– Panie nie musiały siedzieć razem – zauważyłem. Przecież śpiewacie ten sam repertuar, więc kiedy jedna przebywa w garderobie, druga siedzi w domu. – No tak, ale ona urodziła się w Nowej Zelandii, a jej ojciec był podobno ludożercą. Więc wolę uważać! – tłumaczyła, nie mogąc nic złego powiedzieć o śpiewie swej egzotycznej rywalki.
Poza tym Pani Teresa była niezwykle kulturalną, powściągliwą, serdeczną i pogodną damą. Moje częste z nią kontakty pochodzą z okresu, kiedy zaczęła przyjeżdżać do Polski jako gwiazda siedemnastu sezonów w Metropolitan, gdzie zaśpiewała w sumie aż 233 spektakle w 20 różnych rolach. Najczęściej była Donną Elvirą, Hrabiną (w Weselu Figara), Desdemoną, Toscą, Liu, Madamą Butterfly, Manon Lescaut, Tatianą, Leonorą (Trubadur). W międzyczasie stanowiła atrakcję scen operowych Paryża, Wiednia, Londynu, Berlina, Moskwy, Mediolanu, Rzymu, Madrytu, Lizbony, nie wspominając już największych scen amerykańskich i, niestety, rzadkich występów w Polsce.
Subskrybuj