Wpierw jednak przypomnijmy jak zaczynała w zawodzie dziennikarza. Tak w 2022 roku opowiadała o swoich początkach:
„Miałam 17 lat, gdy poszłam na praktykę do „Głosu Pracy”. (…)Praktykami kierował Michał Gawałkiewicz, przedwojenny dziennikarz, powstaniec warszawski. Posłali mnie do Wedla, to było niedaleko redakcji, na Zamoyskiego. Przy stołach siedziały kobiety i ręcznie dekorowały torciki. Siedziały tak całe życie, kolejne pokolenia – babki i matki, teraz siedzą córki i wnuczki. Napisałam o tym, o kobietach, które siedzą i całe życie ręcznie dekorują wedlowskie torciki. To był tekst na dwie małe szpalty, czyli półtorej strony musiało być, nie więcej. Reportażyczek taki.Potem była ocena praktyki. Było nas kilkoro z różnych wydziałów, Gawałkiewicz omawiał teksty wszystkich. Omawiał, a o moim reportażyczku nic. Pomyślałam: – No nie, chyba niedobrze. Aż na samym końcu powiedział: – A ta Krallówna… Ta Krallówna to będzie kiedyś królewną reportażu. Tak dokładnie powiedział. Prędko poleciałam do telefonu, zadzwoniłam do mamy. – Mamo, wiesz, co powiedział pan redaktor? Powiedział, że będę kiedyś królewną reportażu!”.
Przepowiednia wygłoszona wtedy przez redaktora Gawałkiewicza spełniła się, choć oczywiście wcale nie musiała. Tyle, że prócz wielkiego talentu Hanna Krall miała w życiu szczęście. Tym wyjątkowym strzałem w dziesiątkę byłowłaśnie „Zdążyć przed Panem Bogiem”.Wywiad z ostatnim komendantem powstania w getcie warszawskim przyniósł jej światową sławę. Ważny w tym względzie okazał się również nieco późniejszy niż książka(praca pierwotnie ukazała sięw czasopiśmie „Odra” w 1976 roku) Teatr Telewizji w reżyserii Andrzeja Brzozowskiego, który powstał pięć lat później. Na marginesie ten wybitny spektakl, należący do „złotej setki” Teatru Telewizji był także punktem zwrotnym dla samego Marka Edelmana. Stworzona wtedy rewelacyjna kreacja, niezwykle w tamtym czasie popularnego aktora Zbigniewa Zapasiewicza (rozgłos przyniósł mu wcześniej m.in. film „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego) sprawiła, iż „cała Polska” dowiedziała się o wyjątkowej historii byłego bojownika Żydowskiej Organizacji Bojowej. Edelman dosłownie z dnia na dzień stał się głośną i rozpoznawalną postacią.
W takich słowach wspominała pierwszą rozmowę z nim,Hanna Krall:
„Zastanawiałam się, co by tu powiedzieć, i zaczynam, że moja redakcja, czyli Polityka, mieści się na dawnym terenie getta. – Pan był w getcie, prawda? – mówię. – Byłem – odpowiada. – Ja pracuję blisko ulicy Anielewicza. Znał pan może tego Anielewicza osobiście? – Znałem. Zapytałam: – Jaki on był? – Chodził w harcerskim mundurku, grał na bębnie i lubił dowodzić. Nie wierzyłam własnym uszom… Pomyślałam: On mówi o legendarnym przywódcy powstania, swoim dowódcy… Mówi, jak było. Nic go nie obchodzi, jak należy mówić. Jeśli jest w nim więcej takich zdań…”. Zmysł obserwacji, jak również prostolinijność opisu powstania w wykonaniu Edelmana nie zawiodły reportażystki. Potem było już z górki. Międzynarodowa sława i wyrobienie nazwiska stały się faktem.„Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall odebrałem nie jako książkę o umieraniu – pisał nie kto inny jak kanclerz RFN Willy Brandt, widzę w niej raczej książkę o życiu, dla życia. Przestrogę, by przeciwstawiać się zniszczeniu, nie tracić wiary w życie, zachować wolę przeżycia”.
Innym niezwykle ważnym filarem w twórczości Hanny Krall był jej flirt z X muzą, a zwłaszcza z jednym reżyserem Krzysztofem Kieślowskim. Dzięki ogromnemu rozgłosowi,jakim się wtedy cieszyła spowodował, że nieoczekiwanie skontaktował się z nią późniejszy autor „Dekalogu”. Ponownie zwyciężyła prostota. Kieślowski jak gdyby nigdy nic, po prostu, zadzwonił i zapytał czy nie powinni się lepiej poznać. „Powinniśmy” – odrzekła Krall.Przyjaźń z Kieślowskim trwała później długie dwadzieścia lat.Ta znajomość dała fantastyczne efekty. Pozwolę sobie przytoczyć tylko jedną historię.
Otóż, mało kto wie, że jedna z trzech historii ze słynnego„Przypadku” Kieślowskiego to opowieść, która zaistniała tylko dzięki sugestii i wrodzonej intuicji Hanny Krall. Któregoś dnia reżyser spytał ją, czy nie zna może jakiegoś wierzącego, uczciwego a zarazem szlachetnego komunistę. „Oczywiście”– odpowiedziała krótko, Szczęsnego Dobrowolskiego”. Był to żołnierz Armii Ludowej, uczestnik powstania warszawskiego, odważny i bohaterski człowiek,odznaczony za zdobycie gmachu YMCA od komendanta głównego Armii Krajowej gen. Bora-Komorowskiego orderem Virtuti Militari. Po wojnie,jesienią 1949 rokuw ramach „zaostrzenia się walki klasowej” trafił do stalinowskiego więzienia na Rakowieckiej. Bili go tam ubecy (ponoć sam Anatol Fejgin) równie mocno i brutalnie jak akowców, ale Szczęsny Dobrowolski, jak przystało na starego, przedwojennego komunistę, był twardy i za nic nie chciał się przyznać, że jest amerykańskim szpiegiem tworzącym międzynarodową siatkę wrogów ludowej ojczyzny. Wychodzi z więzienia na fali odwilży w październiku 1956 roku.Opuszcza Rakowiecką będąc fizycznym wrakiem, z obitymi nerkami i stopami, bez zębów, ale w żaden sposób z nie nadszarpniętą ogromną wiarą w komunizm. Przecież były to tylko „błędy i wypaczenia”, a teraz gdy nowy I sekretarz partii Władysław Gomułka ogłosił „socjalizm z ludzką twarzą” będzie tylko lepiej . Gdy Krall opowiedziała tę historię Kieślowskiemu, początkowo nie mógł w to uwierzyć.
I tak powstały zasadnicze zręby „Przypadku” a w zasadzie jego pierwsza kluczowa część. W filmie, bohatera genialnie zagrał Tadeusz Łomnicki, to zresztą jedna z wielu jego niesamowitych kreacji. Kieślowski nazwał później „Przypadek” jednym z ważniejszych obrazów w swojej twórczości, będącym: „opisem sił, które targają ludzkim losem, które człowieka popychają w tę albo w tamtą stronę”. Zawsze jak opowiadam o paradoksach polskich komunistów, tych prawdziwie i niezłomnie wierzących w marksistowską utopię, których początki sięgają Komunistycznej Partii Polski, przywołuję tę historię. Nie byłoby jej, gdyby nie wyjątkowy dar, istny szósty zmysł królowej reportażu Hanny Krall.