Marcinkiewiczowie mają szczęście i od 36 lat prowadzą tam swój mały biznes. Kto wie, czy za kilka miesięcy nie będziemy pisać, że prowadzili…
Jeszcze w latach 80. kupili tych kilkanaście metrów od parafii jednego z polskich kościołów. Ta naciskała na sprzedaż, potrzebując pieniędzy na dom opieki dla księży i najchętniej spieniężyłaby metraż z dnia na dzień.
Nie było łatwo. Marcinkiewiczowie byli wtedy młodzi, dopiero zaczynali się dorabiać, ale znaleźli przychylnych znajomych, krewnych, zaufał im też bank i wszystko się udało. Zawarto przedwstępną umowę, sporządzono do tego dwie sądowe ugody, pieniądze trafiły do parafii i „młodzi przedsiębiorcy” poczuli się współwłaścicielami pięknej kamienicy, w której znajdował się „ich” już teraz lokal. Właścicielami tytułowała Marcinkiewiczów także Rada Synodalna Kościoła w pismach raz na jakiś czas wymienianych między stronami. Na przykład w tym, w którym prosi się nowych nabywców o partycypację w remoncie budynku według wielkości udziału, co jedynie potwierdzało własność.
Ale od czego są nagłe zwroty akcji…
Po kilku latach Kościół wystąpił o zwrot lokalu i unieważnienie umowy i sądowych ugód. Powodem miał być biskup, który, zgadzając się na sprzedaż, działał bez zgody Rady Synodalnej. Tak, tej samej, która dotychczas nazywała Marcinkiewiczów właścicielami. Tymczasem zachowało się pismo ówczesnego Urzędu do spraw Wyznań, że wskazany biskup Kościoła może podejmować wszelkie kroki prawne i takowe, sprzedając lokal, zgodnie z upoważnieniem podjął.
Jest zabawny w tej sprawie smaczek. Obecnym pełnomocnikiem Kościoła i autorem pozwu przeciwko Marcinkiewiczom jest były pracownik Urzędu do spraw Wyznań. Urząd od dawna nie istnieje, pracownik zmienił najwyraźniej nastawienie.
Sąd w pierwszej instancji przyznał rację Kościołowi. Nieważne są już umowy, nic nie znaczą zawarte ugody, nieistotny okazał się także wpis do warszawskich ksiąg wieczystych. W uzasadnieniu napisano, że Kościół nie był przed laty należycie reprezentowany. A co z „zasiedzeniem”? 36 lat to wystarczająco długi okres.
Reporterka stara się o spotkanie z przedstawicielem Kościoła – pudło. Z przedstawicielem warszawskiego sądu – próżny trud. Sprawa wydaje się przesądzona.
Marcinkiewiczowie zapowiadają apelację.