Niemniej należę do ludzi mających świadomość czasów przedwojnia, nowego fin de siecle’u, schyłku epoki pokoju. Innymi słowy, czeka nas kolejna wojna światowa. Wisi już w powietrzu, słychać już grzmoty i niebo ciemnieje. Czuje się to szczególnie w dniach kanikuły, gdy pławimy się w beztrosce, być może ostatniej w naszym życiu. Nikogo nie straszę, po prostu to czuję…
Wdrukowano nam w umysły obraz wojny w wydaniu ubiegłowiecznym. Masowe bombardowania, natarcia pancerne, torpedowane statki i okręty. Na progu XXI wieku uważałem, że to czysty anachronizm. Że to już było i nie wróci. Wchodziliśmy wszak w epokę cyfrową, której wystarczy masywna akcja elektronicznego sabotażu, by stanęły państwa i ich systemy: obrony, ekonomii, zarządzania, służby zdrowia, opieki społecznej. Bawiły mnie hałaśliwe tromtadracje polskich polityków apelujących, by kupować czołgi zamiast serwerów i samoloty bojowe, zamiast specjalistycznego software’u. Wołających na parteitagach, że trzeba zwiększać liczbę żołnierzy, a na granicach stawiać betonowe zapory i kopać głębokie transzeje… Ludzie, myślałem, pogięło was? Teraz chcecie to robić? Wydawać astronomiczną kasę na pociski kaliber 155 mm? W czasach sztucznej inteligencji?
Subskrybuj