– To może przyczynić się do takiej fajnej akcji pod tytułem: Interesujmy się dziećmi nie tylko wtedy, kiedy są w fazie poczęcia – skomentował dr Mirosław Oczkoś, ekspert ds. wizerunku politycznego. – Myślę, że jesteśmy w stanie taki rodzaj tymczasowego przedszkola posiedzeniowego, takiego klubiku dziecięcego, zorganizować na poziomie żłobka i na poziomie przedszkola. Sam jestem ojcem, moja żona też pracuje; wiem, jak czasami jest bardzo trudno spiąć godziny pracy opiekunki z godzinami pracy żłobka, przedszkola, czasami wypadają jakieś choroby. Myślę, że powinniśmy być na to otwarci. Myślę, że to miejsce na tym zyska, jeżeli będziemy sobie stale przypominali, dla kogo to robimy. Chciałbym, żeby ten Sejm był miejscem, do którego rodzice po prostu mogą przychodzić z dziećmi i który jest przyjaznym miejscem również dla naszych pociech, dla nas wszystkich, którzy tutaj pracujemy, a nie jest to nic nadzwyczajnego, możemy się o to tutaj pokusić – mówił Hołownia.
Niektórzy tego potrzebują
„(…) Czy to ważna kwestia, którą powinien zajmować się marszałek sejmu na początku swojej kadencji? – Nie chciałbym ani przesadzić z wykpiwaniem, ani nie potraktować poważnie. Jest jakieś prawo pracy w tym kraju. Sejm jest w pewnym sensie takim samym pracodawcą jak każdy inny. I jeśli pracodawca uważa, że to ważne ze względu na to, że jest większa grupa kobiet czy ludzi młodych w tym Sejmie, którzy mają małe dzieci, to dlaczego nie. Jeśli to jest problem, który miałby utrudniać posłowi wykonywanie swoich ważnych zadań – ocenił prof. Radosław Markowski z Centrum Studiów nad Demokracją Uniwersytetu SWPS.
„Dzieci w pracy”
W ostatnim czasie do Sejmu z małym dzieckiem przyszła posłanka Aleksandra Gajewska z Koalicji Obywatelskiej. Spotkało się to z bardzo negatywnymi reakcjami. Internauci pisali m.in., że Sejm to nie żłobek i że nie zabiera się dzieci do pracy. Czy pomysł Hołowni nie spotka się z podobnymi komentarzami?
– Ale to nie jest do pracy, jak rozumiem. Dzieci nie będą siedzieć na sali sejmowej w ławach poselskich. Tak samo jak pracownik, który pracuje w fabryce, nie idzie z czterolatkiem do taśmy produkcyjnej, tylko jest jakieś pomieszczenie, gdzie wykwalifikowany opiekun w czasie pracy się dzieckiem zajmuje. To nie jest coś, co jest obce tej kulturze. A zwłaszcza wyobrażam sobie, że w państwach prawdziwego dobrobytu to są rozwiązania standardowe. Więc nie widzę tu problemu – mówił prof. Markowski (…)”.