R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (28.09.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

Bez mojego głosu! 

Minęły już trzy miesiące, od kiedy pełniący obowiązki prezydenta – bo nie prezydent – obywatelski kandydat partii PiS, wybrany przez niewiadomą do dzisiaj liczbę obywateli, „urzęduje” tylko dlatego, że ponad 8 milionom leniuchów obu „puci”, zdrowych, nie obłożnie chorych, nie chciało się pójść na wybory prezydenta w kraju i za granicą. Urzęduje tak „ekspresowo”, że zdążył już nawet zawetować siedem ustaw – a będzie ich więcej. Chciałbym przypomnieć, bo już wszystkie partie i media o tym zapomniały, że nie ma nawet jakichkolwiek przesłanek do podejmowania inicjatyw o zmianach w Kodeksie wyborczym i tzw. ustawach okołowyborczych, aby nie dopuścić do – delikatnie mówiąc – nieprawidłowości w procesie wyborczym. 

Przypomnę zatem, co – między innymi – zrobiono po wyborach. Prokuratura sprawdziła wyniki w 250 obwodowych komisjach wyborczych – wedle statystycznych modeli podejrzanych o największe błędy. W 66,4 proc. komisji były zgodne z protokołami, w 33,6 proc. były błędne. Główne błędy polegały na tym, że K. Nawrocki dostawał głosy R. Trzaskowskiego albo Trzaskowski Nawrockiego. Symetrii nie było, a proporcje błędów to 62:38 na niekorzyść Rafała Trzaskowskiego. Okazało się, że w tych 250 komisjach Trzaskowskiemu „ukradziono” 3079 głosów. Ktoś powie: „To niedużo”. Jeśli te 3079 głosów podzielimy na 250 komisji, to wychodzi średnio 12 – 13 głosów ukradzionych Trzaskowskiemu w każdej z tych komisji. No to policzmy. Takich grup po 250 komisji było 125, a dokładniej, jeśli 31 497 (wszystkie obwodowe komisje wyborcze) podzielimy przez 250, uzyskamy 125 988. Jeśli teraz „ukradzione” 3079 głosów pomnożymy przez 125 988, uzyskamy 387 917, co skutkuje zmianą wyniku. 

Gdzie ona jest? Gdzie opublikowana? Nie będzie, bo nie wszędzie policzono. Bez zmian w procesie wyborczym – mojego głosu nie będzie. Mówienie w mediach, że nie były to reprezentatywne okręgowe komisje wyborcze, mnie nie przekonuje, bo to znaczy, że w pozostałych istniała możliwość kradzieży, i to na znacznie większą skalę. Za granicą tym bardziej, ponieważ wzrasta już liczba osób niezadowolonych z tego, że Polacy za granicą decydują o naszym losie tu, w kraju. A może za granicą wybory organizować tylko dla turystów i będących na długotrwałych delegacjach? Nie wiem. Ale wiem, że jeśli ktoś ma podwójne obywatelstwo, mieszka na stałe za granicą i tam płaci podatki, to nie powinien być na liście wyborczej… Z poważaniem J.K.

Nie powtarzajmy bzdur z przeszłości

Rocznica 1 września 1939 roku. Kto „zły”? Ruski, bo miał układ z Hitlerem! Tak, ułatwił Rzeszy agresję, ale jej NIE WYWOŁAŁ. Nakaz ataku na Polskę Hitler dał 11 kwietnia 1939 r. 23 sierpnia Wehrmacht gotów był w 96 proc. Do tego w 100 proc. gotowe: administracja, zarządzenia okupacyjne, listy proskrypcyjne, plutony egzekucyjne itp. Ale „kurs na wrzesień” zaczął Anschluss Austrii 12 marca 1938 r. Wtedy głupota polityków i generałów Zachodu, bo np. nie umieli czytać map, wystawiła Rzeszy Czechosłowację.

Monachium w 1938 r. dało tę krainę Hitlerowi, bo nie mógł jej zostawić. I ukazało niezdolność, lękliwość, niechęć Zachodu do wojny oraz chyba zapobiegło buntowi generałów Wehrmachtu. A Polsce zagroziło od południa. Monachium w 1938 r. uprzedziła zgoda Zachodu na likwidację gwarancji bezpieczeństwa Europy: budowę Wehrmachtu (1935 r.) i remilitaryzację Nadrenii (1936 r.). Bez tego nie byłoby Monachium ani września! Pytanie o 17 września 1939 r. – czyli agresję ZSRR na Polskę. Bardzo możliwe, że gdyby Zachód wykonał układy, do niego by nie doszło. Co innego napaść na samotną, pobitą Polskę, a co innego na koalicję: Anglię, Francję i Polskę. Stalin to zbrodniarz, nie dureń. Ale Francja nie podjęła realnych działań między 12 – 15 września. Zachód, właściwie jawnie, zatrzymał i te pozorowane. To zdecydowało o radzieckiej agresji.

Czy byłaby, gdyby Zachód dotrzymał układów? Raczej nie. Teraz parę słów o polityce zagranicznej II RP po śmierci Józefa Piłsudskiego. Kierował nią nielubiący Francji i Czechosłowacji megaloman Józef Beck. Pierwsza była głównym aliantem; druga całkowicie osłaniała II RP od południa; miała „zbrojeniówkę” i silną armię. Fakt, że to Praga namotała między nami. Ale w 1936 r. Beneŝ chyba proponował rozmowy. Jeśli to prawda, to Beck je odrzucił. A właśnie współpraca z Pragą była podstawą militarnego bezpieczeństwa II RP. Uzyskaniem kilku ważnych miejsc Rydz-Śmigły usprawiedliwiał zajęcie Zaolzia. Ale cała Czechosłowacja była dla nas lepszą ochroną. Stąd należało bronić Austrii i zapobiec Monachium 1938 r. Ale Beck wierzył w układ z Londynem. Dostał go. Polscy (i czescy) piloci przydali się Anglii w 1940 r.

Dziś wierzymy w USA, dla których jesteśmy nikim. Decyduje o tym nie zła wola, ale różnica potencjału i znaczenia. Najważniejsi dla USA byliśmy za Edwarda Gierka. Polska mało znaczyła w Europie w latach 1919 – 1939. Oprócz lekceważenia przez Polskę znaczenia Czechosłowacji (dziś Czech) zrobiono i drugi błąd. Mając obiekcje co do postawy Francji, należało, oprócz obrony Pragi, blefować z ZSRR. Sierpniowe „TAK” nic nie kosztowało, a w części sprawdzało intencje Stalina. I byliśmy w grze, mogąc blefować i targować się.

Mówiąc „NIE”, byliśmy na ślepym torze bez możliwości działania i całkowicie zależni od działań innych. Agresja ZSRR to bandycki napad, ale jego przyczyny tkwią w polityce Francji i Anglii od 1933 r. i wersalu stosowanego przez polityków. Ukazują to chronologia i mapy. Dziś IV RP ma chyba klona Becka, który uważa się za geniusza i wierzy w Donalda Trumpa chcącego „Monachium 2”. Bo Rosja – NIE USA – grozi, a bezpieczna Polska to dzisiaj Ukraina w granicach z 31 grudnia 2013 roku. PIOTR

Hulajnogi elektryczne

Od lat narasta problem wypadków z udziałem dzieci – użytkowników hulajnóg elektrycznych. Wynika to pośrednio z coraz większej ich dostępności. I z bezmyślności użytkowników. Mam 65 lat, jestem neurologiem. I użytkownikiem kolejnego już modelu hulajnogi elektrycznej właśnie. Początkowo miałem dość prosty egzemplarz, pozwalający osiągnąć prędkość do 20 km/godz., co wynikało z mocy silnika. Kiedy się już nacieszyłem, a sprzęt parę razy mi się zbuntował, po kilku latach kupiłem następną. Nazw nie podaję, aby uniknąć kryptoreklamy. Nowa hulajnoga również nie pozwalała na rozwinięcie prędkości większej niż 20 km/godz., ale tym razem wynikało to już z elektronicznej blokady. W instrukcji obsługi znalazłem kod serwisowy pozwalający na modyfikację ustawień fabrycznych – np. start z miejsca zamiast z rozbiegu i… zdjęcie ogranicznika prędkości, co natychmiast zrobiłem.

I teraz mogłem śmigać znacznie, ale to znacznie szybciej. Hulajnoga waży prawie 40 kg i po rozpędzeniu się zatrzymać ją jest znacznie trudniej niż rower, mimo że ma dwa hamulce tarczowe na 10-calowych kołach. Ja to wiem, ale dziecko najczęściej przekonuje się o tym na własnej skórze. Wywrotka ma również swoje konsekwencje. I o tym taki użytkownik też zwykle przekonuje się na własnej skórze. Bo nawet zdjęcie jednej ręki z kierownicy wymaga znacznie większej wprawy niż jazda bez trzymanki na rowerze. Formalny przepis zabraniający jazdy z prędkością większą niż 20 km/godz. jest martwy. 

Mam kilka pomysłów: 1) zakaz jazdy na hulajnodze większej mocy (do ustalenia) dla osób młodszych niż… lat (do ustalenia), 2) zakaz jazdy w słuchawkach na uszach (rozpraszanie uwagi) – dotyczy to również rowerzystów (tutaj policja miałaby pole do popisu), 3) wprowadzenie obowiązku polisy OC dla maszyny o większej mocy (do ustalenia) w oparciu chociażby o numer fabryczny albo dodatkowe oznakowanie – np. nalepka odporna na warunki atmosferyczne czy też oznakowanie policyjne, jakie kiedyś proponowano dla identyfikacji roweru w razie jego kradzieży. 

Z pewnością znajdą się inni, którzy mogliby coś od siebie dorzucić. Boję się tylko, że te pomysły nie przejdą, bo suweren… A przecież teraz niektórzy rowerzyści/ hulajnogiści bezkrytycznie wjeżdżają (bo im wolno) na przejazd dla rowerów, nie bacząc na to, że auto nie zatrzyma się w miejscu. A jeszcze zdarza się nagły wyjazd z wielką prędkością z przydrożnych zarośli na taki przejazd… PIOTR RUDZIŃSKI, Białystok

To się w głowie nie mieści!

Kochana redakcjo, jestem twoją stałą i, niestety, starą czytelniczką od pierwszego numeru ANGORY. Pisałam do Was raz, bardzo dawno temu. Niewiele mnie dziwi i zaskakuje, bo żyję już długo na tym świecie (może za długo?), ale to, co usłyszałam w tv (to był chyba jakiś reportaż w „Uwadze”), nie mieści mi się w głowie. Wiem, że żyjemy w państwie bezprawia, ale do tego stopnia?

W reportażu pokazano rodzinę: ona – młoda kobieta na wózku inwalidzkim, on wyglądał sprawnie. Urodziło im się dzieciątko – ich radość życia. Niestety, opieka społeczna pozbawiła ich tej radości. Z powodu niepełnosprawności rodziców zabrano im to dziecko do rodziny zastępczej, ok. 500 km od domu. Trudno im się z dzieckiem widywać. 

To jeszcze nic – oni muszą ze swoich skromnych dochodów płacić nowym opiekunom 1500 zł na utrzymanie! Oni, niepełnosprawni rodzice, mają płacić alimenty na swoje dziecko, zabrane im wbrew ich woli! Czy Wy coś z tego rozumiecie, bo ja nie. Dlaczego tak skrzywdzono tych niepełnosprawnych ludzi? Czy mało jest porzuconych dzieci w oknach życia, w szpitalach, a nawet w koszu na śmieci? Nie mogę uwierzyć, że zabrano tym ludziom ich największą radość życia. Nie mogę w to uwierzyć… Czy ktoś mi to wyjaśni? K.D., Stargard

Średniowiecze bez zasięgu

Tak się złożyło, że przełom sierpnia i września spędzam w pięknych okolicznościach świętokrzyskiej przyrody, korzystając jednocześnie ze zdrowotnych właściwości kąpieli siarkowych, borowinowych i innych, którymi ziemia nas obdarza i leczy. To, że znamy właściwości lecznicze zabiegów, którym jesteśmy poddawani, że wiemy, na co można je stosować, a czemu mogą zaszkodzić, zawdzięczamy długoletnim obserwacjom i badaniom. Jednym słowem, zawierzamy swoje zdrowie i życie nauce.

Nie bylibyśmy tacy mądrzy, gdyby nie personel uzdrowiska, który – mamy tę nadzieję, przyjeżdżając tu – jest odpowiednio przygotowany teoretycznie i uzbrojony technicznie do wykonywania zabiegów. Jednym słowem: jesteśmy przekonani, że znaleźliśmy się w rękach ludzi światłych, będących częścią szeroko rozumianej medycyny. W ulotce reklamowej napisano: „Możemy pochwalić się wykwalifikowaną Kadrą Medyczną oraz zespołem doświadczonych Fizjoterapeutów” (pisownia oryginalna).

Szyld NFZ na budynku zdaje się również to potwierdzać. A teraz do rzeczy, czyli do średniowiecza. Jak napisałem, mój pobyt w sanatorium przypadł na pierwsze dni września. A jaki jest najgorętszy temat pierwszych dni września w tym roku? Wcale nie reparacje wojenne od Niemców, o których krzyczał Batyr na Westerplatte. Nawet nie cena wyprawki szkolnej, bo wszyscy – z państwem włącznie – jesteśmy na ten wydatek przygotowani. Tematem numer jeden – przynajmniej tu, w Świętokrzyskiem – jest wypisywanie dzieci z przedmiotu „edukacja zdrowotna”.

Kampania rozpoczęła się – jak to u nas w zwyczaju bywa – mszą w kościele parafialnym. A tak dokładniej, to kazaniem w czasie tego nabożeństwa, w którym przewodniczący liturgii ksiądz powiedział, co on, czyli Kościół, sądzi o tym przedmiocie nauczania. Sądzi źle, bo jest on do niczego i nikomu, a zwłaszcza dzieciom, niepotrzebny. Co innego religia, której powinno być więcej, bo lud tego potrzebuje i jest w tym względzie niedouczony.

Z tym drugim poglądem trudno się nie zgodzić, bo świadczą o tym choćby puste seminaria. Potem biało-granatowy orszak dziewczynek i chłopców przemaszerował równym tempem do szkoły. I się rozpoczęło. Następnego dnia od rana nasi zabiegowi byli zajęci tylko jednym tematem: jak wypisać dziecko z edukacji zdrowotnej. Zdenerwowany ojciec krzyczał na korytarzu, pukając się przy tym w czoło, dlaczego tego wypisania nie można zrobić telefonicznie albo choćby przez internet, tylko trzeba się fatygować osobiście do szkoły. Pozostałe panie kiwały z aprobatą głowami, choć w czoło się nie pukały przy tym.

Kiedy już myślałem, że to jedynie i jedyne gniazdo zdrowotnej ciemnoty w tym uzdrowisku, natknąłem się na kolejną parę rodziców żywo dyskutujących o nurtującej społeczeństwo kwestii. „Czy ty wiesz, co tam jest w tym programie?!” – grzmiała wzburzona matka – fizjoterapeutka serwująca zabiegi nowoczesnym urządzeniem laserowym. „Tak, słyszałem” – odpowiedział równie podekscytowany ojciec. Matka wyjęła telefon i wskazując na urządzenie, powiedziała: „Ja bym ci pokazała, jakie tam świństwa piszą. Ale nie ma tu zasięgu”. Laser i internet są w Świętokrzyskiem OK, bo to XXI wiek, ale won z edukacją zdrowotną. Czyli… jak w tytule. ARTUR BUKAJ

Kosmos, węgiel i ZUS

Porzućmy, proszę, chociaż na chwilę, rozmyślania o wojnie dwóch zwalczających się plemion w Polsce i popatrzmy na to, co dzieje się w Kosmosie. Właśnie astronomowie odkryli hen daleko za Neptunem, Plutonem i innymi planetoidami COŚ nowego. Jest to planeta kilkakrotnie większa od Ziemi. Na okrążenie Słońca potrzebuje kilkaset (kilka tysięcy) lat, co chociaż trochę pokazuje, jak daleko jest od Słońca oddalona. Ale poczekajmy na dalsze szczegóły o tej nowej planecie Układu Słonecznego i „wylądujmy” na Saharze. Tam, na jej południowych terenach, mieszkają Tuaregowie. Oni nie zgadzali się z oficjalną liczbą planet tworzących Plejady.

Naukowcom mówili, że tam jest jeszcze jedna. Jej mieszkańcy nazywają ją Erda, żyją prawie tysiąc lat i każdy z nich ma ukończonych ponad dwadzieścia różnych uniwersyteckich fakultetów… Ostatnią wojnę mieli trzydzieści tysięcy lat temu. Na pytanie, skąd Tuaregowie to wiedzą, odpowiedzieli: „Bo oni tu, do nas, czasem przylatują”. Naukowcy, starając się zachować powagę, spytali: „W jakim języku rozmawiacie?”. „Słyszymy ich w naszym rozumie, a oni słyszą w swoim nasze odpowiedzi”. Naukowcy to, co usłyszeli od Tuaregów, uznali za rodzaj mitów, bajek i baśni. Do roku 1936! Wtedy to, dzięki ulepszonemu teleskopowi, „odkryto” nieznaną naukowcom planetę wśród Plejad, znaną Tuaregom od wielu wieków. W Biblii nie ma nic o Chinach czy Ameryce, ale jest Orion, są też i Plejady. 

Mamy więc nową wersję powiedzenia: „Dziewczyna czuje, odpowiadam skromnie, a gawiedź wierzy głęboko. Czucie i wiara więcej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. (Cytat z pamięci) Aha! Plejady, według najnowszych danych, są odległe od Ziemi o 40 lat świetlnych, więc ICH odwiedziny nie są częste. Ale są! Bo ja wierzę Tuaregom. Wróćmy na Ziemię. Skoro na naszej planecie w tym samym czasie żyją Indianie w Amazonii i ci, co lądują na Księżycu, i wysyłają łaziki na Marsa, to Kosmos ma prawo być zamieszkany nie tylko przez osiem i pół miliarda ludzi.

Przestańmy się zachowywać, jakby poza naszym małym mrowiskiem nie było innych istot w całym lesie. Te wszystkie miliardy galaktyk z miliardami planet nie stworzono tylko po to, by teleskop Hubble’a robił im ładne kolorowe fotografie. Może nawet najkrótsze oderwanie się od wzajemnego opluwania się, spojrzenie w Kosmos, zaowocuje chociaż chwilowym spłynięciem na nas małej dawki pokory, a może nawet empatii, zmniejszając ilość wojen plemiennych. Wracając z Kosmosu na Ziemię, to skoro już zostałem zaszufladkowany jako „znawca od węgla”, chciałbym przypomnieć tej pani minister od likwidacji kopalń na Śląsku, że „Bogdanka” jest rentowna dlatego, że tam jeden urzędnik przypada na czterech górników dołowych. Na Śląsku jest to: jeden górnik dołowy na jednego urzędnika.

Jak takie coś może być dochodowe? Dla porównania… W czasach międzywojennych w małym miasteczku Więcbork na Pomorzu były dwa zakłady pracy: zakłady metalowe i tartak. W każdym z nich pracowało około 180 pracowników fizycznych. Poza tym był tylko jeden kierownik w zakładzie metalowym i jeden w tartaku. Trzecią osobą była pani zatrudniona na pół etatu w tartaku i na pół etatu w zakładzie metalowym. Była ona sekretarką kadrową i księgową zarazem. W każdą sobotę pracownicy dostawali tygodniówkę. W obecnym komputerowym XXI wieku sytuacja nie do pomyślenia! Podam też bardziej współczesny przykład o zatrudnieniu tak zwanych pracowników umysłowych. Chodzi o Finlandię.

W pięciomilionowym kraju urzędników zajmujących się ubezpieczaniem i emeryturą jest… 18 (osiemnastu). Gdyby zachować fińskie proporcje, to w Polsce (przy 40 milionach) powinno być w ZUS zatrudnionych osiem razy więcej ludzi niż w Finlandii – czyli 144. W ZUS jest zatrudnionych 58 tysięcy ludzi, głównie kobiety. I nikt tam nie mówi o parytetach, bo to mężczyźni są dyskryminowani w zatrudnieniu się w tej instytucji. Jestem żywym tego przykładem. ZUS i wymiar sprawiedliwości zawarły pakt o nieagresji. Na czym on polega? Sędzia Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Bydgoszczy ma na wokandzie 32 sprawy typu: „Człowiek przeciwko ZUS”, co dziesięć minut odbywa się jedna. Wygląda to tak: „Czego żąda powód? Emerytury. Czego żąda pozwany ZUS? Odrzucenia pozwu. Proszę wyjść”. Po chwili: „Sąd, po naradzie, postanawia odrzucić wniosek. Następny”. I tak 32 razy.

W tym samym sądzie nie przyznano renty sybirackiej, bo składająca wniosek o tę rentę nie chodziła tam, na Syberii – harując przy układaniu podkładów kolejowych – do lekarza. Tego samego zdania był Sąd Odwoławczy w Gdańsku. Dopiero Trybunał w Strasburgu przyznał rentę schorowanej 83-letniej kobiecie. Ja sam jestem od ośmiu lat okradany przez geniuszki z ZUS. Zarabiane w Niemczech 1160 marek, w latach 70. XX wieku, zamieniły mi na najmniejszą miesięczną pensję krajową. Według nich dobrze zarabiający w Polsce geodeta wyjechał do Niemiec, aby tam zarabiać mniej niż w Polsce. Osiem lat sprawy przechodzą z sądu do sądu, bo pan prokurator stwierdził, że nie poniosłem żadnej straty. Ostatnio, 7 sierpnia 2025 roku, Sąd Okręgowy w Bydgoszczy VI Wydział Pracy i Ubezpieczeń Społecznych doręczył mi postanowienie z dnia 11 października 2024 (!) sędziego Jana Kalinowskiego odrzucającego moje zażalenie jako niedopuszczalne.

Ale dalsze okradanie emeryta jest dopuszczalne… Nic więc dziwnego, że wolę interesować się tym, co dzieje się w Kosmosie, niż podziwiać sprawiedliwość po polsku. Ile razy 1160 niemieckich marek było więcej warte niż pensja minimalna w Polsce w latach 1974 – 1975? Podobno najbliższy niezależny sąd jest w Strasburgu. Ale tam trzeba skarżyć całą Polskę, a nie ZUS! Ciekawe, gdzie ci ZUS-owscy fachowcy (fachowczynie?) znaleźliby inną pracę, gdyby musieli opuścić swoje pałace, które z kolei mogłyby być przemienione na mieszkania komunalne. W marmurowych holach można by zorganizować tanie restauracje. A co? Pomarzyć sobie nie można? MARIAN PEKA 

2025-09-22

Angora


Wiadomości
Krucha większość. To działo się w Sejmie
4bs
Dębowa rocznica. Organizacja Narodów Zjednoczonych kończy 80 lat
Henryk Martenka
Światłem pisana historia. Light.Move.Festival.
Sylwia Witkowska
Ściśle tajne. Rozmowa z ppłk. MARCINEM FALIŃSKIM
Krzysztof Różycki
Na zdrowie! Prohibicja po warszawsku
ADO
Społeczeństwo
Estonia. Od domów dla przesiedleńców po reformę szkolnictwa
KA na podst: news.err.ee, ua.news
Autoironia receptą na zwycięstwo. Czesi numerem 1 w humorze
ChS na podst.: www.visitczechia.com, www.expats.cz
Fajbusiewicz wraca do spraw sprzed lat. Morderstwo w parku Róż
Michał Fajbusiewicz
Bez skrupułów. Majątek na krzywdzie ofiar
Tomasz Patora
Świat/Peryskop
Irlandia Północna. Mury pokoju, które wciąż dzielą
Lilka Poncyliusz-Guranowska
Hospicja jak domy grozy. Bułgarscy seniorzy byli więzieni
(ChS) na podst. Bułgarska Nacjonałna Telewizija
Nie Nowy Jork, lecz Azja. Tu rosną wieżowce XXI wieku
ANS na podst.: siviaggia.it, sky.it, ansa.it
Ile kosztuje wychowanie dziecka we Włoszech?
ANS na podst.: repubblica.it, adnkronos.com, Wall Street Italia, agi.it
Priorytety Rosjan się zmieniają. Nie potrzebują silnego przywódcy
CEZ na podst.: wciom.ru, tass.ru, ria.ru, theins.ru, moscowtimes.ru
Lifestyle/Zdrowie
Pan jurny i pani puszczalska. Seksualna moralność
E.W. na podst.: Magdalena Kuszewska. Łóżkowa ściema. „Newsweek” nr 38/2025
Ponad 5000 nowych przypadków chłoniaków w Polsce rocznie
A.M.
Zapalenie prostaty – problem mężczyzn w każdym wieku
Andrzej Marciniak
Polski rynek sztuki w 2024 roku. Jesteśmy w środku stawki
Tomasz Gawiński
Angorka - nie tylko dla dzieci...