Rozbudowane bizantyjsko fasady rządowe z największą w historii liczbą wiceministrów, odwrotnie proporcjonalną do ich znaczenia, kończą się tym, że jest tak, jak powie Donald Tusk. Można podejrzewać, że one po to w ogóle są. Z jego strony nie jest to zresztą ani dyktatorskie, ani przemocowe. Tusk trzyma wodze nad wyraz dyskretnie, nie pozostawiając przy tym wątpliwości, że on jeden za całą tę czeredę coś wie.
O wszystkim, co ważne, decyduje jednoosobowo, i chwała Bogu, nawet jeśli z punktu widzenia pryncypiów demokracji nie wygląda to najlepiej. Patrząc jednak na jego zaplecze, niczego innego życzyć sobie nie wypada. Natychmiast po przyjęciu przez Parlament Europejski tzw. paktu migracyjnego Tusk oświadczył – z nikim nawet nie próbując się konsultować – że Polska tych postanowień nie wykona. Z punktu widzenia dyplomacji i taktu międzynarodowego było to bezczelne i skandaliczne: przyjęte uzgodnienia od razu ostentacyjnie zostały wrzucone do kosza. Jednocześnie było to najlepsze, a nawet jedyne wyjście, jeśli nikt nie chciał powtórki sytuacji z roku 2015, kiedy po potulnym przyjęciu przez rząd Ewy Kopacz podobnych ustaleń Brukseli, natychmiast stracił on w Polsce władzę.
Subskrybuj