– Pamiętam, jak po śmierci pana Wojciecha opowiadała mi pani, że energię daje pani poczucie, że pan Wojciech jest obok i czuwa nad panią.
– On nie tylko czuwał nade mną. Zdarzały się chwile, że wchodziłam do tego pokoju, w którym teraz rozmawiamy, i widziałam go siedzącego w fotelu. Rozmawiałam z nim, on mnie uspokajał i powtarzał, że nawet po śmierci jest przy mnie. Wiem, że dla wielu ta opowieść brzmi dziwnie, lecz ja go naprawdę widziałam.
– Tak… Gdy pani to mówiła, czułem ciarki na plecach.
– Ale taka jest prawda. Wojtek był ze mną, rozmawiał, wysyłał mi znaki, w każdym momencie miałam poczucie, że mam jego wsparcie. Wiem, że takie słowa o osobie, która nie egzystuje pośród żywych, są czymś dziwnym. Jednak taka jest prawda.
– Pan Wojciech nadal pojawia się w tym fotelu, odzywa się do pani z zaświatów?
– Tak, choć już rzadziej. Byliśmy małżeństwem przez 62 lata, zawsze był przy mnie. Po tym jak Wojtek zmarł, czułam, że był ze mną na każdym kroku. Przyszedł jednak moment, kiedy musiał mnie zostawić i iść dalej.
– Dokąd przeszedł?
– O szczebelek wyżej, bo go potrzebowali tam w niebie. On bardzo kochał dzieci. I jestem przekonana, że z nieba pilnował, by jego pierwsza prawnuczka szczęśliwie przyszła na świat. To nie był łatwy poród, ale się udało. Wojtek ciągle nad nami czuwa.
– W lutym minęło siedem lat od śmierci pana Wojtka. Pamięta pani ostatnie słowa, które wypowiedział?
– Panie Krzysiu… On nic nie mówił. On mi umierał na rękach. Był tak osłabiony, że nie było szans, by cokolwiek powiedział. Do dzisiaj mam w głowie ten obraz. Przerażający, a jednocześnie tak dla mnie istotny, że zrobię wszystko, by ochronić go od zapomnienia w mojej głowie. Kochaliśmy się przez całe życie, choć początki naszej znajomości były ciężkie. Moi rodzice byli przeciwni ślubowi, co zresztą Wojtek bez ogródek opowiedział w waszej wspólnej książce.
– Mogę coś pani zdradzić? Wpadłem kiedyś do państwa na kawę i pani legendarny sernik. To był wyjątkowo upalny dzień. Na zakończenie naszego spotkania upierała się pani. Chciała pani spakować sernik dla mojej żony. Przekonywałem panią, że wrócę dopiero wieczorem do domu i do tego czasu ciasto się popsuje. Pamiętam jak dzisiaj, podszedł pan Wojciech i szepnął mi takie oto słowa: – Krzysiu, weź, będziesz miał święty spokój. A na klatce jest zsyp, tam to wywal!
– Wojtek w czystej postaci. To nie był kawalarz. On nie przepadał za dużymi uroczystościami, nie błyszczał w towarzystwie. To nie on pełnił rolę tego, który opowiada dowcipy i zabawia towarzystwo. On wolał stać z boku. Ale jak już coś powiedział, to w wiadomym celu – by wywołać u innych uśmiech na twarzy.
– Pan Wojtek miał solidny dystans do świata. Pamiętam, jak żartował, że nie będzie rzucał palenia. „Krzysiu, po co mam rzucać palenie, skoro i tak ktoś podejdzie i podniesie tego papierosa?” – mówił mi któregoś razu.
– Typowy Wojtek. On nawet teraz, po latach pojawia mi się we snach i żartuje. Zwykle śni mi się scena, w której jesteśmy na naszej ukochanej działce. Siedzimy sobie i podziwiamy przyrodę. Albo oglądamy razem atlas gwiazd, bo pewnie pan pamięta, jak panu opowiadał, że bardzo fascynuje go kosmos.
– Tak…
– Mnie od zawsze fascynowały kamienie. Kolekcjonowałam je, bo przynosiły mi dobrą energię. Teraz tego nie robię. W tym wieku nie mam już na to siły. Tak samo jak na opiekę nad pieskiem, którego miałam po śmierci Wojtka. Miał wypełnić pustkę po nim. Niestety, nie miałam wystarczająco dużo sił, by się nim opiekować i oddałam go członkom mojej rodziny. W miarę trzymam się intelektualnie jak na swoje 90 lat. Fizycznie już nieco gorzej. Ale nic mnie nie pokona. Myślę tylko o tym, żeby jak najszybciej pozbierać się zdrowotnie, wsiąść w samolot i polecieć do mojej prawnuczki do Anglii.
– Co odpowiadała pani ludziom, gdy pytali, jaki Wojciech Pokora był prywatnie?
– Mówiłam prawdę. Że mimo lat grania w filmach i na scenie nigdy nie udało mu się uciec przed tremą. Każdy występ publiczny poprzedzała u niego solidna dawka stresu. Myślę jednak, że z perspektywy czasu trzeba to traktować w kategorii zalety, a wręcz przejawu szacunku do widzów. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek spóźnił się na spektakl. Widz był dla niego świętością. Był, choć właściwie nadal jest, bo przecież na szklanym ekranie co rusz lecą powtórki filmów i seriali z jego udziałem.