Policja podejrzewała, że osoba ta może mieć związek z zabójstwem. Długo nie ustalono personaliów telefonującego. W końcu – kiedy po raz czwarty odtwarzałem na antenie TV głos nieznajomego – rozpoznał go jeden z telewidzów.
Do pierwszego napadu doszło 2 grudnia 2002 r. w Dolicach. Tam znajdowała się mała stacja benzynowa. Działała od rana do godziny 16. Od lat prowadził ją ten sam właściciel, czasem pomagała mu żona. Było to bardzo zgodne małżeństwo. Feralnego dnia, jak zwykle około 14, pani Teresa przyniosła mężowi obiad do pracy. Później obsługiwała klientów, gdyż mężowi wypadło ważne spotkanie. Stację zamknęła o 16. Zapakowała do aktówki utarg oraz faktury i wyszła z budynku. Gdy zamykała drzwi, została znienacka zaatakowana. Napastnicy uderzali głową kobiety o ścianę, bili ją czymś podobnym do kija bejsbolowego. Zmasakrowanej kobiecie wyrwali aktówkę i uciekli.
Pół godziny później, o 16.30, na stację podjechał mąż pani Teresy. Zobaczył jednak zamknięte bramy i pojechał do domu. Zaniepokoił się, gdy tam jej nie zastał. Wrócił więc na stację. Tam znalazł zakrwawioną i nieprzytomną żonę. Po tych tragicznych zdarzeniach pani Teresa nie odzyskała w pełni zdrowia. Dramat ów pokazałem w Magazynie Kryminalnym „997”.
Inscenizację kolejnego napadu przedstawiłem 9 czerwca 2003 r. To był prywatny interes miejscowego biznesmena – Tadeusza L., który w biznes zainwestował wszystkie pieniądze. Wziął też kredyt. Sprzedawał nie tylko paliwo. Handlował również częściami do małych fiatów i papierosami. Przerabiał też znajomym samochody benzynowe na gaz.
10 grudnia 2002 r. pan Tadeusz planował wizytę u okulisty, który przyjmował w miejscowej remizie. Zajrzał tam około 16, ale była kolejka, więc wrócił na stację. Jeszcze raz pojawił się około 19 i ostatni raz o 20. Mimo że kolejka była już krótka, pan Tadeusz nie chciał czekać. Był zdenerwowany i twierdził, że ktoś się kręci koło stacji. Wrócił więc pilnować interesu. Zdziwił go brak prądu, ale jeszcze bardziej cienie jakichś mężczyzn przy drzwiach wejściowych. Prawdopodobnie biznesmen zaskoczył intruzów, gdyż wywiązała się walka. W jej trakcie został bardzo mocno uderzony w głowę. Cios był śmiertelny. W tym czasie na stacji paliw pojawił się jeden z mieszkańców miejscowości. Nie mógł wejść do środka, kilkakrotnie wołał po imieniu właściciela. Nikt się nie odezwał, więc odjechał. Ta wizyta prawdopodobnie spłoszyła bandytów. Porzucili przygotowane do wyniesienia papierosy i uciekli. Policja ustaliła, że zrabowano około 850 zł i złoty sygnet.
Około godziny 22 zadzwonił na pogotowie jakiś mężczyzna i zawiadomił, że na stacji benzynowej w Dobrzanach leży nieprzytomny człowiek. Mężczyzna ten nie przedstawił się. Podczas programu kilkakrotnie prezentowaliśmy ścieżkę dźwiękową dzwoniącego do pogotowia. Nikt jednak nie rozpoznał tego głosu.
Nie dawałem za wygraną i wielokrotnie przy różnych okazjach puszczałem to nagranie w kolejnych programach. W końcu jeden z telewidzów rozpoznał głos i podał personalia dzwoniącego. Policja zatrzymała Tadeusza K. Mężczyzna przyznał się do wielu przestępstw. Ale wypierał się, że brał udział w napadach na stację w Dobrzanach. Utrzymywał, że znalazł się tam przypadkowo i zobaczył nieprzytomnego człowieka. Zadzwonił na pogotowie.
Kiedy po roku powróciłem w „997” do tej sprawy, 20 członkom gangu udowodniono 66 przestępstw, w tym dwa napady na kantory z użyciem broni. Straty przez nich spowodowane oszacowano wtedy na 450 tys. zł. Bandyci pochodzili z okolic Stargardu, a w większości z Dobrzan. Wśród zatrzymanych było trzech recydywistów. W czasie przesłuchań przyznali się do 50 przestępstw. Ale chyba najciekawsza w tej sprawie jest postać Tadeusza K., osobnika dzwoniącego do pogotowia. Otóż otrzymałem od niego list z Aresztu Śledczego w Choszcznie z ofertą przeprowadzenia z nim rozmowy. Tadeusz K. utrzymywał w niej, że nie zabił. Jednak podczas badania wariografem (wykrywacz kłamstw) okazało się, że nie mówi prawdy.
Bandyci nigdy nie przyznali się do napadu i zabójstwa w Dobrzanach. Po długim procesie zapadły wyroki od 3 do 15 lat więzienia.