„Druga Julia”
Stereotypy mają się dobrze
Przy artykule „Druga Julia” (ANGORA – PERYSKOP nr 30) ze zdziwieniem przeczytałam następujący nadtytuł: „Czy kobieta na czele rządu kraju znajdującego się w stanie wojny podoła swojej misji?”. To pytanie więcej nam mówi o pytającym niż o przedmiocie sprawy. Wyobraźmy je sobie w nieco zmienionej formie: „Czy mężczyzna na czele rządu kraju w stanie wojny podoła swojej misji?”. Albo: „Czy brunet podoła tej misji?”. Założę się, że większość czytelników zatrzymałaby wzrok zaintrygowana. Jak to? A dlaczego miałby nie podołać? Co ma do tego kolor włosów? No więc ja zadaję identyczne pytanie: Jak to? A dlaczego kobieta miałaby nie podołać? Dlaczego pytanie o mężczyznę lub bruneta w tej roli nas dziwi, a pytanie o kobietę nie? Zakładamy na wyrost, że mężczyzna po prostu się nadaje, a co do kobiety mamy wątpliwości. A dlaczego? Czy mężczyzna rodzi się z domyślnymi umiejętnościami strategicznymi, wiedzą, doświadczeniem, które pozwalają mu sprostać tej roli? Czy to są kompetencje zapisane w chromosomie Y, dostępne mężczyznom z założenia, a kobietom nie? Z czego wynika obawa, że kobieta sobie nie poradzi? Nie ta konkretna osoba (bo np. nie ma formalnych kwalifikacji), tylko po prostu kobieta? To efekt stereotypów.
Emocjonalna kobieta popłacze się nad koniecznością podjęcia decyzji, bo ją to przerośnie. Wskoczy na stół w trakcie obrad, bo w kącie zobaczy pająka. Ustąpi w kluczowej kwestii, bo mężczyzna negocjator na nią nakrzyczy. Tak? O to chodzi? A tymczasem ten sam artykuł podaje kwalifikacje i kompetencje nowej szefowej ukraińskiego rządu. Skąd więc mimo wszystko wątpliwości, czy poradzi sobie „jako kobieta”, skoro ma kompetencje odpowiednie? Czy stereotyp jest silniejszy niż formalnie i praktycznie potwierdzone kwalifikacje? Kiedy mężczyzna na eksponowanym stanowisku (albo po prostu mężczyzna) popełni błąd, zrzuca się to na jego brak kompetencji, pomyłkę, niedostatki doświadczenia lub coś w tym rodzaju. Kiedy błąd popełni kobieta, zrzuca się to na jej płeć. Naprawdę wierzymy, że gdyby w tej samej sytuacji znalazł się jakikolwiek mężczyzna, to oczywiste jest, że poradziłby sobie lepiej? To smutne. To jest właśnie ten dodatkowy wysiłek, który kobiety muszą wykonać, chcąc osiągnąć cokolwiek – najpierw muszą udowodnić: że się nadają POMIMO bycia kobietami. Nie działa to chyba tylko w konkursach piękności.
Chciałabym, aby czytelnicy zastanowili się chwilę nad tym tytułem – bo czy naprawdę państwo w stanie wojny pozwoliłoby sobie desygnować na stanowisko szefa rządu osobę inną niż najlepsza, jaką się w tej sytuacji dysponuje? Czy wierzą, że taką posadę w tych okolicznościach można dostać za uśmiech, ładną figurę albo bycie szwagierką kogoś odpowiedniego? 100 – 150 lat temu padały podobne pytania: Czy kobieta może być lekarzem? Czy jej delikatna psychika wytrzyma widok flaków? Czy edukacja jej nie zaszkodzi na płodność? Czy kobieta może być sędzią? Podłoże tych pytań jest identyczne. Formalnie może jest równość, ale mentalnie mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Pozdrawiam EWA G.
„Rozważania o wojnie”
To wcale nie jest śmieszne…
Nigdy nie sądziłem, że napiszę cokolwiek w obronie preppersów, a jednak zmusiła mnie do tego wypowiedź Pana red. Henryka Martenki w felietonie „Rozważania o wojnie” (ANGORA nr 29). Autor twierdzi, że mało jest zjawisk śmieszniejszych niż preppersi, wyśmiewając ich sposób życia i przygotowania się do sytuacji kryzysowych, w szczególności skupiających się na życiu w lesie. Oto kilka słów prawdy o preppersach. Otóż preppersi mają przygotowany plecak/ torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami – lekarstwami, środkami opatrunkowymi (koniecznie nożyczki, nóż), niewielkim zapasem niepsującej się żywności i napojów, gotówką, najważniejszymi dokumentami, zdjęciami najbliższych. Plecak musi być wygodny i nie może ważyć zbyt dużo.
Każdy preppers ma opracowany plan ewakuacyjny, czyli dotarcie do najbliższego schronu, a także drogę do bezpieczniejszego miejsca – domu dalszej rodziny lub przyjaciół mieszkających na wsi. Taki plan dotyczy najczęściej wszystkich domowników. Trzeba rozważyć jak najwięcej możliwych scenariuszy – brak komunikacji telefonicznej, niefunkcjonujący transport publiczny, nieprzejezdne drogi itd. Czy to jest aż tak nierozsądne? Owszem, preppersi przygotowują się również do życia w lesie, co mieszkańcom miast wydaje się absurdalne, ale 30 proc. powierzchni naszego kraju stanowią lasy.
W tej sytuacji zbudowanie szałasu, rozpalenie ogniska (jeśli to możliwe), posługiwanie się kompasem i prawdziwą mapą w terenie nie wydaje się umiejętnościami pozbawionymi sensu. Żaden inteligentny preppers nie powie, że jest przygotowany na wszystko, ale że zrobił wszystko lub dużo, aby stawić czoło dającym się przewidzieć w danej chwili kataklizmom, a to sprawia, że czuje się spokojniejszy i bezpieczniejszy. Chyba słusznie. Są też preppersi dysponujący ziemią i dużymi środkami finansowymi, którzy budują schrony umożliwiające pobyt wszystkich członków rodziny przez tygodnie, a nawet miesiące. Miewają niezależne źródła energii, czasem też własne ujęcie wody, umożliwiają opuszczenie schronu dodatkowym wyjściem.
W Polsce niewiele osób decyduje się na takie rozwiązania. No cóż, mam nadzieję, że do końca mojego życia będę się uśmiechał na ich widok i że podobny uśmiech będzie zawsze towarzyszył następnym pokoleniom. Mam również nadzieję, że żaden preppers nie będzie miał okazji, aby ratować moje życie, jak i życie autora felietonu. Pozdrawiam serdecznie TOMASZ GAŁĘSKI
„Nawrocki nie spadł z nieba”
Prezent z Ameryki?
„Nawrocki nie spadł z nieba” – zatytułował swój list pan Henryk Kin w 31. numerze ANGORY. Zaraz po wyborach byłam wściekła na rodaków za powołanie na urząd prezydenta człowieka, o którym napisano tyle złego, że więcej już nie można było. Ale po tekście Pana Henryka zrozumiałam, że właściwie on MUSIAŁ wygrać, jak sam zakomunikował w trakcie wieczoru wyborczego. Za nim stała nie tylko nieudolność rządzących, którzy nawet nie dopilnowali uczciwego wyliczenia głosów (kłania się Stalin: „Wygrywa nie ten, kto głosuje, ale ten, kto liczy głosy”), wskutek czego moja czteroosobowa rodzina głosująca na Trzaskowskiego przysięgła, że więcej na wybory nie pójdzie. Ale do czerwoności rozgrzała się moja wyobraźnia, gdy przeczytałam, że jakoby prezydenta sprezentował nam przywódca USA, do którego przed wyborami po nauki pojechali eurodeputowani PiS z Dominikiem Tarczyńskim na czele. A po powrocie raportowali na Nowogrodzkiej: – Panie prezesie, Ameryce nie będzie przeszkadzał prezydent z ciemną przeszłością, z wyrokami sądowymi i zarzutami prokuratorskimi, bo republikanie powiedzą, że to wszystko bzdury.
Kandydat Donald Trump jest czysty jak łza, bogaty jak Bill Gates albo inny Musk, i silny jak tur. – Czy w Polsce też takiego znajdziemy? – powątpiewał prezes. – Oczywiście, to też prezes, tyle że IPN – zaśpiewał PiS-owski chór. A po namaszczeniu zza oceanu już nikt nie miał wątpliwości, że tylko Karol Nawrocki może zająć duży pałac i nie dopuści do skrzywdzenia jakiegokolwiek pisowca. Przeciwnie – będzie ich obsypywał medalami i posadami! Właśnie czytam wpis Donalda Trumpa na platformie: Truth Social: „Wspaniałe zwycięstwo Karola Nawrockiego w Polsce. Będzie wspaniałym Prezydentem. Wygrał, bo naprawdę kocha Polaków”. EWA NOWAKOWSKA
„Nawrocki nie spadł z nieba”
Tusku, nie przeszkadzaj
Zamieszczony w 31. numerze ANGORY list p. Henryka Kina jest swego rodzaju rodzynkiem wśród 6 – 8 tekstów prezentowanych w każdym wydaniu. Rzadko Czytelnicy piszą o nas, naszej polityce, bez względu na to, kto jest u władzy, w kontekście wpływu USA i państw UE na nasze codzienne życie. Niby banał, ale istotny, co prezydent USA może u siebie, a co nasz może u nas. Mało kto o tym pisał – a szkoda. Słusznie Autor zauważył, że Nawrocki: „Powstał na wzór i podobieństwo najpotężniejszego władcy ziemi”. Jarosław K. sam tego nie wymyślił.
Nie pierwszy już raz pomógł mu z dużym prawdopodobieństwem A. Bielan, zatrudniając za partyjne pieniądze najlepszych amerykańskich speców od PR. Ba! Załatwił nawet minutę u Trumpa, aby zrobić z Nawrockim zdjęcie. Stąd i tam, i u nas ciemny lud łyknął jak pelikan rybkę to, że skazanie prawomocnym wyrokiem za przekręty finansowe, seksafery, sutenerstwo, kibolstwo i ćpanie na oczach ludzi, wcale w wyborze obu prezydentów nie przeszkadza. Różnica między Trumpem a Nawrockim jest taka, że tamten już jakiś czas rządzi, a nasz dopiero rozpoczyna z nastawieniem – czego nie ukrywa – na maksymalne utrudnianie i doprowadzenie do przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Postawione przez Autora pytanie: „…czy Tusk i spółka dadzą radę?” daje mi jakąś nadzieję po tym, co usłyszałem od nowego ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka. Powiedział, że będzie informował dziennikarzy o tym, co już zrobił, a nie co dopiero zamierza zrobić. To nowość. Nigdy nikt na taki krok się nie odważył. Zobaczymy. Zwłaszcza że obecnie mamy sytuację niezwykle niebezpieczną, którą przez 8 lat rządów stworzył Jarosław K. ze swoją ekipą w całym wymiarze sprawiedliwości. Mamy niepewność wyników wyborów prezydenckich oraz pewność, że instytucja, która uznaje ważność wyborów, jest nieważna – vide: Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
To jest w tej chwili problem, przed którym stoi były sędzia Waldemar Żurek z dobranymi przez siebie współpracownikami. Jest już pewny tego, że nawet D. Tusk nic mu nie może podpowiadać i naciskać, bo jak nawet będzie próbował to zrobić, to opuści gabinet i pojedzie do domu prywatnym autem. Dlaczego? Ponieważ utwierdzi się w przekonaniu, że sam premier liberał nie rozumie istoty demokracji opartej na trójpodziale wła dzy. Skoro dopiero teraz tam posadził sędziego Żurka, to nie może mu podpowiadać, jak naprawić tę trzecią nogę stołu zwanego demokracją. Niech nie przeszkadza. Oby to były ostatnie wybory, w których pewność źle policzonych głosów została udowodniona. I ostatnie, których ważność uznaje nieistniejący sąd… O! Z poważaniem JAN
Mam talent… do zdrady
Wiele razy na łamach ANGORY można było przeczytać niezbyt pochlebne opinie o Szymonie Hołowni. A to, że próba rozbicia układu PO-PiS jest nierealna i może być tylko wytrychem do własnej kariery (vide Kukiz); a to że to przez niego Trzaskowski przegrał z Dudą, przez co cofnęliśmy się w rozwoju o pięć lat; a to wreszcie, że walczy o stanowiska ze swoją garstką posłów (pogniewanych na innych), wcześniej obsadzając siebie (w pełni niezasłużenie) na jednym z najwyższych urzędów w państwie.
Teraz ten, który miał być nadzieją na nową jakość, człowiek środka, demokrata, przeciwnik wojny plemion, został brutalnie obnażony. Wprawdzie pod osłoną nocy, a jednak publicznie. Obiecywał Polskę normalną, nie pisowską i nie populistyczną. Wielu ludzi liberalnych, wykształconych, progresywnych – i zwyczajnie zmęczonych – dało mu kredyt zaufania. Dziś, gdy przyszło do realnych decyzji, Hołownia przesunął się tam, gdzie stać nigdy nie powinien, a gdzie być może stał od początku: w stronę PiS. Co teraz ma do powiedzenia swoim wyborcom? Bo co oni mają do powiedzenia, to mu wyrażą przy najbliższych wyborach. Byli w naszej historii tacy, którzy zdradzali Polskę z szablą lub karabinem w ręku.
Byli i tacy, którzy czynili to po cichu, w imię „rozsądku” i „umiarkowania”. Dziś do tej drugiej kategorii dołącza marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Mieli rację wszyscy ci, którzy ostrzegali przed nim wyborców jeszcze pięć lat temu. Oczywiście wszystko opakowane zostało w zgrabne i – jak przystało na złotoustego – eleganckie zdania o „zgodzie”, „stabilności” i „odpowiedzialności”. Ale to właśnie taka zdrada boli najbardziej – cicha, uśmiechnięta, wypowiedziana niby językiem kompromisu. To nie zdrada w stylu targowicy, ale jej nowoczesna wersja. Dziś Hołownia mówi, że szuka porozumienia „ponad podziałami”. Problem w tym, że tych podziałów nie da się zasypać wspólnym głosowaniem z autorami dewastacji demokracji. Nie łudźmy się – zbliżenie z PiS, jakkolwiek tłumaczone, to zdrada wyborców, którzy głosowali na Polskę 2050 jako alternatywę. Zdrada tych, którzy chcieli więcej praw – nie mniej.
Więcej odwagi, a nie wygodnego milczenia. W naszej historii zawsze znajdowali się ci, którzy w godzinie próby odwracali się od ideałów. Branicki, Potocki, Kossakowski – ojcowie narodowej kompromitacji z końca XVIII wieku. Wszyscy oni powtarzali jak mantrę: „Musimy myśleć racjonalnie”. I dziś marszałek Hołownia – w moim przekonaniu w pełni świadomie – sięga po ten sam język. Racjonalizm jako usprawiedliwienie dla zdrady wartości. Nie oczekiwałam od niego rewolucji. Oczekiwałam uczciwości wobec własnych obietnic. Jeśli dziś można by było przymknąć oko na wspólne głosowania z PiS, to jutro trzeba by było przymknąć oko na wszystko. ELA
Sytuacja szczególna: czas na odwagę!
Szanowny Panie Premierze! Czas się otrząsnąć i spojrzeć analitycznie na całokształt Pańskiej dotychczasowej działalności. Obwiniam Pana za chybioną decyzję w sprawie wyboru kandydata na urząd Prezydenta RP. Obwiniam Pana za tę decyzję, nie mogąc przy tym zachować spokoju: ja i grono moich przyjaciół, którzy nie są w stanie pogodzić się z wynikiem ostatnich wyborów prezydenckich. Musi Pan wziąć na siebie odpowiedzialność za przegraną Rafała Trzaskowskiego, jak również za samowolę koalicjantów Pana partii, którzy wystawili swoich kandydatów na prezydenta, znacząco zmniejszając szansę kandydata KO. Moim zdaniem, konieczne było wystawienie jednego kandydata ze strony koalicji i tym kandydatem powinien był być Radosław Sikorski. Jego niewątpliwy talent retoryczny i błyskotliwość w konfrontacjach słownych byłyby nie do odparcia przez PiS-owskiego „obywatelskiego” kontrkandydata. A wobec bogatej politycznej biografii Sikorskiego bledną rzekome zasługi Karola Nawrockiego, człowieka z mętną przeszłością.
Kolejny zarzut to niedokończenie spraw karnych dotyczących nadużyć zapisów Konstytucji oraz spraw kryminalnych, w które umoczeni są politycy poprzedniej władzy. Pańska partia tłumaczy swoją indolencję w tej kwestii tym, że prezydent Andrzej Duda jakoby przeszkadzał im w koniecznych rozliczeniach poprzez zgłaszane weta. Jest to tłumaczenie nietrafione: od chwili powołania Pańskiego rządu na biurko prezydenta trafiły łącznie 184 ustawy, z czego 171 z nich zostało podpisanych przez Andrzeja Dudę. Spośród tych 171 ustaw prezydent nie miał zastrzeżeń do 155. W przypadku 16 ustaw Duda poprosił Trybunał Konstytucyjny o zbadanie ich zgodności z konstytucją (w trybie kontroli następczej).
Weta prezydenckie dotyczyły ustawy okołobudżetowej, pigułki „dzień po”, ustawy o języku śląskim jako regionalnym, likwidacji komisji ds. wpływów rosyjskich, ustawy incydentalnej dotyczącej orzekania o ważności wyborów prezydenckich oraz ustawy obniżającej składkę zdrowotną. Oznacza to, że tłumaczenie bezradności obecnej ekipy trudną współpracą z ustępującym prezydentem jest zwykłą wymówką. Powiedzmy sobie szczerze: skuteczność rozliczeń poprzednich rządów jest żenująco słaba, a bohaterowie PiS-owskich afer śmieją się Panu w twarz. Rozumiem, że dodatkowym ograniczeniem jest dla Pana umowa koalicyjna, ale i tu są możliwości działania.
Są granice tolerancji wobec odmiennych poglądów koalicjantów, a Prawdziwy Mąż Stanu potrafi w tej sytuacji wypracować odpowiedni modus operandi. Mało tego: Mąż Stanu nie boi się swoich koalicjantów, zwłaszcza Trzeciej Drogi, której przewodniczący czyni ostatnio niedwuznaczne gesty sympatii w kierunku PiS (krecia robota?) (…). Kończąc swój list, pragnę zwrócić uwagę na działalność służb wymiaru sprawiedliwości i dobór ich kadr kierowniczych. Minister Adam Bodnar nie miał woli walki, a nam potrzeba osób odważnych i zdecydowanych, które będą w stanie skutecznie naprawić szkody, jakie PiS wyrządził organom państwa.
Wymiar sprawiedliwości oraz służby egzekwujące prawo muszą być sprawne i nie mogą bać się ewentualnego politycznego rewanżu. Ja, stary działacz „Solidarności”, życzę Panu, Panie Premierze, powodzenia. Cenię Pana, podobnie jak Radosława Sikorskiego, i chciałbym widzieć w Panu prawdziwego Męża Stanu. Czas nas goni, wybory parlamentarne już za niecałe dwa lata, zaś skutki porażki w tych wyborach będą odczuwalne przez nas wszystkich przez dekady. WOJCIECH K., Ogrodzieniec
Szczyt hipokryzji!
Obserwuję od lat to, co dzieje się w naszej ojczyźnie, i ciągle krąży mi po głowie fragment piosenki z serialu „Czarne chmury” – „krzyż ma na plecach, nienawiść w sercu, na ustach Jezus, Maryja”. Oczywiście dotyczyło to zupełnie innej sytuacji – stosunku wroga zewnętrznego do Rzeczpospolitej w XVII wieku, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu aktualności tych słów i to, niestety, w naszych wewnętrznych stosunkach. To, co prezentuje wielu polityków w przestrzeni publicznej, to dla mnie szczyt hipokryzji. Jak można mienić się chrześcijaninem, brać udział w pielgrzymkach i modlitwach, ziejąc jednocześnie nienawiścią i zarażając nią innych? Czy ci ludzie słyszą się i rozumieją, co mówią? Jak to się ma do Ewangelii i nauki Chrystusa, do wiary, na którą się powołują?
Moim zdaniem, takie osoby już dawno powinny być wyeliminowane z przestrzeni publicznej. Dlaczego tak się nie stało? Bo wielu ludziom to się podoba, ponieważ myślą podobnie. Tak, to my, Polacy – mali, zawistni, podli ludzie roszczący sobie prawo do wielkości i jedynie słusznych poglądów. Czy Polak jest zadowolony, gdy mu się dobrze wiedzie? Nie, naprawdę szczęśliwy będzie wtedy, gdy zobaczy, że innym dzieje się gorzej. Oczywiście, nie wszyscy są tacy, ale odnoszę wrażenie, że takich ludzi jest coraz więcej i w dodatku są to ludzie młodzi.
Mnie ta sytuacja przeraża i, zadając sobie pytanie: Dokąd zmierzamy?, obawiam się, że do samounicestwienia. Jako naród doświadczyliśmy wiele zła i to w większości na własne życzenie. Czy historia niczego nas nie nauczyła? Już Jan Kochanowski przed wiekami mówił: „Polak i przed szkodą, i po szkodzie głupi”, i to się, niestety, sprawdziło wielokrotnie. Nie chcemy się przyznawać do tego, że nasze klęski narodowe w większości zawdzięczamy sami sobie – złotej szlacheckiej wolności, sarmackiej samowoli, nieposzanowaniu prawa, pieniactwu. To, co wielu głosi pod płaszczykiem wiary i patriotyzmu, to zwykłe chamstwo, małostkowość, kseno- i homofobia, buta i pycha. Ja już życie prawie przeżyłam, ale nie chcę takiej ojczyzny dla moich dzieci i wnuków. JOLANTA