Joker: Folie a Deux. Recenzja Skiby

Pierwsza część „Jokera” (nominowanego do rekordowej liczby Oscarów) rozpaliła apetyty kinomanów na całym świecie. Joaquin Phoenix zasłużenie dostał Oscara za główną rolę męską, bo w roli smutnego komika Arthura Flecka rozbił nawet bank własnych kreacji – od „Gladiatora” po „Zatrute pióro”. 

Fot. kadr z filmu

To, co mogliśmy podziwiać pięć lat temu, to było wielkie kino o szalonym, chorym człowieku, który ma misję odegrania się za wszystkie swoje krzywdy. Konstrukcja filmu była perfekcyjna: akcja, aktorstwo, scenariusz i scenografia.

Wyprodukowany za dwieście milionów dolarów sequel, niestety, nie porywa, choć nie jest aż tak zły, jak wielu go ocenia. Pierwsze sceny w więzieniu dla obłąkanych, w którym przebywa czekający na proces Arthur, budują obiecujące napięcie. Brendan Gleeson zabawnie wypada w roli strażnika więziennego z ambicjami wokalnymi.

Niestety, czar pryska, gdy bohaterowie filmu zaczynają śpiewać. Nie pomaga nawet Lady Gaga w roli zakochanej. Sam Arthur też śpiewa, a właściwie mruczy, bo przecież nikt nie powie wybitnemu aktorowi na planie, że śpiewać raczej nie powinien. Film ciągnie się jak opera mydlana, akcja boleśnie traci tempo.

Ciekawiej robi się w trakcie scen na sali sądowej, ale danie jest już dawno przypalone i nic nie pomoże, nawet szczypta soli i pieprzu. To opowieść o braku miłości i o tym, że wszystko jest na chwilę i potem wraca do przerażającej i nudnej formy.

Obrońcy filmu na siłę doszukują się w daniu przygotowanym przez Todda Phillipsa wątków głębszych niż Rów Mariański, gdy tymczasem historia Arthura Flecka osiada na mieliźnie jak zmęczony swą wielkością i ciężarem tankowiec. Oczywiście Joaquin Phoenix nadal jest w roli Jokera fascynujący, a każdy oczytany obywatel dostrzeże lekką kreską naszkicowany problem rodem z Gombrowicza.

Ludzie nie postrzegają nas takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, tylko mają wyobrażenia na nasz temat. Jak się okazuje, zwykle całkiem fałszywe, często narzucone przez media. Jak u autora „Ferdydurke” przybieramy różne gęby, mimo że sporo wody upłynęło już w Wiśle i w kanalizacji miasta Gotham City.

Gdyby nowego „Jokera” odcedzić z większości łzawych piosenek na rzecz żwawszej akcji, zostawić tańczącego Phoenixa z jego obłędem i rewolucyjną misją, film z pewnością miałby więcej fanów, a tak zostali mu już tylko fanatyczni miłośnicy musicali – i to tylko ci pozujący na intelektualistów. 

2024-10-24

Krzysztof Skiba