Wziąłem urlop i do Warszawy przybyłem kilka dni przed wylotem do Smoleńska. Wiele serdeczności doznałem ze strony Urzędu ds. Kombatantów i Kancelarii Prezydium Rady Ministrów – organizatora delegacji. Spełniało się moje życzenie i wewnętrzny nakaz, aby raz w życiu udać się do miejsca, w którym zginął mój ojciec, gdy ja miałem zaledwie rok. Znałem go tylko z fotografii w mundurze oficerskim – z tą fotografią dzieliłem się opłatkiem w Wigilię i jajeczkiem na Wielkanoc. Z pożogi wojennej pozostała ona i kilka innych, m.in. z pracy na Politechnice Warszawskiej. Moi profesorowie – jego dawni koledzy – pamiętali go.
Subskrybuj