Elżbieta Czajka przez większość zawodowego życia była księgową. Kiedy ZUS zaczął przelewać na jej konto skromną emeryturę, postanowiła znaleźć niezbyt obciążającą fizycznie pracę, by dorobić. – Lubię być między ludźmi, więc oferta pracy w firmie ochroniarskiej bardzo mi pasowała – przyznaje. – Stróżowanie w magazynach Agencji Mienia Wojskowego, tuż obok mojego mieszkania na warszawskim Muranowie, nie było pracą ponad siły. W dyżurce ciepło, na łeb nie pada i co kilka godzin obchód terenu, a jeśli nic się nie dzieje, podbicie karty w specjalnych punktach na strzeżonym terenie i święty spokój.
Zbigniew Galas – dziś również emeryt – był nauczycielem. Kiedy upadła komuna, próbował sił – z różnym skutkiem – w biznesie, dorabiając graniem w zespole na różnych uroczystościach. Plan miał podobny jak Elżbieta: emerytura plus lekka praca i trochę pieniędzy z muzyki dadzą utrzymanie skromnego domu pod Warszawą i spokojną jesień życia. – Nawet nie przeszkadzało mi, że w oficjalnej umowie z firmą ochroniarską zawarto tylko niewielką część dyżurów, a większość mojej pracy i wynagrodzenia „szła pod stołem”. Nie jestem dzieckiem i rozumiem, że każdy oszczędza, jak może. Nie zarabiałem kokosów, ale uszło: praca na zamkniętym osiedlu, mili mieszkańcy.
Praca bez zapłaty
Kłopoty zaczęły się, gdy firma podzieliła się między dwóch dawnych współwłaścicieli. Elżbieta, Zbigniew i wielu innych pracowników (głównie emeryci i renciści) trafiło pod skrzydła Piotra K. i spółki C. Fundamenty wyglądały na solidne: były idące w miliony złotych wygrane przetargi na ochronę państwowych instytucji, takich jak Centrum Obsługi Administracji Rządowej czy wspomniana Agencja Mienia Wojskowego, a oprócz tego zlecenia prywatne. – Piotr K. jeździł luksusowymi, sportowymi samochodami. W firmie mówiło się, że ma „inne porsche na każdą porę dnia” – dodaje Marcin Kudlak, jeden z młodszych pracowników firmy. Kiedy już po trzydziestce zdrowie zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa, trafił na rentę i praca stróża to jedna z niewielu, której jest w stanie podołać i utrzymać rodzinę.
Po podziale firmy zaczęły się jednak problemy. Elżbieta: – Nagle za marzec nie przyszły pieniądze. Potem za kwiecień przyszły z opóźnieniem, a marzec miał być wyrównany. Ale w czerwcu znów nie było kasy. Zbigniew: – Pieniądze za przepracowany miesiąc płacił pod koniec kolejnego, więc z założenia był naszym dłużnikiem i godziliśmy się na to, ale kiedy doszło do opóźnień, okazało się, że wisi nam wszystkim pokaźne kwoty, a my nie mamy co włożyć do garnka. Elżbieta: – Tłumaczenia były różne: „zapomnieliśmy”; „księgowa zaniedbała”; „nie wpłynęły pieniądze od kontrahenta”. My uwierzyliśmy, bo każdemu zależało na pracy. Zbigniew: – Ten, kto odszedł, mógł zapomnieć o zaległym wynagrodzeniu. Pracowaliśmy więc dalej także po to, żeby oddał zaległe pensje. A on wiązał nas w ten sposób na kolejne miesiące. Marcin: – Ja stróżowałem na różnych obiektach i rozmawiałem z ludźmi, którym nie płacił przez miesiąc czy dwa. Część z nich odchodziła i dla niego to był czysty zysk, bo ci emeryci najczęściej odpuszczali. Niepewność jutra powodowała dużą rotację, a pracownicy, którzy zostali w firmie C., pracowali bardzo często ponad siły, czasem praktycznie non stop. W sierpniu pracowałem na trzech obiektach prawie 700 godzin ciurkiem, a nie zobaczyłem za to ani złotówki. A jeszcze wisiał mi za lipiec.
Gra spółkami
Pracownicy zaczęli sprawdzać w Krajowym Rejestrze Sądowym strukturę firmy C. Okazało się, że choć dla nich była jedną całością, formalnie to sieć ponad 20 odrębnych spółek o najczęściej bliźniaczo podobnych nazwach: C., C.Bis, C.Bis 1, C.Bis 2 itd. Oficjalnie większościowym udziałowcem i prezesem większości spółek jest Karolina L., partnerka Piotra K. Ten ostatni – faktyczny mózg i szef firmy, oficjalnie ma władzę tylko w kilku spółkach. I jeszcze jedno – wszystkie są spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością, czyli ich wspólnicy nie odpowiadają za długi własnym majątkiem, lecz do wysokości kapitału zakładowego, który w przypadku wszystkich firm wynosi ledwie 5 tysięcy złotych. W praktyce oznacza to, że dochodzenie roszczeń przez pracowników może być po prostu daremne.
Udało mi się dotrzeć do jednego z tzw. koordynatorów w firmie C. Krzysztof był swego rodzaju pośrednikiem między Piotrem K. a pracownikami. Z jednej strony kontrolował, czy właściwie wypełniają swoje obowiązki, z drugiej – wysłuchiwał ich skarg, które przekazywał szefowi. Krzysztof: – Po jakimś czasie miałem dość. Czasem nawet płaciłem tym ludziom z własnej kieszeni, a Piotr obiecywał, że mi odda. I do pewnego momentu oddawał, później przestał.
Część zdesperowanych pracowników stosowała inną strategię. Elżbieta wykryła ją przypadkiem. – Popłakałam się z tego wszystkiego w dyżurce – opowiada – a na to akurat wszedł przedstawiciel Agencji Mienia Wojskowego i zapytał, co się stało. Powiedziałam, że nie mam co do garnka włożyć. I dziwnym trafem pieniądze za ten jeden miesiąc Piotr dał mi na drugi dzień. Zbigniew: – Poszedłem ze skargą do wspólnoty mieszkaniowej, której bloki chroniłem. Powiedzieli, że to nie ich sprawa, bo oni firmie C. za ochronę płacą, ale jeszcze na tym samym dyżurze przyjechał swoim porsche Piotr K. i dał mi do ręki gotówkę za dany miesiąc. Miły, serdeczny, jakby nic się nie stało.
Państwo nas olało
Część z pracowników postanowiła walczyć o swoje w sądzie. Powiadomili też prokuraturę i Państwową Inspekcję Pracy. Odpowiedź PIP była zaskakująca. „Z uwagi na brak kontaktu z przedstawicielami wymienionej firmy (…), Inspektor Pracy nie ma możliwości przeprowadzenia czynności kontrolnych. Brak możliwości przeprowadzenia czynności nie stanowi jednak przeszkody w dochodzeniu przez Panią swoich praw przed sądem” – napisali urzędnicy do wszystkich zainteresowanych. Elżbieta: – Państwo nas olało!
Marcin Sandecki, szef PIP, potwierdza, że najlepszą strategią dla takich spółek jak firma C. jest… unikanie kontaktu ze służbami państwa. – Po prostu nie mamy narzędzi do skutecznej walki, nie mamy nawet dostępu do systemu PESEL, żeby sprawdzić, gdzie faktycznie jest dany człowiek. Sam byłem zaskoczony, że istnieje tak wiele możliwości legalnego obchodzenia prawa – informuje. – Może jak do Dubaju wyjedzie, to go znajdą, bo w Warszawie nie mogą! – ironizuje Elżbieta, której firma C. jest winna ponad 40 tysięcy złotych. Podobna kwota należy się Marcinowi, nieco mniejsza – Zbigniewowi. Dla wszystkich to majątek.
Czas na prokuraturę
Problem niewypłacania pracownikom emerytom wynagrodzeń za pracę nie dotyczy wyłącznie firmy C., bo w branży ochrony jest po prostu powszechny. – Oczywiście znam system powiązanych ze sobą – jak w tej sprawie – kilkudziesięciu spółek o zbliżonych nazwach, z których kolejne są używane najczęściej wtedy, gdy zużyją się poprzednie, bo mają „zbyt wiele na sumieniu” – mówi Wojciech Stawski, rzecznik Polskiej Izby Ochrony. – Podstawowym problemem jest to, że instytucje, które organizują przetargi na ochronę, ustawiają najniższą cenę jako praktycznie jedyne kryterium gwarantujące zwycięstwo. To promuje nie firmy rzetelne, ale te, które zrobią wszystko, by wziąć zamówienie. A instytucja zamawiająca usługę powie potem, że to sprawa pracodawcy emerytów, czyli firmy ochroniarskiej, a nie ich.
Diagnozę Stawskiego niechcący potwierdziła w rozmowie ze mną Katarzyna Wysocka-Lipińska, odpowiedzialna za kontakt z mediami w Agencji Mienia Wojskowego. Kiedy powiedziałem jej, że według moich ustaleń AMW doskonale wiedziała o sprawie, odparła, że sprawa rozliczeń między spółką C. a pracownikami agencji nie interesuje.
To, czego nie udało się zrobić inspektorom z PIP, zajęło mi dwa dni. Piotra K. znalazłem na luksusowym, chronionym warszawskim osiedlu, gdzie razem ze swoją partnerką (i jednocześnie panią prezes) zajmuje co najmniej dwa apartamenty.
Dlaczego nie płaci pracownikom? – Spółka nie płaci, a nie ja – poprawia. – Poza tym mamy kontrolę Krajowej Administracji Skarbowej i zablokowane konta – dodaje, choć nawet jeśli mówi prawdę, KAS może wyłączyć z zajętych pieniędzy pensje pracowników kontrolowanej firmy. – Może pan sprzeda choć jeden ze swoich samochodów i spłaci tych biednych emerytów? – Nie jestem właścicielem ani jednego auta – zapewnia.
Niedługo później na osiedle wjeżdża luksusowym BMW jego partnerka – Karolina L. Nie ma do powiedzenia nic ponad to, że „z kimś ją musiałem pomylić”. Ale pomylić jej z nikim nie sposób. Na zdjęciach, które publikuje non stop w mediach społecznościowych, pręży swoje na wpół odsłonięte, zadbane ciało w rozmaitych egzotycznych miejscach.
Sprawą firmy C. zajmuje się prokuratura w zakresie różnego rodzaju „nieprawidłowości przetargowych”, ale Piotr Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie podkreśla, że śledztwo jest na wstępnym etapie. Dodaje, że problem z brakiem wypłat pensji przez agencję ochrony nie jest mu obcy. Jakiś czas temu wynagrodzeń nie wypłacała firma, która chroniła… prokuraturę.
PS Po mojej rozmowie z Piotrem K. mężczyzna pojechał do mieszkania pani Elżbiety i dał jej 2500 zł. W porównaniu z całością długu to drobne, ale kobieta ma chociaż z czego zapłacić rachunki za kolejny miesiąc.