„Jak czytelnik z czytelnikiem”
Ustawka?
„Rzucanie kalumnii pod adresem Żydów, homoseksualistów i uchodźców, by za godzinę partyjna koleżanka usprawiedliwiała te słowa „wolnością słowa”. Na drugi dzień szaleniec wchodzi jak na amerykańskich filmach spokojnie do szpitala, dźga nożem śmiertelnie lekarza w obecności pacjentki”. To nie fragment telewizyjnej relacji w jakimś arabskim kraju, ale program „A to Polska właśnie” po niby-debacie 13 kandydatów na prezydenta organizowanej przez „Super Express”.
Współprowadzący, a w zasadzie pilnujący czasu wypowiedzi tych osób red. Prusinowski, zwolennik PiS, nie zareagował np. wyrzuceniem z redakcji tej gazety Grzegorza Brauna po jego antysemickich wypowiedziach. Jedyną osobą „z jajami” okazała się Magdalena Biejat z Lewicy, która następnego dnia złożyła wniosek do prokuratury o ściganie Brauna. Przyjęty sposób zadawania pytań trzem kandydatom i 30 sekund na ripostę tylko dobił sens rozmowy. Po kilku minutach nie wiedziałem, kto kogo i o co pyta i kto na kogo aktualnie krzyczy. Pytania nie były po to, aby oczekiwać odpowiedzi, ale by uwalić adwersarza. Uderzyć, upokorzyć go, zanim się odezwie. Obaj prowadzący czasu nie pilnowali, nie reagowali na nic, a już z pewnością nie prostowali kłamstw. Nie byli po prostu na to przygotowani, choć powinni. Każdy mógł bez problemu łgać, ile wlezie, bez ryzyka konfrontacji z faktami.
Wnioski? Dwa. Pierwszy – sto tysięcy podpisów to niska przeszkoda przed kandydatami-szkodnikami. Drugi, będący skutkiem pierwszego, jest taki, że każdy szmaciak może udawać, że reprezentuje naród, kto wie, czy nie za ruble Putina. Jeśli publicznie napiszę, że Redakcja mojego ulubionego tygodnika ma swój udział w tolerowaniu bzdur pisanych przez Janusza Korwin-Mikkego, kolegę G. Brauna z Konfederacji, a obaj powinni się leczyć – to pewnie grozi mi sąd. Może mnie Redakcja obroni… Ale już przypominanie „dyżurnego pisowca” Grzegorza Koniecznego, który nigdy w listach nie krytykował Kaczyńskiego i jego partii, jest nie na miejscu.
Dla mnie ten pan (mała litera zamierzona) w cynizmie zaprezentowanym w 17. numerze tygodnika („Jak czytelnik z czytelnikiem”) dorównuje Grzegorzowi Braunowi, na którego być może, jak deklarował, głosował. Przywoływanie w swoich sukcesach pedagogicznych (a był TYLKO nauczycielem WF) człowieka jeżdżącego na wózku inwalidzkim, senatora Jana Filipa Libickiego, jest tym właśnie typowym pisowskim cynizmem. Na tym właśnie polega ta pisowska „gra półsłówek”, niezależnie od tego, co było faktyczną przyczyną przykucia senatora do wózka inwalidzkiego. Z pozdrowieniami dla senatora Libickiego i Redakcji. ZBIGNIEW MALIK
Ekologia i zdrowy rozsądek
Czy ekologia to kształtowanie przyrody – naszego (?) siedliska? Nie jestem fanatykiem odbudowy tego, co było miliony lat temu, ale nie uważam Zielonego Ładu za całkiem nietrafiony. Bo, wbrew pozorom i majaczeniom różnych nawiedzonych, „nowoczesnymi technologiami”, nie da się całkiem ukształtować przyrody na ludzką modłę, jak sobie wymyślił „Homo”, ponoć „Sapiens”. Oprócz inwestycji materialnych, takich jak zbiorniki retencyjne czy tu i ówdzie betonowe tamy i wały ochronne, potrzebna jest naturalna odbudowa ekosystemów wodno-bagiennych. Bo to one najlepiej zabezpieczają przed powodziami, a jednocześnie są realnymi, bo naturalnymi zapasowymi zbiornikami wody.
Tak samo przed powodziami, zwłaszcza w środkowych i dolnych rejonach rzek, chronią naturalne ciągi wodne, a nie sztucznie skracane i betonowane przez ludzi. A kopalnie odkrywkowe? To idealne miejsca do obniżania poziomu wód gruntowych. Proszę zobaczyć, co się dzieje z jeziorami w Wielkopolsce czy na Łużycach i w Północnych Czechach graniczących z Turowem. To one, oprócz osuszania i regulowania rzek, przyczyniają się do stepowienia – np. Wielkopolski. To nie są wymysły, tylko fakty. A same bagna mogą dostarczyć sporej ilości naturalnych gazów, które można wykorzystać w gospodarce, nawet jeśli tylko lokalnej. To dotyczy również zalesienia. To nie tylko kwestia lasów, ale podniesienia poziomu wód gruntowych (czyli rolnictwo), poboru CO2 z powietrza, ochładzania ziemi, psychicznego odpoczynku dla oczu, uszu i mózgu człowieka, ponoć rozumnego.
Ile setek tysięcy drzew wycięli siepacze „Pinokia” wzdłuż dróg, czym generalnie pogorszyli warunki jazdy (chodzi o likwidację osłony przed oślepianiem i podgrzewaniem kierowców przez słońce i zwiększenie możliwości zasypywania dróg przez śnieg). Niestety, obawiam się, że wicepremier z PSL dopilnuje interesów wycinaczy, ponieważ bardzo potrzebuje każdego głosu. A co proponował rząd „Pinokia”? Betonować, skracać, regulować, osuszać. Ale czy wyciągnął konstruktywne wnioski z katastrofy na Odrze w 2022 (lub 2023), czy ukarał winnych i zrobił coś, by to się nie powtórzyło? Absolutnie NIC! Za to potrafił przeciąć Mierzeję Wiślaną, by lokalni pismeni mieli krótszą drogę z Elbląga na Bałtyk (tak ćwierkają tamtejsze pismeńskie „jelity”).
Tylko jak w dłuższym okresie zachowa się naruszona struktura samej mierzei? Na koniec kilka zdań o myślistwie, czyli – w obecnej praktyce IV RP – eksterminacji bezbronnych zwierząt dla ZABAWY. Bo można, bo obecne „jelity” chcą zaistnieć, dorównać dawnej arystokracji, być „kimś” (bo się jest bezkarnym mordercą?). Jak można chwalić się zabijaniem zwierząt z motywacją w stylu: mam dalekonośną broń, celowniki laserowe itp. oraz bezpiecznie stoję na „ambonie”. W sytuacji dziesięciu na 1 – 2 zastraszone zwierzaki. Potrzebne są odstrzały, ale kontrolowane ograniczenia populacji czy likwidacja zwierząt chorych to nie to samo, co ich masowe – dla ROZRYWKI – mordowanie przez „bohaterskich” tzw. ludzi. Jest taki obraz, niestety, nie pamiętam czyj: „Sąd nad myśliwym”. Szkoda, że to tylko obraz… I pobrzmiewa mi w myślach pytanie: Jakim mianem określić profesora (!!!) Szyszkę, ministra od przyrody, który coś tam inaugurując, mordował z kumplami z PiS-u (ale i z PSL-u też!) ptaki hodowane specjalnie do zabijania przez durniów i oszustów udających ludzi.
W Afryce też specjalnie hoduje się lwy, które następnie mordują „wielcy” (z forsy, bo z rozumu i charakteru zwykłe zbrodnicze zera) tego pokręconego świata. Nie jestem fanatykiem głoszącym, że nie wolno jeść mięsa, ponieważ do tego musimy zabijać krowy, świnie itd. Ścinając zboże, też zabijamy żywe organizmy. Nie da się inaczej – chyba że nauczymy się procesu fotosyntezy. Ja wiem, że rozwój (?) wymaga czegoś tam. Ale homo sapiens (?) już dawno przekroczył granicę zdrowego rozsądku. Od katastrofy w Czarnobylu minęło zaledwie 40 lat. A jak doskonale odbudowała się fauna i flora, kiedy największy szkodnik, tzw. Homo Sapiens, poszedł stamtąd w diabły. ZWYKŁY, SZARY POLAK
SOR – kolejna odsłona
W mediach poinformowano społeczeństwo o kilku napaściach na lekarzy przez pacjentów. Oczywiście zaznaczono, że byli pod wpływem… Wcale mnie to nie dziwi. Każdy, kto z konieczności odwiedził sławetny SOR, wie, że aby tam wytrwać i nie wszcząć awantury, trzeba mieć stalowe nerwy. Sam byłem zmuszony skorzystać z tej formy opieki i spędziłem w tym obiekcie 10 godzin, a licząc od wizyty u lekarza rodzinnego, który skierował mnie do szpitala, a szpital do SOR-u – tych godzin było jeszcze więcej.
Człowiek, który wymyślił ten system, powinien za karę spędzać tam co najmniej kilka dni w miesiącu, aby usłyszeć, co myślą o tym pacjenci. Gdyby w SOR-ach zatrudniono lekarzy na pełne etaty i na 24 godziny na dobę, bo tak ma działać pogotowie, to pewnie wszyscy byliby zadowoleni i komórka taka spełniałaby swoją leczniczą rolę.
Nie znam systemu zatrudnienia w SOR, ale z obserwacji i z tego, co mówią pielęgniarki, wynika, że lekarze są na etacie szpitala, a tylko dorywczo, w wolnych chwilach, obsługują pacjentów pogotowia. Stąd te kolejki. Nie dziwię się zmęczeniu lekarzy, którzy po pracy w szpitalu muszą przyjmować pacjentów pogotowia, gdzie często ludzi przywozi się z miejsca pracy, brudnych, a i pod gazem, połamańców i z różnymi schorzeniami, którzy nie trafili bezpośrednio do szpitala, i trzeba im tu pomóc. Jednocześnie jednostka ta jest miejscem segregacji: kto może doświadczyć leczenia szpitalnego, a kto nie. Pracownicy pogotowia bronią się przed przyjęciem pacjenta do tego niebiańskiego przybytku rękami i nogami.
Jeszcze kilka słów o paniach pielęgniarkach pracujących w SOR. Otóż w styczniu tego roku doznałem urazu nogi i na wszelki wypadek postanowiliśmy sprawdzić, czy nie jest to jakieś złamanie. Byłem z opiekunem, więc sprawy formalne załatwił bez mojego udziału i z mety wysłano mnie na prześwietlenie. Własnym wózkiem wjechaliśmy do windy, bo zdjęcia wykonuje się na drugim piętrze szpitala, i po wykonaniu tegoż wróciłem, oczekując na lekarza. W poczekalni zjawiła się młoda dziewczyna ze złamaną nogą i choć było widać, jak cierpi, nikt nie podał jej krzesła, mimo że były cztery pielęgniarki. Musiała stać przez cały czas dopełniania formalności, a później powiedziano jej, że musi zrobić zdjęcie rentgenowskie. Jednak nikt nie przyprowadził wózka, choć stało ich kilka, i nie powiedział, że można jechać windą. Podobnie było ze starszą kobietą, która miała złamany obojczyk i sama musiała tę całą procedurę odbyć – jej również nikt w niczym nie pomógł.
Tak sobie myślę, że te panie powinny od czasu do czasu popracować w Biedronce, choćby miesiąc, to może by sobie przypomniały, po co tam są. Pozdrawiam wszystkich obecnych i przyszłych pacjentów SOR, a władze naszego państwa proszę: nie wysyłajcie pracowników medycznych na kursy samoobrony, tylko na kursy etyki i może po jakieś przypomnienie, dlaczego tam pracują i po co. WŁADYSŁAW GÓRNY
Służba zdrowia – kolejna odsłona
Znowu awantura o kasę dla NFZ, bo medycy pracują w pocie czoła, mają „nadwykonania” i trzeba im zapłacić. Ja nie wiem, skąd się biorą owe „nadwy konania”, skoro obowiązują tzw. limity i na poradę trzeba czekać miesiącami. Do lekarza rodzinnego minimum 2 tygodnie. Do dentysty od dziś do listopada. Do ortopedy czekam 4 – 5 miesięcy. Po trzech latach prób zapisania się na kontrolne badanie do endokrynologa: „Proszę dzwonić jesienią”, a kiedy dzwoniłam jesienią, słyszałam: „Proszę dzwonić na wiosnę…” – zrezygnowałam i nie wiem, co się w mojej tarczycy dzieje. Do okulisty czekam ponad rok i tyleż do kardiologa. I tak dalej… Są też tzw. nieinwestycyjne potrzeby poprawy funkcjonowania.
Ostatnio z obustronnym zapaleniem płuc w szpitalnym holu na twardym plastikowym krzesełku czekałam 5 godzin. W miarę szybko przyjęto mnie w rejestracji, wykonano EKG i kazano czekać… Po trzech godzinach spytałam w rejestracji, na co ja właściwie czekam, i wtedy usłyszałam, że na przyjęcie. I zalecenie: „Proszę czekać”. Po kolejnych dwóch godzinach, kiedy znów spytałam, jak długo mam czekać, usłyszałam: „Tyle, ile trzeba”! Gorączka zaczęła rosnąć, pojawiły się dreszcze, robiło mi się słabo i położyłam się na tych krzesełkach. Po pięciu godzinach weszłam do dyżurki. Lekarz rozwiązywał krzyżówkę, dwie pielęgniarki gawędziły sobie… Po pięciu godzinach przyjęto mnie i położono na oddziale.
Nie jest to mój rekord. Poprzednio, z lewostronnym niedowładem, w tym samym szpitalu, na tych samych krzesełkach czekałam 7 godzin. W jesieni po operacji biodra na transport karetką do domu odległego o 2 km czekałam 9 godzin. Po kilku latach czekania na operację ortopedyczną, kiedy się już doczekałam, pojawił się covid. Operację wstrzymano do odwołania, a ortopeda powiedział: „Nie mamy anestezjologów ani nawet protez nie dostajemy”. Niedługo potem ten sam ortopeda w tym samym szpitalu zoperował kolano mojej sąsiadce. Znalazł i anestezjologa, i protezę, ale sąsiadka leczyła się u niego prywatnie. Jest tajemnicą poliszynela, że dla specjalistów oddziały szpitalne są zapleczem dla ich prywatnych gabinetów. I nic się w tej kwestii nie zmienia.
Na rehabilitację po operacji biodra ustalono mi termin za 11 miesięcy. A tymczasem w tzw. szpitalnych oddziałach rehabilitacyjnych trwa niewyobrażalna niegospodarność. Miałam szczęście dostać się tam w okresie świąt Bożego Narodzenia. Na trzytygodniowy turnus jeden tydzień był wyłączony z zabiegów, bo święta, Nowy Rok i dwie niedziele. A budynek trzeba utrzymać, ludzi żywić. Trafiają tu osoby świeżo po operacjach, ale i takie, które z tych placówek robią sobie rodzinne wczasy za darmochę. Kilka takich poznałam.
Bywa, że małżonkowie mają skierowania, a bywa, że jedno jest „opiekunem” drugiego. Trzeba go kwaterować i żywić za darmo. Gdyby pieniądze z utrzymywania tych „szpitali” przeznaczyć na rehabilitację ambulatoryjną, powstałyby dziesiątki lokalnych gabinetów rehabilitacji i pacjenci nie czekaliby miesiącami. Dwukrotnie po operacji ortopedycznej miałam szczęście dostać się na taki oddział i dwukrotnie w karcie informacyjnej miałam wykazane zabiegi, których nie było! Teoretycznie są niby dla seniorów darmowe leki. Taki pic na wodę, bo lekarze przepisują leki nierefundowane, które są pełnopłatne i na tej „dobroci” ja straciłam. Kiedy nie miałam leków „bezpłatnych”, to płaciłam za nie 30 proc., a teraz płacę 100 proc.
Mam prawie 80 lat. Emerytury dorobiłam się, pracując prawie 40 lat w tej samej placówce, w której teraz czekam na plastikowych krzesełkach „tyle, ile trzeba”. Polska służba zdrowia nigdy nie była wzorem do naśladowania, ale to, co się dzieje teraz, jak traktuje się chorego człowieka, woła o pomstę do nieba. Na zmianę podejścia do pacjenta nie trzeba nakładów za „nadwykonanie”. No i te kamerki na salach chorych. Wielki Brat musi widzieć, jak na wizycie pacjent się obnaża do badania. Komu to potrzebne? PACJENTKA
Niestety, PiS to również… kobiety
Prawo i Sprawiedliwość – jakże piękna nazwa partii politycznej. Gdyby tak jeszcze można było z czystym sumieniem stwierdzić, że jaka nazwa, takie realia. Ale cóż, wiemy, że to niemożliwe. Szkoda, wielka szkoda… Realia są okrutne, z prawem i sprawiedliwością działalność tej partii nie ma, niestety, nic wspólnego. Bywa i tak. Ale najbardziej mnie martwi, że w takiej partii są również kobiety. Mężczyźni są jacy są, trudno, w wielu innych krajach sytuacja jest podobna. Jak PiS rządzi – katastrofa, jak dziś jest w opozycji – na pewno lepiej. Ale te kobiety… Od nich oczekujemy czegoś innego, lepszego, przecież są to córki, matki, babcie, siostry, żony… Niestety – stwierdzam to z pełną odpowiedzialnością – zachowują się tak samo paskudnie, jak ich partyjni koledzy. Przypomnijmy kilka nazwisk: Iwona Arent, Beata Kempa, Beata Szydło, Elżbieta Witek, Anna Zalewska…
I na tym zakończmy te smutne rozważania. Bardzo smutne rozważania. Bo jest nieprawdopodobne, że coś tu się może zmienić na lepsze. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Prąd, węgiel i atom
Dzień 28 kwietnia 2025 roku pokazał, jaką ważną rolę w życiu ludzi odgrywa prąd. Krótko po godzinie 12 wszystko zgasło. Żadnego internetu, żadnego telefonu, żadnej lampy, ludzie uwięzieni w windach, żadnego ruchu pociągów, metro nieczynne, samoloty uziemione… czyli Blackout mega. W Hiszpanii, Portugalii i częściowo we Francji ludzie poczuli się jak dzieci zagubione we mgle. Burmistrz Madrytu José Luis Martinez-Almeida apelował, w częściowo odnowionym internecie, aby mieszkańcy miasta pozostali tam, gdzie się aktualnie znajdują. Szczególnie dzieci i młodzież, pozbawione swych elektronicznych „zabawek”, doznawały szoku. Węgiel.
W czasach „środkowego Gierka”, czyli w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, wydobywano go w Polsce w ilości 200 milionów ton węgla. Do transportowania go do portów w Gdyni i Gdańsku wybudowano specjalną magistralę kolejową. Były plany gazyfikacji węgla i wytwarzania z niego paliwa (Niemcy robili to w czasach drugiej wojny światowej). Obecne wydobycie wynosi około 28 milionów ton. Polska z eksportera węgla stała się importerem. Kupujemy węgiel z Australii, a nawet z Niemiec i Rosji. Nasi „spece” od energetyki chcą zaniknięcia kolejnej kopalni – bo w niej zginęło czterech górników. Jeden z górników, zagrożony bezrobociem, ironicznie stwierdził: „Na drogach tygodniowo ginie kilkanaście osób, a jednak nikt nie zamyka dróg!”.
Samozwańczy ochraniacze klimatu demonstrują na terenie Kopalni Turów, domagając się jej zamknięcia. Nie przeszkadza im, że po drugiej stronie granicy funkcjonują cztery kopalnie, które są i będą eksploatowane. Niemcy przygotowują wielokilometrowej powierzchni kopalnię odkrywkową w środku kraju. Natychmiastowa rezygnacja z wydobywania polskiego węgla, zanim popłynie pierwszy prąd z elektrowni atomowej, jest idiotyzmem! Pozbawieni wyobraźni ludzie, którzy chcą zamknąć Kopalnię Turów, mają szczęście, że w nowy Kodeksie karnym nie ma kar za SABOTAŻ.
Według mnie każdy, kto sypie piach w tryby polskiej gospodarki „takiej, jaka ona jest”, powinien przed sądem odpowiadać za swoje czyny. Fotowoltaiką czy śmigłami wiatraków nie da się opalać elektrowni. Tak zwani obrońcy klimatu chcieliby mieć prąd z każdej dziury w ścianie swych domów, ale skąd ten prąd miałby dopływać, to już ich nie interesuje. Z kolei zwolennicy energii atomowej powinni odpowiedzieć na kilka pytań.
Od kogo będzie Polska kupować uran do reaktorów i kiedy będzie produkowany pierwszy prąd? Gdzie będą składowane odpady radioaktywne? Proponowałbym utworzyć skład tych odpadów w piwnicach pod Sejmem, aby uzmysłowić lobby atomowemu wśród posłów, jak groźne są one dla ludzi i ile tysięcy lat będą groźne. Austria, Polska i Niemcy, które wygasiły swoje elektrownie atomowe, są jedynymi państwami w Europie bez elektrowni atomowych. Austriacy swoją mieli już wybudowaną i gotową do uruchomienia, ale społeczeństwo w referendum zagłosowało przeciw jej uruchomieniu.
Oczywiście, Polaków nikt nie będzie pytał, co sądzą o elektrowniach atomowych. Nasi demokratycznie wybrani politycy zdecydują sami. Ciekawe jest to, że w Polsce budowę elektrowni atomowej zapoczątkowano w Żarnowcu… w latach 70. XX wieku. W trakcie prac zmieniono koncepcję i powstała wodna elektrownia szczytowo- pompowa. Na płaskowyżu położonym 80 metrów nad poziomem Jeziora Żarnowieckiego pobudowano sztuczny zbiornik długi na kilometr i głęboki na 25 metrów. Jezioro i ten zbiornik połączono czterema rurami o średnicy 7 metrów każda. Mają one prawie trzy kilometry długości. Za pomocą stacji pomp woda jest wypychana do górnego zbiornika, a po jego wypełnieniu spuszczana w dół.
W ogromnym skrócie: wpompowanie kosztuje 400 jednostek elektrycznych, a po spuszczeniu w dół otrzymujemy 1000, czyli 600 na plus. Za wodę nie trzeba płacić. Nic tu nie wybuchnie. Ludzie są bezpieczni. Powstało nowe miasteczko Czymanowo. W Nadolu wybudowano długi na 240 metrów, schodkowo schodzący ze wzgórza w kierunku jeziora hotel. Wokół jeziora powstały inne atrakcje turystyczne, a przez te ruchy wodne temperatura jeziora wzrosła o 3 stopnie. Wbrew obawom, rybom to nie zaszkodziło (…). MARIAN PEKA