Postacie, ciała zakrzepłe w półtrwaniu, niekompletne, rozproszone, zaklęte w kamieniu. Bez ramion, bez głów albo z głowami tuż przy stopach. Twarze niewidzące, patrzące pustymi oczodołami. Wydrążone głowy naznaczone rozpadlinami, owinięte w całun lub bandaże. Popękane torsy. Relikty, z których nie do końca uszło życie. Nie ma tu miejsca dla tkliwych uczuć, taniej nadziei, nie ma zaklinania rzeczywistości. Zamiast pociechy są surowe piękno i afirmacja losu. Rzeźby kamienieją na styku czasu i przestrzeni w bezkresnej ciszy. Piękne i smutne, zespolone z porządkiem rzeczy, noszą w sobie kondensację ludzkiego losu. Niektóre mają skrzydła przebite światłem, jakby gotowe do lotu.
Otwieram oczy… Odleciały – 20 lat temu. Bo to wtedy miał miejsce ów spektakl- wystawa monumentalnych rzeźb Igora Mitoraja wyeksponowanych w plenerze Tuileries w sąsiedztwie Luwru i łuku Carrousel, w miejscu, w którym ani wcześ niej, ani później nie pokazano już prac żadnego innego współczesnego rzeźbiarza. Był to sukces i artystyczny, i frekwencyjny – tłum paryżan i turystów codziennie przez kilka miesięcy wpatrywał się w piękno i nostalgię postaci z marmuru, brązu, żeliwnej stali. Dziś tylko dziewczyny Maillola to pamiętają.
Igor Mitoraj pic.twitter.com/OgsPD0BG10
— Diana☀️ (@dianadep1) August 30, 2023
Subskrybuj