Wyroki boskie? [FELIETON OGÓRKA]

Na tegoroczną lekturę narodową prezydent wybrał „Kordiana” Słowackiego, którego bohater – co wiedzą ci, co w szkole jeszcze musieli coś czytać – mdleje, zakradłszy się pod sypialnię cara, kiedy przychodzi go zabić. Czyżby była to aluzja do premiera Tuska, który zasadza się na różne cary, ale kiedy ma zadać cios ostateczny, coś go powstrzymuje? Duda pokpiwa z niego tą lekturą czy zachęca?

Fot. Pexels

I nie chodzi tu już wcale o Kaczyńskiego, przed którego sypialnią już teraz nikt nie mdleje, nawet Błaszczak ani kot. Tusk zapowiadał zadanie ciosu wielu potęgom, ale osłabł. Ciekawy wątek porusza Jacek Gądek w Newsweeku, który nawiązuje do jego celów prometejskich, czyli wybierania się przez niego – albo właśnie nie – na walkę z Kościołem. Walczą w Tusku dwie dusze. Miałby być przedstawicielem najpopularniejszego w Polsce typu: katolik antyklerykał. Kiedy zdarzyło mu się powiedzieć, że to nie polityk w sukience powinien decydować, musiał zaraz zawęzić tę kategorię i wyjaśnić, że chodzi mu tylko o księdza. Obok stała bowiem minister rodziny, która mimo sukienki akurat miałaby o czymś decydować (no, też nieprzesadnie).

Równie obarczone nieporozumieniami stało się zapowiadane przez Tuska przed wyborami wyrzucenie religii ze szkół. Wydaje się, że dużo pilniejsze byłoby wyrzucenie religii z głów. A wdrukowała się ona w nie tak mocno, że ciągle z nich wyłazi i chodzi nawet o samą głowę Tuska.

Nie wiem, skąd Tuskowi na określenie konsultacji społecznych wzięło się słowo „spowiedź” – zdumiał się Jerzy Baczyński w Polityce. Wprowadzanie tej kościelnej techniki do rządzenia krajem mogło wywołać nawet dreszcz niepokoju ministrów (oby), bo ogłoszona przez premiera wielka spowiedź powszechna rządu ma stać się konfrontacją ze środowiskami, które mają powody do niepokoju albo straciły trochę zaufania do koalicji. Po czym w kolejce do spotkań wymieniony został właściwie cały kraj.

Sprawa teologicznie nie jest jasna, bo spowiadać się mają ministrowie jednocześnie premierowi i zaniepokojonym środowiskom, ale najwyraźniej przewidziane jest rozgrzeszenie, bo jednak z konfesjonału z hukiem na bruk przed kościołem się nie wylatuje; wystarczy zadeklarować poprawę. Rysuje się tu też ciekawa ewentualność, że niezadowolone środowiska, a nawet ministrowie, zażądają pokuty od Tuska, co wyglądałoby tak, jakby w Kościele domagano się wyznania win od spowiadającego księdza. Nie mówię, że nie byłoby to potrzebne, jak najbardziej, ale raczej jest niestosowane.

Jednak spowiedź to zaledwie początek zaprzęgania porządków kościelnych do organizacji państwa przez tę antyklerykalną koalicję! Dużo poważniejszym elementem jest wprowadzenie instytucji czynnego żalu, jaką zapowiedziano przy weryfikacji sędziów, jakoś potępianych, ale nie w czambuł, a tylko niezupełnie.

W Kościele nie ma żadnego problemu z wyznaniem: „Moja wina, moja bardzo wielka wina”, i jest to tam nawet elementem codziennego small talku, a już w takim prawosławiu za winnego z definicji uważany jest każdy i każdy powinien się za to bez ustanku kajać. Z czym – patrząc na Putina i jego wojsko – trudno się nie zgodzić. Jednakże przeniesienie takiego dogmatu prosto z cerkwi do naszego sądownictwa może stać się przedmiotem zainteresowania licznych komisji ds. wpływów rosyjskich; tak tylko ostrzegam na wszelki wypadek.

I też w wymiarze sprawiedliwości obowiązkowe kajanie się za sam fakt istnienia napotkało opór. Nawet sędzia Tuleya stanął w obronie tak przecież nielubianych kolegów neosędziów, którzy gremialnie musieliby przepraszać, uznając, że takie zbiorowe upokorzenie to za dużo. Ważniejsze wydaje się jednak zastrzeżenie naczelnego redaktora Polityki, który patrzy na to z pozycji podsądnego (czyżby już coś przewidywał?): Nie chciałbym być nigdy sądzony przez sędziego drugiego sortu, noszącego widoczne piętno infamii, „marnego charakteru”, złamanego moralnie. Trudno być też przekonanym o niezawisłości kogoś, kto składa czołobitne deklaracje kolejnym rządom, a każdemu inne.

Zajmując się tylko bez przerwy tymi sędziami, w ogóle zapomniano o tym, co wynika z tego dla normalnego człowieka, dla którego oni przecież są: może on słusznie odnieść wrażenie, że największą zakałą na sali sądowej jest prowadzący rozprawę, który zawinił w życiu najbardziej. Regułą mogą stać się rozprawy, na których jedynym, który się do czegoś przyznał, będzie sędzia. Plany są takie, aby sędziów podzielić na trzy grupy, które zostały oznaczone kolorami. Grupa zielona, czyli młodzi sędziowie, którzy nie zdążyli zawinić; grupa żółta, której można pod pewnymi warunkami przebaczyć, a także grupa czerwona – do wyrzucenia. Barwy przypominają tabelkę segregowania śmieci.

Czynny żal (nieczynny może chyba być w przypadku sędziego w stanie spoczynku) wyrażać ma grupa żółta. Żółty, kolor papieski – jeśli pozostajemy w tym niebiańskim kręgu – dość dobrze charakteryzuje ich sytuację: wydawane przez nich wyroki są niepodważalne, ale sam ich pontyfikat już tak, zupełnie jak u Franciszka.

2024-09-18

Michał Ogórek