To wojna. Relacja z próby generalnej [FELIETON MARTENKI]

Oglądałem obrazy powodzi, a widziałem obrazy wojny. Ukraiński kontekst wojenny i rosyjskie zagrożenie w naturalny sposób nałożyły się na dramatyczne relacje z Opolszczyzny i Dolnego Śląska.

Rys. Katarzyna Zalepa

Pojawiło się w nich coś, czego nie było – jak pamiętam – w powodziowych relacjach w 1997 roku. Pojawiła się smuga irracjonalnego przerażenia narzucającego podmianę pojęć. Rakiety zamiast wody, bomby zamiast przeciekających wałów, czołgi w miejsce pękających zapór, fizyczna degradacja ludzi w miejsce psychicznej masakry, jakiej doświadczyli ci, przez których życie i domy przewaliła się fala powodziowa. I zabrała im wszystko. Tu podmieniać pojęć nie trzeba. Rozpacz, jaką oglądaliśmy – i oglądamy nadal – na twarzach poszkodowanych przez żywioł jest identyczna jak tych, którym wszystko odebrała wojna.

Obrazy powodzi wzmacniał język relacji, który też był językiem opisu wojny: atak, rozwinięte linie obrony, front, ewakuacja, „bronimy miasta”, „przegraliśmy!”, osiągnięte przyczółki, masywne straty… Jak na wojnie pojawiały się nazwy miejsc odciętych od świata, którym pomóc w danej chwili nie można było. Miejsca skazane na zniszczenie. Rosło poczucie zagrożenia, ogarniało ludzi poczucie bezsiły, a potęga żywiołu zdawała się nie do ogarnięcia.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2024-09-24

Henryk Martenka