A tu proszę: nie babcia, lecz urodzony w Montrealu, wychowany w Bejrucie i Londynie, dziś zakotwiczony w Wiedniu Węgier z paszportem brytyjskim. I nie ekspres, tylko równowartość wypasionego Mini Coopera plus roczny zapas paliwa, żeby z fasonem zajechać na każde spotkanie autorskie.
Świeży laureat ma nazwisko, które aż pachnie węgierskim Dunajem, podobnie jak nazwisko tegorocznego noblisty, László Krasznahorkaia. Szalay, który zdobył Bookera nie w pierwszym podejściu (już kiedyś wylądował na liście-topce), odebrał 50 tysięcy funtów, moment w blasku fleszy, a raczej „Fleshu”, i statuetkę, zaprojektowaną przed laty przez Jana Pieńkowskiego. Tak, tego Pieńkowskiego. I tu Polakom od razu zapala się lampka, bo to nazwisko znamy niemal wszyscy: jeśli nie z ilustracji, to z kultowego „Misia”. W londyńskiej scenie w Mellon Banku, gdy Ochódzki duka: „Good morning… moje pieniądze… wasz bank… verstehen?”, to właśnie Pieńkowski rzuca legendarnym: „Dlaczego nie verstehen? My wszystko verstehen…”. Skąd ten polski akcent w świecie Bookera? Możliwe, że Maschler, fundator nagrody, po prostu wiedział, że Pieńkowski ma rękę do rzeczy osobliwych. A może przyczyna była bardziej prywatna – jego druga żona, Regina, miała polskie korzenie.
Subskrybuj