Giorgio Armani urodził się latem 1934 w Piacenzy. Dziś jego nazwisko jest znane wszędzie. Włoski stylista i założyciel jednej z najważniejszych marek mody odniósł sukces artystyczny i biznesowy, jest na podium najbogatszych w Italii, jego majątek szacuje się na miliardy dolarów. Siłę czerpie z genów: jego matka, gdy była mała, po śmierci babki na hiszpankę zaopiekowała się jedenaściorgiem rodzeństwa. Ze swojego dzieciństwa pamięta faszyzm, wiece, mundury, wojnę, zbombardowany dom, śmierć znajomych kilkulatków pod gruzami, własne poparzenia i rany odniesione w wyniku eksplozji, widmo utraty wzroku. We wspomnieniach wraca do niego rzeka Trebbia, łódka, kolorowe filmy i hałas samolotów.
Wiele mnie nauczyli, nie mówiąc nic
Chociaż teraz kreuje stroje, o których marzą gwiazdy, sam donaszał ubrania po bracie; rodzice nie mieli pieniędzy na nic ponad to, co niezbędne. Lecz nie narzekali: – Wiele mnie nauczyli, nie mówiąc nic – tak po latach podsumował relacje z nimi. Opuścił Piacenzę i dotarł do Mediolanu. Przeżył szok środowiskowy: po cichej prowincji wylądował blisko dyszla rozkręcającego wielko miejski młyn. Poznał niewielką grupę przyjaciół, chodzili do parku robić zdjęcia. To wtedy napstrykał mnóstwo fotek siostrze, która później stała się odnoszącą sukcesy modelką. Poczuł w sobie kreatorski zew. Zrealizował swój talent, nie zmarnował potencjału.
Minęły lata i wciąż jest aktywny. Obecnie media postrzegają go tak: „Jasne oczy, białe włosy, charakterystycznie wymawiane er, uprzejmość dla wszystkich”. Elegancki, intrygujący. Ale jako dziecko uważał się za brzydkiego: – Byłem niskim brunetem o prostych włosach. Mimo braku pewności siebie w okresie chłopięctwa zwrócił uwagę na Wandę: – Miałem 7, 8 lat. Ona była dziewczynką o egzotycznym wyglądzie, nieco etnicznej karnacji. Zginęła pod ciężarówką. Pierwszej intymności doświadczył z koleżanką, która mu podpowiadała w szkole. Jednocześnie czuł, że podoba mu się płeć męska, obdarzył uczuciem opiekuna na koloniach: – Nie rozumiałem wówczas, co to jest, nie robiłem rozróżnienia na kobiety i mężczyzn. Poczułem przyciąganie, coś pięknego: nie mogłem się doczekać, by być blisko niego, pozwolić się pieścić… wielkie emocje. Nigdy nikomu tych rzeczy nie mówiłem.
Umierał etapami
Miłością jego życia był Sergio Ga leotti. Spotkali się w okolicach kultowego lokalu La Capannina: – Byłem na dwudniowym urlopie. Od razu spodobał mi się jego toskański uśmiech. To Galeotti namówił Armaniego do założenia własnej firmy, dodawał mu odwagi i motywował. Przewidział, że jego pomysły zawojują wybiegi. Decydujący dla losów wielkiego stylisty był film Amerykański żigolak, w którym Richard Gere nosi wyłącznie jego projekty, pozbawione struktury kurtki i miękkie spodnie. Nie wszyscy wiedzą, że głównego bohatera miał grać John Travolta, który po Gorączce sobotniej nocy był najsłynniejszym aktorem na świecie. Zmiana ucieszyła Armaniego: – Travolta absolutnie nie był postacią, która mogłaby elegancko nosić moje ubrania. Kolejne lata Armani zawodowo miał już z górki, ale prywatnie – cierpiał.
Sergio Galeotti odszedł w 1985 roku w wieku 40 lat na AIDS. Umierał etapami: – Kiedy Sergio zmarł, umarła też część mnie (…). Przetrzymałem olbrzymi ból. Rok między szpitalami. By go nie ranić, pracowałem, przynosiłem zdjęcia z pokazów mody, pod koniec widziałem w jego oczach łzy. To był niezwykle trudny moment, który musiałem przezwyciężyć nawet wbrew opinii publicznej. Armani podniósł się ze smutku, związał ponownie (z Leo Dell’Orco), żyje, działa, nie sprzedaje niczego, z uwagą i miłością opiekuje się trzema obrazami – portretami – które sam namalował. Odkąd skończył pięćdziesiątkę, ćwiczy codziennie rano, przez ostatnie 15 lat nawet dwa razy dziennie, kiedy się budzi i przed pójściem spać. Dokucza mu jedna niespełniona tęsknota – za byciem ojcem.