Miast niczyich i nijakich, a nakładających na mieszkańców więzy zobowiązań. A czym uwięziła Bydgoszcz Michała Tabaczyńskiego? „Swoją mizerią, nijakością, brzydotą, które ja miałem odpowiednio za: wspaniałość, wyjątkowość, urodę – pisze autor. – Więziło mnie tym niemym szantażem, bo wiedziałem, że to niczyje miasto nie ma nikogo, kto by tak dobrze o nim myślał, więc kiedy tylko wyjadę – byłem pewien – zostanie samo”.
Odczucie pisarza nie płynie znikąd. Jest utrwalone w umysłowości pokoleń, dostrzeżone przez poprzedników w literackim rzemiośle: Tadeusza Nowakowskiego, Zbigniewa Raszewskiego, Grzegorza Musiała… To oni nazwali Bydgoszcz bezpańską. W katalogu bydgoskich kompleksów te nazwiska lśnią blaskiem, ale zbyt słabym, by rozjaśnić
marne samopoczucie
większości mieszkańców i ich potulność wobec czasu. Dziś, gdy w substancję miasta wpompowano ogromne pieniądze, jego zewnętrzny wizerunek ulega widocznej poprawie. Przyjezdni podziwiają urodę miasta, dzielą się pozytywnymi wrażeniami i dostrzegają niemieckie wpływy, szczególnie w architekturze. Ale nie wiedzą, bo skąd mają wiedzieć, czy to miasto muzyki, zieleni, rowerów, a może NATO? Wszak są tu ważne natowskie instytucje. Ale to nie przyjezdni docierają do progu definicji tożsamości. To zadanie dla pisarza. Dobrze, że tu urodzonego.
Subskrybuj