobietą, pisowska celebrytka, sztandarowa katoliczka pełna miłości bliźniego i orędowniczka rodziny, odpowiedziała: „Niech sobie znajdzie męża”. Dzisiaj pomysł, aby po zmarłym współmałżonku wypłacać renty wdowie, w analogicznej sytuacji stawia emerytów, którzy z różnych powodów nie mieli partnerów lub pozostawali w związkach nieformalnych. Prawa do takiej renty nie miałyby osoby (kobiety i mężczyźni) porzucone, często z gromadką dzieci, i samotnie borykające się z życiem.
Takie prawo natomiast miałaby osoba, dla której wiarołomca porzucił(a) rodzinę. Nie miałyby zaś osoby, którym nie udało się znaleźć partnera (kobiet jest więcej niż mężczyzn i nie dla wszystkich wystarczy), osoby żyjące w konkubinacie i rozwiedzione. Także pary ze związków jednopłciowych, którym religijny obskurantyzm nie pozwala legalizować związków. Dzisiaj dana tym ludziom wskazówka: „Niech sobie znajdą partnera”, brzmi jak bolesna drwina. To prawda, że w jednoosobowym gospodarstwie emeryckim żyje się bardziej niż skromnie. To prawda, że owdowiała osoba, której znika z portfela jedna emerytura, dotkliwie odczuwa to, do czego samotna emerytka (emeryt) musiała się przystosować od początku. Ale realizacja takich pomysłów poprawi los tylko niektórym. Reszta pozostanie nadal uboga i – jakkolwiek byśmy to nazwali – naznaczona.
Czy nie lepiej byłoby zadbać, żeby nawet najniższe świadczenie pozwoliło żyć na względnie przy zwoitym poziomie, zamiast tworzyć getta dla niektórych? Argument, że w kraju takim czy innym (z reguły bogatym) takie rozwiązania są, mnie nie przekonuje. Po pierwsze – są to właśnie kraje bogate, po drugie – ich system zaopatrzenia emerytalnego był kształtowany od lat i to według innej niż nasza filozofii. Nasz system emerytalny budowany jest na zasadzie tzw. solidarności społecznej. Oczywiście, można go zamienić na „społeczny darwinizm”, ale nie jedynie chciejstwem person rodzaju Korwin-Mikkego czy Mentzena, lecz zgodą wspólną składkodawców. W końcu każdy z nas może znaleźć się w sytuacji, kiedy solidarność rodaków będzie mu niezbędna do przetrwania. A po trzecie… Do szewskiej pasji doprowadza mnie, kiedy polityk tej czy innej opcji przywołuje jako przykład takie lub inne państwo w KAŻDEJ sprawie. Raz coś jest złe, bo niemieckie, a innym razem, w ustach tego samego polityka, dobre, „bo w Niemczech tak mają”. Ostatnio pan Mastalerek powołał się na coś, co mają w Hiszpanii (nie pomnę, co to było, ale ma być dobre), a czego polityk zwycięskiej opcji nie wie, bo „pewno dawno nie był w Hiszpanii”. Ja też dawno w Hiszpanii nie byłam, zatem jestem głupia jak stołowa noga. A żeby było śmieszniej, idol pana Mastalerka Andrzej Duda latoś grzmiał, że „nie będą nam obcy stanowili prawa” (…). Był niegdyś Jasio, który nie trawił swojej nauczycielki i toczył z nią wojnę. Wreszcie pani kończyła nauczanie w jego klasie i kiedy żegnała się z uczniami, to właś nie Jasio ryknął płaczem na całą szkołę. Wzruszona pani uspokaja Jasia: – Spoko, nigdy mnie nie lubiłeś. Teraz będziesz miał nową panią. Na co rozpacz Jasia sięgnęła zenitu: – Boję się, że ona będzie jeszcze gorsza! JAGODA
Odczadzanie
Pierwsze dni nowego rządu, zapoczątkowane 13.12 ubiegłego roku nie bez pijarowskiego pisowskiego celu, tylko z pozoru były chaotyczne. No bo skoro przez osiem lat pisiarska propaganda dawkowała systematycznie w małych porcjach truciznę alternatywnej rzeczywistości, to i w podobnych ilościach nowa władza – świadomie czy nie, planowo czy nie – musi dawkować normalność, poszanowanie prawa i elementarną przyzwoitość tam, gdzie to możliwe. Marszałek sejmu Szymon Hołownia ku zaskoczeniu wielu, prowadząc obrady inaczej, czyli normalnie, zaskoczył wszystkich pisowskich czynowników i ich wyborców. Stacja BBC nazwała nasze obrady sejmowe jako Sejmflix, od nazwy Netflix. Nawet kinowe multipleksy udostępniły swoje ekrany do oglądania obrad Sejmu za darmo. A działo się tam wiele. Napiszę o dwóch, które są według mnie ważne. Przypomniano sobie, że nasz Król Duduś I – jak nazwano prezydenta w sieci – zrobił dawno temu abolicję, wyręczył sąd z dalszej pracy, ułaskawiając bezprawnie panów Kamińskiego i Wąsika.
Ale sprawa po latach wróciła, wyrok zapadł i pan Kamiński wcale nie pokazał obraźliwego gestu Kozakiewicza. W reakcji na okrzyki z lewej strony sali sejmowej: „Będziesz siedział” dwoma palcami ułożonymi w „V” pokazał, że dostał mniej, bo tylko dwa lata, a zginając w łokciu prawą rękę, wskazał, na której ręce po wyjściu z więziennego magazynu będzie niósł dobytek do bytowania w celi więziennej. Tyle i aż tyle (…). I tak oto, nie tylko w samym Sejmie agresywni stali się jeszcze bardziej agresywni, a najspokojniejszym puszczają nerwy. Szlachetni milczą. Szaleńcy sięgają po gaśnice. Grzegorz Braun, widząc ogień na świeczkach Chanuki (są tam co roku od 17 lat), użył gaśnicy proszkowej, przy okazji pryskając w twarz obrończyni świec. Więzień obozu hitlerowskich oprawców Marian Turski nazwał go „polskim faszystą”. A w sieci znalazłem i taki wpis: Te 27 tys., co na Brauna głosowało, to też faszyści, bo wiedzieli od dawna kim jest. To oczywiście skrajność w formułowaniu sprowadzona do radykalizmu. Ale czy nie daje jednak do myślenia?
Tylko historyk (a nim nie jestem) może dokładniej opisać, czym jest faszyzm i jaka była jego geneza nie tylko w Niemczech. Będziemy jeszcze długo mieli do czynienia ze skrajnościami nie tylko w wypowiedziach polityków. Ludzi pytanych na ulicach również. Odczadzanie umysłów jeszcze potrwa. Dotyczy to i pytających, bo trzeba wiedzieć, o co pytać, mając z tyłu głowy to, że tacy są wśród nas. Trzeba mieć klasę i pamiętać, że jedni mają klasę, ale inni mają siedem klas. ZBIGNIEW
Subiektywna lista „chciejstwa”
Po powołaniu nowego rządu zewsząd słychać o pilnych sprawach, które ten rząd ma naprawiać po ośmiu minionych latach. Mowa jest o przywróceniu praworządności, o porządkowaniu po Polskim Ładzie, o spółkach Skarbu Państwa, o mediach publicznych, o wojsku i policji, a nawet o polityce zagranicznej. Zgadzając się z tymi wszystkimi zadaniami, chcę powiedzieć o kilku sprawach, które może nie są aż tak wielkiej wagi, a które chciałabym zobaczyć jako przejaw zmian na poziomie zwykłego obywatela, który nie akceptował tego, co działo się w ciągu ostatnich lat. Oczywiście jest to lista bardzo subiektywna.
Chciałabym na przykład, żeby Poczta Polska, która ma wielkie tradycje i funkcjonowała zupełnie nieźle w dawnych czasach, zajęła się doręczaniem listów i innych przesyłek, a przestała być budą z targowiska. Przecież dziś nie widać zza okienka urzędnika, bo wszystko jest zasłonięte kalendarzami, książkami, dewocjonaliami, torebkami (czasem podrobionych marek) i innymi artykułami, które bez trudu można kupić w każdym innym sklepie. Tymczasem z doręczaniem listów jest bardzo źle. Pomijam fakt, z jakim opóźnieniem docierają do mnie listy, pomijam, że listonosz nie sprawdza mojej obecności, tylko machinalnie wrzuca awizo do skrzynki, ale takie głosy słyszę zewsząd. Więc może niech Poczta Polska zajmie się listami, a odpuści sobie handel. Swoją drogą, zaopatrzenie w towar tylu placówek wymaga zaangażowania znacznych środków, a jak wskazują moje obserwacje, raczej wielkiego utargu nie ma. Jak już rozwiążą problem terminowych doręczeń, mogą pomyśleć o handlu.
Chciałabym też doczekać czasów, w których Gazeta Wyborcza byłaby wyłożona na stacjach Orlenu tak samo, jak każda inna, chociażby jak Gazeta Polska Codziennie. Czasami udawało mi się kupić Wyborczą na stacji Orlenu – po długo trwałych poszukiwaniach pracownik wyjmował ją spod lady, bo podobno kierownictwo koncernu sprawdzało, czy nie jest aby zbyt promowana na stacjach benzynowych. Mam nadzieję, że dożyję czasów, w których kierownictwo mojej firmy będzie decydowało o tym, jakie gazety lub czasopisma (sic!) może zamówić. W mojej instytucji zostało gdzieś „na górze” określone, które tytuły mogą znaleźć się w prenumeracie. To pewnie w jeszcze większym stopniu dotyczy służb mundurowych, które nie mogły czytać czegoś poza kanonem obowiązujących lektur gazetowych określanych przez władzę. Również, gdy znajdę się w szpitalu, co nie daj Boże, albo w innym zarządzanym przez państwo ośrodku, chciałabym, żeby w pilocie telewizora były dostępne inne kanały, a nie tylko telewizja zwana publiczną. Nawet jeśli ta telewizja, co postulują ci od zasadniczych problemów, będzie taka w pełnym tego słowa znaczeniu. Dziś, wiem to z autopsji, nie ma możliwości oglądania innych programów, choć za używanie odbiornika trzeba zapłacić.
Kolejne moje oczekiwanie – bezpośrednio do sprawujących funkcje w państwie. Chciałabym, by nie krążyły po ulicach – w moim przekonaniu zbyt często – samochody z tak zwanymi kogutami. Wożą one jakichś wiceministrów na niewątpliwie ważne i niewątpliwie pilne spotkania, ale przecież każdy z nas gdzieś się śpieszy, a mimo to zobowiązany jest do przestrzegania reguł ruchu drogowego. Tymczasem możliwość włączenia koguta powoduje, że szychy wymuszają na służbowych kierowcach nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego, a pozostałych kierujących przyprawiają o zdenerwowanie. W innych krajach nawet wysocy rangą politycy jeżdżą publicznymi środkami transportu, sami prowadzą auta. Uprzywilejowane pojazdy są charakterystyczne dla tej strefy Europy, w której chyba nie chcielibyśmy się znaleźć. To tylko przecież drobiazgi. ELA
Kochajmy kobiety, lecz…
Właśnie, to „lecz”… Przecież wydaje się – i jest to zupełnie oczywiste – że my, mężczyźni, powinniśmy przede wszystkim kochać kobiety. Bo jest za co! Rodzą i wychowują dzieci, jakże często pracują na dwóch etatach – w domu i w miejscu pracy. Są wspaniałymi matkami, babciami, córkami, żonami… A jednak „lecz”… Bo są też – na szczęście w mniejszości – takie kobiety, o których nie można mówić pozytywnie. Reprezentują, oczywiście, PiS. Przykładowo trzy europosłanki: Beata Kempa, Beata Mazurek, Beata Szydło oraz była marszałek sejmu Elżbieta Witek. Chyba nie mnie jednemu robi się przykro, jak je widzę i słyszę – na szczęście coraz rzadziej. Zero ambicji, nieustanne mijanie się z prawdą, nieetyczne zachowanie, bezmyślne wykonywanie odgórnych poleceń – bez najmniejszych refleksji, wbrew logice i interesowi Polski. To niepojęte – przynajmniej dla mnie – jak takie kobiety mogą funkcjonować w przestrzeni publicznej i na dodatek cieszyć się poparciem wielu wyborców. A jednak… Wielu polityków płci męskiej również nie cieszy się dobrą opinią i też ich nie cierpimy. Niemniej jednak to nie to samo, co „występy” kobiet. Wszyscy mogą mówić to samo, ale w ustach kobiet brzmi to o wiele gorzej. Na szczęście jest już lepiej. W koalicji rządowej jest obecnie wiele kobiet – wykształconych, inteligentnych, mądrych. Takich, które my, mężczyźni, cenimy oraz często po prostu kochamy. I to jest jeden z jakże licznych plusów dnia 15 października 2023 r.! A o tych paniach „prawych i sprawiedliwych” na pewno w końcu zapomnimy. Oby jak najszybciej. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Mój kochany Iwonicz-Zdrój
Niedawno wróciłam z Iwonicza po kuracji. Szok! To prześliczne, najstarsze uzdrowisko w Polsce, maleńkie, kameralne, że wystarczyłaby chusteczka do nosa, aby je nakryć, powoli zmienia się w betonowe monstrum. Za czasów hrabiostwa Załuskich na terenie kurortu nie wolno było jeździć nawet powozem. Osiołki przewoziły wszystko, co było potrzebne, a publika poruszała się pieszo. Powozownia, w której zostawiało się karety, już nie istnieje. Niszczała żałośnie przez dziesiątki lat, aż pozwolono jej się zawalić, by zrobiła miejsce na samochodowy parking. Dziś samochodów w uzdrowisku jest co najmniej tyle, co kuracjuszy. I nadal wycina się piękne stare drzewa, aby pomieścić kolejne auta. W końcu lasów ci u nas dostatek, a każde stanowisko parkingowe to zysk dla gminy. I zakopcone powietrze, które teoretycznie jest świeże i leśne. Romantyczna kiedyś ścieżka spacerowa do Bełkotki zamieniła się w dwupasmową jezdnię wyłożoną kostką brukową. Bo pojawiła się kasa z Unii, a tylko taki był pomysł.
Ileż drzew trzeba było wyciąć na taką „arterię” i po co? Betonoza kwitnie! Przepiękne stare wille, pensjonaty, świadkowie historii i świetności Iwonicza, dogorywają i nikogo to nie boli. Ponoć kupiły je osoby prywatne i mogą z tym robić, co chcą. Na przykład zamienić w ruinę, a na tym miejscu postawić kolejny betonowy bunkier. A gdzie się schował konserwator zabytków? Patrzy i nie widzi (…)? Główny plac uzdrowiska ozdobiono betonową kostką i szpecącą estradą, na której wieczorami oferuje się kuracjuszom ryk disco polo. Sarenki, które kiedyś stadkami podchodziły do uzdrowiska, dawno wyniosły się do miejsc, gdzie już nie ma polskich kuracjuszy. Chyba obrońcy zwierząt i inni ekolodzy razem z leśnikami też dali drapaka z Iwonicza. Niby de gustibus non est disputandum, ale czy aby nie należy tych gustów kształtować, a nie jedynie je zaspokajać?
Romantyczna dolinka wzdłuż ścieżki do Bełkotki kiedyś była prześliczną naturalną kwiatową łąką. Dziś została zabetonowana, pozbawiona „zbędnych” drzew i przerobiona na „korso”. Może się to nawet podobać, ale to już nie jest kwietna łąka…
Choć można by uratować urok kwietnych łąk i tam, gdzie pozostawiono jedynie trawnik, zasiać po prostu nasiona łąkowych śliczności.. Tylko kto miałby o tym zdecydować? W centrum uzdrowiska króluje Stary Pałac, pierwotnie nazwany Modrzewiowym Dworem albo Pałacem Letnim. To dziś jedyny zachowany budynek z czasów Emilii i Karola hrabiów Załuskich – budowniczych uzdrowiska. Obecnie jest urzędem. Ciekawa byłam wnętrza. Ale dzisiejsze wnętrze pałacu to dziesiątki biur na trzech poziomach, a w każdym jakiś specjalista od czegoś i oczywiście KIEROWNIK. Odniosłam wrażenie, że „specjalistów” i kierowników jest więcej niż problemów. Przemiła młoda urzędniczka oprowadziła mnie po wnętrzu, tłumacząc, że oryginalnego rozplanowania wnętrz to już „chyba” nie ma. A pałac nazywał się „letni”, bo w lecie było wewnątrz chłodno (czyli letnio). Nie chciałam wprawiać jej w konsternację i tłumaczyć, że „letni” znaczyło, że używany był w lecie, bo kurort pierwotnie był czynny jedynie o tej porze roku.
Oczywiście, jak na turystyczne miejsce przystało, muszą być kramy z pamiątkami. No i są. Zaśmiecają jak wszędzie, a u każdej „pamiątki” z Iwonicza dynda metka „Made in China”. I tylko niewyjaśnioną tajemnicą pozostaje, dlaczego do uzdrowiska położonego na górkach, gdzie nie ma ŻADNEJ wewnętrznej komunikacji, i gdzie po wyjściu z autobusu człowiek z bagażem, o kulach po operacji ortopedycznej, staje bezradny, NFZ z uporem maniaka kieruje pacjentów z dysfunkcją układu ruchu. EMERYTKA