„Zabliźniać rany”
Zachować pamięć
Jestem autorem wielu wierszy, wspomnień i artykułów, a także organizatorem konkursów recytatorskich poezji kresowej w Złotowie, gdzie działam w Stowarzyszeniu Zwykłym „Kresowiacy”. List Pana Jerzego Paci pt. „Zabliźniać rany” (ANGORA nr 24) przywołał wspomnienia i skłonił mnie do zabrania głosu. Do Złotowa przybyliśmy z Kresów Wschodnich i naszą powinnością jest pamięć o ziemi ojczystej, o polskich cmentarzach we Lwowie czy Stanisławowie, gdzie spoczywają prochy naszych najbliższych. Winniśmy tę pamięć naszym przodkom. Ileż to razy, patrząc w ekran tv, widzę znane mi sceny – tłumy zdesperowanych ludzi z resztkami dobytku, byle jak odziane i zewsząd upatrujące nowego nieszczęścia. Te sceny są mi dobrze znane z początków mego 88-letniego życia.
I ja kiedyś byłem w takim tłumie przekraczającym granicę, udającym się w nieznane i niezbyt ochoczo witanym w nowych siedzibach. Strachem napełniało tłum wygnańców wszystko: sąsiad donosiciel, żołdak mogący w każdej chwili zadać ból cielesny, urzędnik wypowiadający swoje „niet” lub „nein”. I nie było wtedy przy tym wścibskich kamer telewizyjnych i dziennikarskich oczu. Być może moja pamięć o tamtych czasach przybladła, zamazała się wraz z nowymi przeżyciami i zagrożeniami. Mimo tego wraca wraz ze wspomnieniami utracony kraj: miasto, wieś, ulica, dom, kolor nieba i ziemi, smak potraw, kościół, park, w którym chowałem się w zabawie za drzewami. Przypominają mi się nieraz we śnie. Dlatego stale zbieram kawałki utraconego w młodości życia. Tak jak zbiera się kawałki cegły z rozbitego domu i układa w nową całość.
Dlatego, szanowny Panie Jerzy z 93-letnią wiosną na karku, nie da się zabliźnić bolesnych ran w naszej wspólnej polsko- ukraińskiej historii, przestając używać określeń typu „Małopolska Wschodnia” i „Kresy Wschodnie”. To przestrzeń kulturowa, nacechowana silnym ładunkiem mitologicznym, uwypuklonym przez Wincentego Pola w „Pieśni o ziemi naszej” i w wielu innych utworach literatów polskich. Zwracam się też w tym liście do Pani Wołynianki znad Styru, by nie zapomniała o Polakach – ofiarach integralnego bandytyzmu nacjonalistów ukraińskich, który z niezwykłą ostrością pojawił się w roku 1943 właśnie na Wołyniu. Marszałek Józef Piłsudski wyraźnie powiedział, że „naród, który traci pamięć, przestaje być narodem”. Nie możemy o tej zbrodni ludobójstwa zapomnieć. Nasze dzieci i wnuki muszą pamiętać, że Polacy na Kresach ginęli z rąk swoich sąsiadów i pobratymców tylko za to, że byli Polakami.
Ludobójstwo w prawie międzynarodowym nigdy nie ulega przedawnieniu. Polski literat Stanisław Srokowski powiedział: „Jeśli drzewa nie nazwie się drzewem, krzesła – krzesłem, człowieka – człowiekiem, a zbrodniarza zbrodniarzem, to świat powinien się zapaść pod ziemię”. Nie można zbrodni ludobójstwa zastąpić słowem zastępczym i czymkolwiek innym usprawiedliwić. Zbrodnie popełnione przez putinowców w Buczy nie różnią się od zbrodni popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku Bandery kilkadziesiąt lat temu.
RYSZARD KILAR, 88-letni obecnie, a poprzednio kilkuletni świadek opisywanych wydarzeń
„Co z tą Polską?”
Ale granice będą zamknięte…
Pan Waldemar L. w swoim liście zastanawia się, „Co z tą Polską?” (ANGORA nr 31). Ja również zadaję sobie to pytanie. Mam prawie 85 lat, więc wiele przeżyłam. Z uwagą czytam każdą ANGORĘ od deski do deski, w tym bardzo celne spostrzeżenia moich ulubionych redaktorów i listy od Czytelników. Chciałabym dodać kilka swoich uwag.
Byłam taka dumna z Polski po szybkich demokratycznych przemianach i „posprzątaniu” po PRL-u i wtedy, kiedy staliśmy się przykładem dla pozostałych postkomunistycznych krajów. Tego, co się teraz dzieje w mojej ojczyźnie, nie przewidziałam w najczarniejszych snach. Naszym narodem rządzi chory starzec, którego całe dorosłe życie napędzane jest zawiścią o czyjeś sukcesy i o to, czego on sam nigdy nie zdołałby osiągnąć. Jest to zjawisko, które na pewno zbadają socjolodzy – w jaki sposób ktoś, w gruncie rzeczy ograniczony, bez znajomości świata, języków oraz współczesnych atrybutów komunikacji, bez doświadczenia, jakie przynosi rodzina, tak mocno podporządkował sobie nie tylko popleczników, ale i zdobył poparcie części społeczeństwa. Tam, w tej niby Zjednoczonej Prawicy, chyba wszyscy „coś” na siebie mają i nawzajem się szantażują.
Cały wysiłek tego biednego w sumie, zgorzkniałego człowieka jest skierowany na podporządkowanie sobie pochlebców, którym chodzi tylko o pieniądze, stanowiska dla siebie i członków rodziny oraz o miejsce na listach wyborczych. Wiele dotychczasowych wystąpień prezesa PiS-u nacechowane było agresją, obraźliwymi epitetami, więc nie zdziwiła mnie niedawna słowna napaść na Tuska, zresztą wyjątkowo obrzydliwa i chamska. Natomiast byłam zbulwersowana reakcją obecnych na tym przedstawieniu, a najbardziej reakcją stojących za prezesem i szczerzących zęby z radości młodych kobiet. Jak im nie wstyd?! Czym jeszcze ten rząd musi upodlić kobiety, żeby takie dziewczyny zrozumiały, kogo popierają? Ja oprócz niepokoju i troski o moją ojczyznę czuję głębokie zażenowanie, oglądając w Sejmie posłów oklaskujących Janusza Kowalskiego, rechoczącego po swoich „dowcipnych” wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego albo pląsających na Jasnej Górze członków rządu. Moje wielkie zdumienie budzi też uwielbienie okazywane ojcu Rydzykowi. Co to za ksiądz, który ma kłopoty z poprawnym budowaniem zdań, za to nie ma oporów przed wyciąganiem pieniędzy od biednych ludzi? Kochani rodacy, nie dawajcie się otumanić tym wszystkim hochsztaplerom!
Nie poddawajcie się ciągle powtarzanym w rządowej telewizji sugestiom, że po ośmiu latach rządów PiS-u w Polsce wszystkiemu, co złe, winien jest Tusk. Przecież to największy absurd! Ciągle ględzą o jakichś mafiach vatowskich czy innych przestępstwach poprzedniego rządu, ale nie podają, że kogoś już za to osądzono i skazano. Jeśli PiS pozostanie u władzy oraz aby rządzić, zbrata się z Konfederacją, to ci opętani starcy – Kaczyński, Braun, Korwin- Mikke – wyprowadzą Polskę z Unii Europejskiej i uchwalą takie prawa, od których zdrowo myślący człowiek natychmiast chciałby z Polski uciekać. Ale granice, jak za PRL-u, będą zamknięte…
BARBARA
„Feminatywy – po co?”
Nie każdego to dotyczy
Kilka słów do Pana Krzysztofa Waśniewskiego, autora listu „Feminatywy – po co?” (ANGORA nr 32). Zacznę od tego, że feminatywy to nie to samo, co neologizmy. Nasz język pozwala na swobodne tworzenie feminatywów jako poprawnej formy gramatycznej, co niegdyś było naturalne, i mówią o tym rozliczne opracowania. Analogiczny dyskomfort, jak Pana Krzysztofa, oraz protekcjonalne rozbawienie budziło swego czasu słowo lekarka (i nie tylko ono).
Polecam Panu Krzysztofowi pozycję „Lingwistyka płci. Ona i on w języku polskim”. Nie sposób w krótkim liście do redakcji nakreślić wszystkich aspektów tego, w jaki sposób język, którego używamy, wpływa w sposób jak najbardziej praktyczny na naszą świadomość, światopogląd, przekonania i postrzeganie rzeczywistości, w tym kobiet. Tu chodzi o bardzo praktyczne efekty społeczne obecności kobiet w języku lub ich w nim braku. Chciałabym, aby Autor listu wykonał eksperyment – niech narysuje naukowca, dyrektora i prezydenta. Niech o to samo poprosi swoje dzieci, a może wnuki. Jest duża szansa, że o ile nie zaznaczymy wyraźnie, że naukowiec może być dowolnej płci, to na obrazku zobaczymy mężczyzn.
To nie jest bez znaczenia dla kształtowania świadomości dziewczynek, które, chcąc pełnić w przyszłości którąś z tych funkcji, muszą wykonać podwójną pracę – nie tylko wdrapać się na to stanowisko (napotykając przeszkody, z którymi Pan Krzysztof nigdy nie musiał i nie będzie musiał się mierzyć), ale po drodze również dać sobie coś w rodzaju przyzwolenia na zajęcie miejsca, które od dziecka było, między innymi poprzez język, ukazywane jako przynależne płci męskiej. Tego Pan Krzysztof nie rozumie, bo… go to nie dotyczy. Proponuję drugi eksperyment: nagle wszystkie reklamy, mailingi, komunikaty „do wszystkich” zaczynają mówić w rodzaju żeńskim. Czy pan Krzysztof czuje się adresatem reklamy pytającej go, „czy zarezerwowałaś już swoją wycieczkę do tropikalnego raju”? A portal aukcyjny gdyby informował go, że „wygrała aukcję”? Pewne rzeczy nie przeszkadzają, kiedy nas nie dotyczą.
Pan Krzysztof był od zawsze pełnoprawnym „uczestnikiem” życia i języka, a kobiety najczęściej są „też”: Polacy to przecież Polacy i RÓWNIEŻ Polki, lekarze to przecież lekarze i RÓWNIEŻ lekarki, po co drążyć, po co komplikować? Tyle że skoro można być nie tylko „również”, ale pełnoprawnie i, co więcej, w zgodzie z zasadami języka, to czemu nie? Z racji dyskomfortu percepcyjnego tych, których nie dotyczy problem? (…). A w kwestii stricte feminatywów polecam Autorowi listu „Żeńską końcówkę języka”.
CZYTELNICZKA z Warszawy
PS Wiele osób podnosi kwestię, że feminatywy bywają trudne do wymówienia. Założę się, że większość tych osób zaśmiewała się z komedii, w której cudzoziemiec nie potrafi wymówić: „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyżewoszyce, powiat Łękołody”. Jeśli jesteśmy w stanie wymówić powyższe, nie będziemy mieć problemu z chirurżką.
Widziałam Tuska!
Oglądam (wyrywkowo) konferencje naszych rządzicieli i dokonałam odkrycia, tj. poznałam ich program wyborczy. Jest prosty i krótki! Sprowadza się do jednego: „Udupić Tuska”. Nie wiem, ile liczy stron, ale każda zaczyna się od wyżej użytego stwierdzenia. I takim zawołaniem każda strona się kończy. Brzmi to krótko, jasno, łatwo do zapamiętania – nawet dla Janusza Kowalskiego.
W ustach, szczególnie prezesa i premiera, Tusk Tuska Tuskiem pogania. Już mu przypisano wszystkie grzechy całego świata i nawet (chyba) kosmiczne. Gdyby zdążył zrobić tyle złego, ile mu przypisują dawni „przyjaciele” z opozycji, musiałby mieć siedem żywotów niczym kot. Jednego jestem pewna i poświadczam uroczyście:
Tusk nie jest ryży, nie jest też rudy, a nawet nie ma piegów! Obejrzałam go z bliska! Co zaś się tyczy oczu, też mogę zaświadczyć, że nie przypominają wilczych. Nich więc uczestnicy festynów, konwentykli wszelakich, grillów, piwnych spotkań i co tam jeszcze wymyśli komitet wyborczy PiS i Suwerennej, będą spokojni. Tusk ich nie pożre. A jako że emeryturę pobiera wysoką, na parówki z musztardą i hot doga mu wystarczy, nawet jeżeli na to żarcie zabierze wnuki.
Tak sobie myślę, skąd tyle złości, nienawiści, zazdrości i czego tam jeszcze u Jarosława i Mateusza w szczególności? Otóż sprawa wydaje się prosta. ONI nigdy nie osiągną w kraju ani w Europie tego, do czego doszedł Tusk. Powtarza się casus Wałęsy, którego też odarto ze wszystkich osiągnięć, usiłowano nawet wymazać z historii. Rządzicielom dzielnie pomagają ludziki pokroju Roszkowskiego, Cenckiewicza, Bielana, Ziobry i im podobnych. Jak Wojtyła został papieżem, cieszyliśmy się wszyscy (no prawie), nawet partyjniacy. Powinniśmy także być dumni z pozycji Tuska w Europie, ale ta zawiść i zazdrość niektórym przesłoniła realne korzyści z ówczesnego postrzegania Polski w świecie. Dla jasności – nie jestem kuzynką Tuska, nie jestem członkiem PO, a nawet nie zawsze podzielam ich opinie i programy! Jestem zwykłą polską babą, która ma dość gnojówy płynącej z ust „niemiłościwie” nam panujących.
BABCIA HELENKA
Droga donikąd
Sprawa była podnoszona, także na łamach ANGORY, setki, jeśli nie tysiąc razy, ale złość, jaka mną targa, powoduje, że napiszę po raz tysiąc pierwszy. Wszyscy logicznie myślący Polacy wiedzą od dawna, że przyczyną tego, iż znajdujemy się od kilku lat w czarnej d…, są panowie Kosiniak-Kamysz i Hołownia. Z faktami się nie dyskutuje, a te są dla tych politycznych grajków katastrofalne.
Ten pierwszy wprowadził do Sejmu rozmaite szmaty i mejzy, dzięki czemu rządzący mogą stale kupować za niewielkie w sumie, w dodatku przecież nie swoje, pieniądze sejmową większość. A to jakaś dotacja, a to ministerialny fotel w najliczniejszym w historii kraju rządzie, a to zapewnienie bezkarności na czas do przedawnienia itp. Przecież większość kontrowersyjnych ustaw niszczących demokrację i prawa obywatelskie, a przy okazji kompromitujących nas w opinii zagranicy, przechodzi minimalną większością głosów, bo sidła, w których tkwią pozyskani tą drogą posłowie, mogą okazać się bardzo dokuczliwe, gdyby zagłosowali inaczej. Wielokrotnie to Kosiniakowi wypominano. Nawet teraz, przy okazji ostatniego ucierania koalicji, Hołownia mówił o tym, by nie dostali się na listy zdrajcy.
Dostaną się, nie mam wątpliwości. Niech tylko PiS ogłosi po wyborach nabór na nowych ministrów i ich zastępców, zaraz znajdą się (może nie, ale o tym dalej) chętni do zejścia z trzeciej drogi na rzecz drogi rzęsiście oświetlonej, dając założyć sobie pętlę, ale na wygodnym fotelu. Znając perfidię rządzących i ich dostęp do najtajniejszych materiałów o nas, wiem, że na każdego kandydata (także z własnego obozu) są zbierane dane, powszechnie zwane hakami, by je we właściwym momencie wykorzystać. Znam wiele osób, które w przeszłości głosowały na kandydatów ludowców, nawet gdy byli to kandydaci przysposobieni z innych formacji. Dziś wśród tych ludzi nie ma nikogo, kto by zadeklarował, że zagłosuje na tę drogę donikąd. Odpływ wiernego elektoratu PSL jest zatem dla mnie pewny. Szkoda, że partia powołująca się na takie długoletnie tradycje tak skończy. Oni nawet nie wiedzą, z kim idą.
Na okładce lipcowego wydania ich miesięcznika jest napisane, że kurs na lepszą Polskę to PSL i Polska 2050. Prorocy jacyś, czy co? Teraz o Hołowni, którego niewątpliwą „zasługą” jest druga kadencja Dudy. Jakże inaczej wyglądałaby Polska, gdyby PiS nie miał w Pałacu Prezydenckim automatycznego długopisu, który najchętniej podpisałby ustawę, zanim jeszcze wyschnie tusz z drukarki, bo czytanie – co udowodniło lex Tusk – go nudzi. To Hołownia zabrał głosy Trzaskowskiemu, który wybory wygrałby w cuglach. Zainteresowanych i potrafiących liczyć, a nie tylko gdybać i opowiadać bajki o sondażach, zapraszam do policzenia głosów oddanych na obu kandydatów w tamtych wyborach. Mam nadzieję, że znajdzie się wielu takich, którzy ponownie nabrać się nie dadzą i nie skręcą na drogę przez pustkowie. Bo przecież jedyną rzeczą, która łączy ugrupowanie Hołowni z PSL Kosiniaka, jest ministrantura, czyli niewchodzenie w żaden sposób w konflikt z proboszczami, a tym bardziej z biskupami.
W sytuacji wyraźnie lewicującej się opinii publicznej spowoduje to również odpływ elektoratu. To wszystko – mam nadzieję – sprawi, że trzecia droga okaże się drogą ślepą i koalicja nie przekroczy progu wyborczego. To wcale może nie oznaczać niczego dobrego dla Polski i dla mnie osobiście, ale naprawdę szczerze życzę im tego. Bo tylko tak można ukarać głupotę takich, pożal się Boże, przywódców.
ELA
Sanatorium – w tę i z powrotem
Za czasów wrednej komuny, gdy byłem jeszcze młody, słyszałem kabaretową piosenkę i zapamiętałem jedną linijkę: „W sanatorium życie płynie jak choremu po rycynie”. I choć rycyna jest silną trucizną, a liście rącznika pospolitego są podobne do liści marihuany, to z jego owoców wydobywa się składniki do produkcji nie tylko wielu smarów, mydeł, farb, kosmetyków czy perfum, ale również maści na bolące stawy, które w czasach PRL były stosowane w każdym sanatorium. Będąc dzisiaj po siedemdziesiątce, z bólem kręgosłupa, i nie ukrywam po obietnicy Adama Niedzielskiego, że od 1 lipca będą nie 3, ale 4 zabiegi refundowane z NFZ, dostałem skierowanie od lekarza rodzinnego do sanatorium i w październiku ubiegłego roku wysłałem do NFZ dokumentację. Już w styczniu dostałem od nich zawiadomienie: „Czas oczekiwania na skierowanie 16 mies.”. Śledziłem w internecie, ile miesięcznie „schodzi” – i tutaj pierwsze zdziwienie. Tempo imponujące. Drugie – to w pisowskim stylu, korekta w Ministerstwie Zdrowia, że te 4 zabiegi to dopiero od 1 stycznia 2024 r. Trzecie – już w czerwcu, czyli po 6 miesiącach, a nie po 16, przyszły z NFZ dokumenty ze skierowaniem (nie podam gdzie) od 13 września, z podpisem pani doktor o specjalizacji… ginekolog.
No i ostatnie, czwarte zdziwienie, a właściwie informacja o tym sanatorium w sieci (wraz z opiniami tych, którzy tam byli) i rozmowa telefoniczna. Chciałem zamówić pokój jednoosobowy – jak było w sieci – ale nie było, tylko dwójki dla małżeństw. Opłaty: klimatyczna, za parkowanie auta, za wi-fi, za telewizor i inne dały w sumie za 21 dni pobytu 1560 zł. Zrezygnowałem, odsyłając dokumenty do NFZ. Mam w najbliższej rodzinie osoby, które bywały w tym i ubiegłym roku w sanatoriach. Opowiadały, jak tam było i stąd mam kilka swoich wniosków i spostrzeżeń. Sanatorium to dla większości (w tym z mojej rodziny) szczyt wyjazdowych marzeń, bo jest tam towarzystwo do rozmowy, do zabawy i do… no właśnie. Głośno się nie mówi, ale niektóre panie, mimo że za dnia są namiętnymi „narciarkami” (kijki w ręku do spacerów), to już wieczorem, po zabiegu, nie krępują się, wręcz puszczają im jakieś hamulce i zaczepiają co przystojniejszych kuracjuszy. Bywają bardziej nachalne niż panowie! Życie towarzyskie tam kwitnie, szczególnie gdy w pobliżu są inne budynki sanatoryjne. Czy sanatorium to rzeczywiście siedlisko rozpusty?
Choć tam nie byłem, to z opowiadań wynika, że wcale tak nie jest. A jeśli już, to marginalnie, bo tam są sami starzy ludzie, większość po siedemdziesiątce. Każda znajomość to pewna nowość, a wymiana plotek to dla wielu sama przyjemność. A wspólne wyjazdy? Czy tylko po to, by pilnować drugą połówkę? Nie, głównym powodem jest wspólny odpoczynek od codzienności, zwłaszcza dla tych, których dzieci „podrzucają” dziadkom swoje pociechy do pilnowania. Sądzę, że przyspieszanie terminów wyjazdów może mieć dwa dna. Pierwsze – polityczne, czyli – zobaczcie, jak władza szybko załatwia ci sanatorium. Drugie – selekcyjne, czyli wybieranie tych lepszych ośrodków lecznictwa sanatoryjnego dla bogatych. Dla nich te 3 czy 4 zabiegi z NFZ wykonywane przez niedoświadczony personel na starym sprzęcie to pikuś, bo obok, za ścianą lub w sąsiednim budynku, jest full wypas nieosiągalny dla biedniejszych. Za 2 – 3 lata może być podział (bez podziałów PiS nie funkcjonuje) sanatoriów. Według jakich kryteriów? Kto będzie o tym decydował? Będą to zamknięte obiekty jak niektóre osiedla dla bogatych? Podnoszenie już teraz cen za dodatkowe usługi, czasami niezbędne, powoduje rezygnację wielu faktycznie schorowanych ludzi. Personelowi pracującemu w sanatorium też trzeba zapłacić, a od 1 lipca 2024 r. płaca minimalna ma wzrosnąć do ponad 4 tys. zł. Oby tylko lekarze uzbrojeni w dobry sprzęt w przychodniach mogli dobrze zdiagnozować schorzenie i oby mogli sami decydować, do którego sanatorium wysłać pacjenta, a nie pani ginekolog decydująca w NFZ o schorzeniach kręgosłupa.
SŁOWIK