Prezydent Wejherowa przyznał, że jego nauka na Collegium Humanum była opłacana z publicznych pieniędzy

Prezydent Wejherowa potwierdził, że publiczne pieniądze zostały wydane na naukę zarówno jego jak i urzędników. Zaprzeczył jednak, jakby miało to być równoznaczne z kupieniem dyplomu.

Fot. uczelnia Collegium Humanum

Pieniądze na naukę, a nie dyplom

Afera z Collegium Humanum i wysoko postawionymi politykami, którzy kupili sobie na tej uczelni dyplomy, nadal jest na językach. Wczoraj pisaliśmy o Jacku Sutryku z Wrocławia, który dzięki zasiadaniu w kilku radach nadzorczych mógł efektywnie powiększać swój majątek. Dziś skupimy się na pomorskim mieście, którego prezydent przez długi czas unikał odnoszenia się do tej sprawy. A było się do czego odnosić, ponieważ na jednej z fotografii reklamowych niesławnej uczelni stał on obok jej założyciela.

Mowa o Wejherowie oraz Krzysztofie Hildebrandtcie, który urząd prezydencki w tym mieście piastuje już od 1998 roku. Prezydent Wejherowa ujawnił, że miasto pokryło koszty jego edukacji na programie MBA prowadzonym właśnie przez Collegium Humanum.

Z dobrodziejstwa publicznych pieniędzy skorzystali także inni urzędnicy, w tym aktualna wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz, która wcześniej była wiceprezydentem Wejherowa. Przyznała ona nawet, że na Collegium Humanum wiele się można nauczyć, a sama placówka posiada wysoki poziom.

Sprawę prezydenta Wejherowa jako pierwsza opisała „Gazeta Wyborcza”, zaś po publikacji artykułu Hildebrandt postanowił ustosunkować się do jego treści. W komunikacie z dnia 28 marca jasno stwierdził, że jego nauka na programie Executive Master of Business Administration (MBA) została w całości sfinansowana z funduszy publicznych. Podkreślił jednak, że w tym samym czasie wiele osób z samorządów oraz różnych instytucji z Województwa Pomorskiego, w tym z PO oraz PiS, uczestniczyło w tych samych studiach. Jednocześnie Hildebrandt zaprzecza, że jego dyplom został zakupiony.

Temat zastępczy? Nie sądzę

Prezydent dodał:

Całą sprawę traktuję w kategoriach ataku politycznego na moją osobę. To temat zastępczy, gdyż moi przeciwnicy nie mają nic innego do zaproponowania mieszkańcom i brakuje im pozytywnego pomysłu na kampanię.

Ta wypowiedź skłania mnie do dwóch refleksji.

Po pierwsze, zasadniczy problem polega na tym, że Krzysztof Hildebrandt wraz ze swoimi radnymi ma tak ugruntowaną pozycję, że raczej trudno, aby cokolwiek mogło mu zaszkodzić. Na tyle, iż kilku polityków, którzy jeszcze niedawno zaliczali się do opozycjonistów, nagle postanowiło zasilić sztab Wolę Wejherowo. Trudno mówić o jakimkolwiek utrudnianiu kampanii wyborczej, ponieważ brakuje w tym mieście opozycji z realnego zdarzenia, a ta obecnie funkcjonująca raczej jest niedostrzegalna. Osobiście uważam, że to nie do końca jej wina, a w dużej mierze wina mieszkańców przyzwyczajonych do aktualnego stanu rzeczy.  Prezydent Wejherowa (który kandyduje po raz ostatni) nawet nie stawił się na debacie, aby wypowiedzieć się na forum publicznym.

Druga sprawa to sam stan miasta. Jako wejherowianin z zaledwie kilkuletnim stażem mogę powiedzieć, że Wejherowo to piękne, jednak wymierające miasto, co pokazują statystyki migracji mieszkańców. Brakuje w nim świeżych pomysłów, a inwestycje, które dochodzą do skutku, raczej można uznać za dyskusyjne.

Mowa tu choćby o Wodnych Ogrodach, których koszt jawi się jako większy aniżeli zysk. Mowa tu też o amfiteatrze, gdzie brak jego renowacji zarzucono Igorowi Strzokowi, poprzedniemu konserwatorowi zabytków. Problem w tym, że do dziś miasto nie przedstawiło dowodów, iż Strzok miał cokolwiek wspólnego z decyzyjnością (a uściślając, z jej brakiem) w sprawie tej budowli. Mowa tu o „wejherowskiej kuwecie”, czyli wykopanym, mało estetycznym dole, na miejscu którego miało powstać centrum handlowe.

Wejherowo posiada wiele problemów, a opłacanie studiów na tak szemranej uczelni to tylko kropla w morzu kłopotów tego urokliwego miejsca.

2024-03-29

Sebastian Jadowski-Szreder