Nie pił, nie palił, oszczędzał, na czym się dało. Kiedy żyła jeszcze jego żona, wydzielał jej każdy grosz. Dzienne zakupy nie mogły przekroczyć 20 zł. W chałupie miał tylko stare łóżko, krzesło i piec węglowy.
Wieczorem 24 września 2005 r. w Komendzie Policji w Sulęcinie zadzwonił telefon. Anonimowy rozmówca informował, że w domu przy ulicy Polnej 2 w Kołczynie leży związany martwy mężczyzna. Informator nie chciał podać dyżurnemu personaliów i się rozłączył. Kiedy skierowano tam policyjny patrol, okazało się, że informacja była prawdziwa.
W zapuszczonym budynku znaleziono martwego właściciela domu – Józefa R. Zwłoki były przysypane starymi ciuchami i śmieciami, z których wystawała tylko głowa denata. Nieszczęśnik był przywiązany do krzesła, a twarz miał owiniętą taśmą klejącą. Przyczyną śmierci było uduszenie, a wcześniej staruszek był katowany. W mieszkaniu panował okropny bałagan. Prawdopodobnie napastnicy poszukiwali pieniędzy, którymi chwalił się mężczyzna.
Jak się okazało, pieniądze te nie były mityczne, lecz całkiem realne, bowiem w czasie oględzin miejsca zbrodni policjanci znaleźli ukryte w piekarniku kuchni węglowej, w torebkach foliowych, równiutko poukładane… 104 tys. zł. Niestety, w czasie oględzin nie zabezpieczono żadnych znaczących dowodów. Żaden z sąsiadów nie widział ani nie słyszał nic podejrzanego, co może być trochę dziwne w małej wsi. Staruszek nie cieszył się jednak sympatią sąsiadów i stąd prawdopodobnie tak niewiele znaczących zeznań w tej sprawie.
Za pomoc w ujęciu sprawców komendant lubuskiej policji wyznaczył nawet nagrodę 5000 zł, jednak i ta zachęta nie pomogła. Po kilku miesiącach kryminalni zwrócili się do mnie z prośbą o nagłośnienie tej sprawy w „997”. Chodziło o wyeksponowanie policyjnego nagrania głosu informatora, który musiał mieć związek z tą zbrodnią. W trakcie przesłuchań mieszkańców Kołczyna również puszczano im taśmy z tym nagraniem.
Wreszcie znalazł się ktoś, kto wskazał… mieszkańca Kołczyna. 26-letni Jarosław P. był totalnie zaskoczony, kiedy go zatrzymano. Na podstawie jego wyjaśnień udało się dotrzeć do kolejnych bandytów. Byli to dwaj mieszkańcy Gorzowa Wielkopolskiego – 28-letni Sebastian B. i 24-letni Dariusz M. Wszystko zaczęło się od tego, że pan Józef – przyszła ofiara – „zaprzyjaźnił się” z jednym z oprawców. Józef R. miał zwyczaj każdej niedzieli, po Mszy Świętej, pojawiać się w miejscowym barze na kufelek piwa. Sąsiedzi twierdzili, że właściwie była to jego jedyna rozrywka. Jakiś czas przed tragedią przysiadł się do jego stolika Jarek P. Chłopak przypadł do gustu Józefowi i obaj „piwkowali” co tydzień.
Potencjalny „obieżyświat” zwierzył się w tajemnicy przyszłemu zabójcy, że ma tyle zebranej forsy, że może zwiedzić cały świat. Twierdził, że na tę wyprawę zbierał całe życie. Jarosław P. podzielił się tą nowiną z dwoma kumplami z Gorzowa Wielkopolskiego i tak powstał plan napadu. Kiedy późnym wieczorem pojawili się w jego domu, gospodarz szykował się do snu. Był już ubrany w koszulę nocną. Gdy zorientował się, że to napad, zaczął się bronić. Nie miał jednak szans w tym starciu. Padły pierwsze ciosy. Oprawcy przywiązali go do krzesła, polała się krew. Wzywającemu pomocy gospodarzowi zakneblowali usta i bez opamiętania bili go, próbując dowiedzieć się, gdzie ukrywa pieniądze. Józef do końca utrzymał tę informację w tajemnicy, ale zapłacił za to życiem. Udusił się własną krwią. Choć bandyci splądrowali mieszkanie – niczego wartościowego nie znaleźli. Doszli do wniosku, że starzec blefował i nie ma żadnych pieniędzy.
Trzy lata po zbrodni Jarosław P., Sebastian B. i Dariusz M. stanęli przed Sądem Okręgowym w Gorzowie Wielkopolskim. Za bestialski napad i zabójstwo groziła im kara dożywocia. Dariusza M. i Sebastiana B. skazano na 14 lat więzienia, Jarosława P., który „nadał robotę” – zaledwie na rok i 6 miesięcy z zawieszeniem jej wykonania na okres 5 lat. Obrońcy odwołali się od tego wyroku, ale Sąd Apelacyjny utrzymał go w mocy.