Biblioteki imponują architekturą, budynkami znanymi z filmów, fotografii, jak ten z lwami przy 5 Alei, fundowanymi przez filantropów w XIX wieku i później. Stały się częścią trzech ogromnych systemów bibliotek nowojorskich: NYPL, Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, jednej z największych na świecie, zarazem biblioteki naukowo-badawczej; BPL, Brooklyńskiej Biblioteki Publicznej, jednej z największych systemów bibliotek publicznych w USA (obecnie ma ponad 850 tys. aktywnych posiadaczy kart), oraz Biblioteki Publicznej Queens, także jednego z największych i najbardziej aktywnych systemów bibliotek publicznych, obsługującego najbardziej zróżnicowany etnicznie i kulturowo obszar w USA.
Izabela J. Barry, bibliotekarka, aktywistka, organizatorka wydarzeń kulturalnych, blogerka. Polka z Nowego Jorku. Co to znaczy być bibliotekarką tutaj?
– Przede wszystkim to ogromna odpowiedzialność, bo to jeden z największych systemów bibliotek publicznych w USA. Żeby pracować jako bibliotekarz, właściwie w bibliotekach publicznych się tego określenia już nie używa, w akademickich używa się określenia „information assistant”, trzeba mieć studia magisterskie na jednej z akredytowanych przez American Library Association uczelni z kierunkiem Library and Information Science. Ja ukończyłam je w 2001 roku na Uniwersytecie Alberty w Kanadzie. Bycie bibliotekarzem to też gotowość na ciężką pracę, na zmiany, bo robi się bardzo wiele rzeczy, trzeba też umieć komunikować się z ludźmi, którzy reprezentują różne etniczne przynależności. Kanada i Stany Zjednoczone są krajami wielo etnicznymi, a jedną z misji bibliotek w tych krajach jest to, żeby ułatwiać życie nowo przybyłym imigrantom. Nikt nie pyta w bibliotekach o status pobytu, legalność czy udokumentowanie pobytu. Jeżeli masz problemy z językiem, nie umiesz się tu odnaleźć, biblioteka ci pomoże – poprzez organizowanie kursów języka angielskiego na różnych poziomach, w różnych wymiarach, formatach. Można się zapisać na regularne lekcje, można też wejść z ulicy, posiedzieć, pokonwersować i to wszystko za darmo. Niedawno zlikwidowano ostatni punkt, w którym trzeba było mieć jakieś pieniądze, przychodząc do biblioteki – nie ma już kar za przetrzymywanie książek. Dostajesz to wszystko w bibliotece za darmo – książki, bazy danych, pomoc językową, kursy dla tych, którzy się przygotowują do egzaminu na obywatelstwo, i masa innych inicjatyw. W brooklińskiej sieci mamy np. kursy przygotowawcze dla tych, którym nie udało się skończyć szkoły średniej, mamy kursy na poziomie uniwersyteckim, które potem liczą się na uczelniach. Poza tym organizujemy programy kulturalne dla dzieci, dla seniorów, dla każdego, kto ma wolny czas; koncerty, wystawy, spotkania z autorami, czytanie bajek dla dzieci w różnych językach – wylicza nam Izabela Barry.
Jej brooklińska sieć bibliotek publicznych ma specjalny oddział, który się zajmuje bezdomnymi, proponuje im w schroniskach różne programy.
– Jako osoba, która mówi więcej aniżeli jednym językiem zostałam tu zatrudniona początkowo jako „łącznik” między biblioteką a polską społecznością, przepracowałam wiele lat na Greenpoincie. Poznawałam ludzi, słuchałam, pomagałam, każdy bibliotekarz przekracza w jakimś momencie swój „zakres obowiązków” i bardzo często robimy dużo więcej, niż się od nas oczekuje. Greenpoint pozostanie miejscem, o którym będę ciepło myślała i doń powracała. Dziś nie jest już wyłącznie polską dzielnicą. Bardzo się zgentryfikował, to modne miejsce, gdzie opłaty za mieszkania wystrzeliły w górę, poznikały polskie biznesy, polskie restauracje. Pozostała tylko jedna z siedmiu księgarni.
Jej zaangażowanie w bibliotece na Greenpoincie wpłynęło na poziom czytelnictwa polskiego na Brooklynie, gdzie jest 50 grup etnicznych.
– Polacy znaleźli się na czwartym miejscu po Rosjanach, Chińczykach i dominującej hiszpańskojęzycznej części mieszkańców. W związku z tym pieniądze, które zaczęłam dostawać na polskie książki, rosły, wzrosły może dziesięciokrotnie, to kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie. Izabela prowadzi blog czwartemiejsce.com, od tego czwartego miejsca Polaków w czytelnictwie. Do obowiązków (i przyjemności) Izabeli należy wybór polskich książek do zakupów dla bibliotek.
– Czytam polską prasę, śledzę nowości, fachowe pisma, strony wydawnictw i patrzę, co jest nowego. Muszę słuchać także czytelników, każdy musi znaleźć coś dla siebie, i miłośnik opery, i romansów, i poradników.
Polonistka i absolwentka School of Library and Information Science Ewa Sukiennik-Maliga jest z kolei kreatorką tego, co znajdujemy w opisach polskich, i nie tylko, książek w amerykańskich bibliotekach. Jest zatrudniona jako katalogerka w NYPL, sieci nowojorskiej bibliotek publicznych.
– Współpracujemy z brooklińską i kataloguję polskie książki dla obydwu systemów bibliotecznych, kataloguję także książki po rosyjsku, francusku, oczywiście po angielsku. Jest nas czterdzieścioro pięcioro katalogujących – wyjaśnia Ewa.
Tylko ci, którzy ukończyli bibliotekoznawstwo, jak Ewa, mogą tworzyć nowe rekordy – zapisy o wprowadzanej do rejestru książce. Te „rekordy” mają być czytelne dla całego świata anglojęzycznego. Kto pomyśli, że katalogowanie to nudna praca, jest w błędzie.
– Mam specjalny program komputerowy do katalogowania, muszę w komputerze stworzyć rekord (zapis), oczywiście tytuł jest po polsku, więc muszę np. podokładać polskie ogonki do liter. Muszę mieć książkę w ręce, bardzo dokładnie ją obejrzeć, począwszy od okładki; sprawdzić, czy jest tłumaczeniem, czy należy do jakiejś serii, czy ma ilustracje, fotografie, faksymile, linijką mierzę wielkość książki, sprawdzam liczbę stron. Jeżeli jest to fikcja, kryminał, to skatalogowanie takiej książki trwa bardzo krótko, bo piszę „kryminał, morderstwo” i gdzie się akcja dzieje. Staram się ten rekord stworzyć jak najdokładniej, a to trudniejsze, kiedy mam non-fiction, reportaże, bo można pójść w wielu kierunkach opisu i żaden nie będzie błędny ani nie wyczerpie tematu. Potem ta polska książka idzie do takich bibliotek, o których wiadomo, że w pobliżu mieszka dużo Polaków – mówi Ewa Sukiennik-Maliga.
Izabela i Ewa pracują także w bibliotece jednej ze szkół należących do CUNY, City University of New York. Ewa kataloguje tam książki dla bibliotek naukowych. Mówi się, że w Nowym Jorku biblioteki nie mogą być w większej odległości od siebie niż jedna mila. Ludzie posługują się tu 198 językami i każdy ma prawo do swojej literatury. Wydaje się bardzo dużo książek, a co roku odbywa się tzw. odchwaszczanie półek, „weeding” i usuwanie „biednych, niewypożyczanych książek”.
Polskie pracowniczki bibliotek nowojorskich zawsze cierpią, kiedy książki mają być niszczone, a niektóre pozycje, jak poradniki czy romanse, trzeba wycofać, bo są „zaczytane” i nie przetrwają kolejnego spotkania z czytelnikami. Ważne też, żeby biblioteka nie była miejscem dla literatury antysemickiej czy ekstremistów prawicowych. Czasem ludzie o takie tytuły pytają, ale w bibliotekach NY w polskim dziale ich nie znajdą. W Nowym Jorku to kobiety w większości czytają. Zdarza się, że przychodzą mamy z niemowlakami, żeby wyrobić dziecku kartę biblioteczną.
– Każdy ma prawo do takiej karty, nawet dziecko, które dopiero co się urodziło, wydawałam takie karty. A paroletniemu brzdącowi zdarza mi się wyjaśniać: zobacz, to jest karta plastikowa, będziesz miał w życiu wiele takich różnych kart, ale ta jest najważniejsza – uśmiecha się Izabela J. Barry.