Duży, elegancki i luksusowy SUV oferowany jest na naszym kontynencie w trzech wersjach napędowych. Każda jest hybrydą i każda zapewnia zgoła inne doznania z jazdy. Po zapoznaniu się z trzema różnymi RX-ami mam swojego zdecydowanego faworyta. Nie będzie zaskoczeniem, że jest nim najmocniejsza, 371-konna, a zarazem najdroższa odmiana…
Zaproponowana przez Lexusa formuła testu nowego RX-a była ciekawa i sensowna. Usłyszałem, że aby dobrze poznać japońskie auto z półki premium, powinienem bliżej przyjrzeć się każdemu z wariantów napędu. I tak na kilkanaście dni stałem się kierowcą potężnego SUV-a o sporych aspiracjach. Kiedy wymieniałem kolejne egzemplarze w parku prasowym, zmieniały się nie tylko kolory aut, ale – przede wszystkim – wrażenia z jazdy…
Foreign Used 2017 Lexus RX 350 with original custom duty selling for just 30M
Abuja
DM/Call/WhatsApp: 09036443497 pic.twitter.com/r4spFErG30— Noor Cars (@NoorCars) November 17, 2023
Gdybym listopadową przygodę z najnowszym RX-em zakończył po pierwszym teście, moja ocena byłaby inna, niż gdy pojeździłem również kolejnymi wariantami. Na pierwszy ogień przyszło mi przejąć kluczyki do egzemplarza oznaczonego jako 350h. To klasyczna hybryda, z jakiej od lat słyną Toyoty i Lexusy. Oparta jest na 2,5-litrowym benzynowym silniku. Nie trzeba jej ładować prądem, wyróżnia się niskim spalaniem w mieście i ma bezstopniową skrzynię biegów E-CVT. Jest też najtańszą (cennik startuje od 390 tysięcy złotych) i najsłabszą (245 KM) propozycją. Zwykle z japońskimi hybrydami opracowanymi przez Toyotę mam jeden i ten sam problem. Nie jestem w stanie przekonać się i polubić pracy, a co za tym idzie, wrażeń akustycznych, jakie gwarantuje bezstopniowa przekładnia.
Gdy chcemy stanowczo przyspieszyć, samochód zaczyna wyć, co błyskawicznie odbiera chęci do dynamicznego podróżowania. I to pomimo całkiem przyzwoitych osiągów (w tym wypadku 7,9 sekundy do setki). Podobno Lexus, słysząc narzekania klientów, zwłaszcza europejskich, wziął słowa krytyki do siebie i zniwelował irytujące wycie. Podobno, ponieważ nie zaobserwowałem wielkiej różnicy w porównaniu z innymi, starszymi modelami.
OK, samochód jest świetnie wyciszony, za co należy go pochwalić, ale i tak nie jestem w stanie stwierdzić, by dochodzący do kabiny dźwięk był przyjemny. Gwoli ścisłości, jeśli jeździmy spokojnie, problem znika, a japoński SUV staje się wówczas kulturalny i dość oszczędny (średnie spalanie oscyluje ok. 8 litrów benzyny na 100 km). Niespieszący się kierowcy będą usatysfakcjonowani. RX 450h+ to hybryda, także bazująca na 2,5-litrowym motorze, ale typu plug-in. Jako niekochający hybryd, które trzeba doładowywać prądem, na tę odmianę patrzyłem najmniej przychylnie. I sceptyczny pozostałem do końca testu. Jasne, jest mocniejsza (309 KM) i szybsza (6,5 sekundy do setki) od 350h. Ale też znacznie droższa, bo kosztuje co najmniej 463 tysiące. Również ma E-CVT, czym z marszu kasuje zapędy do rozpędzania się. Żeby sensownie z niej korzystać, musimy codziennie ładować akumulatory. Bez tego jej wybór całkowicie mija się z celem. Na samym prądzie da się przejechać ok. 50 kilometrów, co wiąże się z oszczędnościami paliwa.
Gdy rozładujemy akumulatory (bateria litowo-jonowa ma pojemność 18,1 kWh), Lexus zaczyna pracować jak klasyczna hybryda. Na koniec wisienka na japońskim torcie, czyli 500h. Nareszcie! Podejrzewałem, że skoro zamiast E-CVT dostanę 6-stopniowy automat i turbodoładowany silnik wspomagany elektrycznym układem (łączna moc to 371 KM), będzie mi się jeździło lepiej. Niemniej, nie sądziłem, że będzie… aż tak wspaniale! Lexus w tej odmianie staje się zupełnie innym samochodem. Dynamicznym (6,2 do setki), żwawo reagującym na wciśnięcie pedału gazu, przyjemnie brzmiącym, zmieniającym przełożenia, co daje o niebo lepsze odczucia niż jednostajne przyspieszanie.
Frajda z jazdy? Zdecydowanie się pojawiła! Jasne, jest najdroższy w rodzinie (minimum 474 tysiące złotych), ale nie kosztuje wiele więcej niż opisywany plug-in. Pochłania więcej paliwa, bo w trybie mieszanym potrzebuje już powyżej 10 litrów na setkę. Co nie zmienia faktu, że nad tak prowadzącym się SUV-em jestem w stanie się rozpływać… Pochwalić muszę też wygląd zewnętrzny dużego (prawie 4,9 metra długości) Lexusa. Choć wcale nie zmalał, to w porównaniu z poprzednikiem wygląda smuklej. Ma ostre linie nadwozia, sporo przetłoczeń, nowoczesne światła. Zaprojektowano go w sposób, z jakim od lat kojarzy się luksusowa japońska marka. Zwłaszcza patrząc od frontu, trudno pomylić go z jakąkolwiek inną marką. Najbardziej efektownie przedstawiał się w różowo- złotym kolorze lakieru, który w zależności od pogody, niczym kameleon, zmieniał odcień. Na tle oklepanego szarego czy grafitowego wyglądał znacznie lepiej, uwydatniając stylistyczne smaczki. Kabina jest bardzo przestronna, co chwalili sobie pasażerowie z tylnego rzędu. Narzekali za to na dziwne, niewygodne zapinanie pasów bezpieczeństwa.
Warto wspomnieć o pojemności bagażnika, przekraczającej 600 litrów. To naprawdę sporo, a ponadto kufer sprawia wrażenie całkiem ustawnego. W dwóch pierwszych egzemplarzach miałem do czynienia z wygodnymi, komfortowymi fotelami, zaś w trzecim sprawdzałem twardsze, bardziej sportowe siedziska. I trudno stwierdzić, na których siedziało mi się przyjemniej, bo jedne i drugie zasługują na komplementy. Mogłyby mieć jedynie przedłużone podparcie na uda. Niemal za każdym razem, kiedy recenzowałem Lexusy, miałem jakieś „ale”. Przy poprzednich generacjach dotyczyło to archaicznych multimediów, których obsługa przyprawiała o drgawki. W 2023 roku to już przeszłość, bo Japończycy dogonili, a nawet przegonili konkurencję. Wielki (rodzi się pytanie czy nie nazbyt) 14-calowy wyświetlacz centralny działa szybko, oferuje nowoczesną grafikę, bezprzewodowo łączy się z systemem Apple CarPlay. Drugie, znacznie istotniejsze „ale”, było związane z subiektywnymi doznaniami i delikatnie rzecz ujmując, „niekochaniem” charakterystyki pracy japońskich hybryd połączonych z bezstopniową skrzynią biegów.
Tymczasem RX 500h prowadzi się świetnie i w końcu może być uznawany za dużego SUV-a z wysokiej półki, którego polubią ceniący sobie od czasu do czasu ostrzejszą jazdę, niż tylko napawanie się umiarkowanymi wynikami spalania. Lexusie, to dobre, bardzo dobre zmiany!