Urodziła się we Francji, wychowała i wykształciła w Krakowie, debiutowała w roku 1957 w Operetce Gliwickiej, gdzie jako uczeń oglądałem ją śpiewającą kwestie Rozaliny w Zemście nietoperza i do dziś nie mogę tego zapomnieć. Miała głos wystarczający na wielką karierę operową, ale od zarania była uosobieniem gatunku operetkowego, z urodą, temperamentem, talentem scenicznym i wrodzonym urokiem, w takim repertuarze jak Wesoła wdówka, Kraina uśmiechu, Księżniczka czardasza, Kwiat Hawajów, Bal w Savoyu, Cnotliwa Zuzanna czy Wiktoria i jej huzar.
W latach 80. w Teatrze Wielkim w Łodzi wyprodukowaliśmy wielką inscenizację Wesołej wdówki w reżyserii i choreografii wybitnego czeskiego realizatora Pavla Šmoka. Publiczność, zapełniając widownię do ostatniego miejsca, spierała się, która Hanna Glavari bardziej się podoba: Delfina Ambroziak czy Teresa May-Czyżowska. Trwało to do momentu, kiedy zaprosiłem na gościnne występy Wandę Polańską. Była bezkonkurencyjna!
W latach finału swej wielkiej operetkowej kariery nie ukrywała niepokojów z powodu sukcesów debiutującej w tym fachu Grażyny Brodzińskiej. Natomiast ze swą wieloletnią rywalką Beatą Artemską była zaprzyjaźniona w myśl teatralnej zasady, że żmiję należy trzymać na piersi, wtedy mniej kąsa. Kiedyś zaprosiłem obie gwiazdy na obiad do hotelu Merkury. Ponieważ trwały właśnie Międzynarodowe Targi Poznańskie, stoliki okupowały eleganckie córy Koryntu w towarzystwie dewizowych sponsorów.
Patrząc na to, Artemska zauważyła złośliwie, że prawie wszystkie zamawiają to samo: – Patrzcie, te dziwki jedzą tylko de volaille’e i melbę. Polańska szepnęła coś przechodzącemu kelnerowi, który po chwili przyniósł na tacy de volaille’a i melbę, krzycząc, że to danie od firmy specjalnie dla pani Artemskiej. W Poznaniu obie panie były rozpoznawalne, słynęły z fantazji, a Polańska dodatkowo z wykwintnej złośliwości.