R E K L A M A
R E K L A M A

Zmysł Hanny Krall. 90. urodziny pisarki i dziennikarki

20 maja swoje 90. urodziny obchodziła Hanna Krall. Postać jedyna w swoim rodzaju. Ikona polskiego dziennikarstwa, a ściślej: królowa rodzimego reportażu. O imponującym dorobku Krall napisano już wiele, ciekawe są jednak także jej początki. Sprzed „Zdążyć przed Panem Bogiem”. 

Fot. Wikimedia

Tak w 2022 roku opowiadała o nich publicyście Błażejowi Torańskiemu: „Miałam 17 lat, gdy poszłam na praktykę do Głosu Pracy (…). Praktykami kierował Michał Gawałkiewicz, przedwojenny dziennikarz, powstaniec warszawski. Posłali mnie do Wedla. Przy stołach siedziały kobiety i ręcznie dekorowały torciki. Siedziały tak całe życie; kolejne pokolenia – babki i matki, teraz siedzą córki i wnuczki. Napisałam o tym, o kobietach, które siedzą i całe życie ręcznie dekorują wedlowskie torciki. To był tekst na dwie małe szpalty, czyli półtorej strony musiało być, nie więcej. Reportażyczek taki. Potem była ocena praktyki. Było nas kilkoro z różnych wydziałów. Gawałkiewicz omawiał teksty wszystkich. Omawiał, a o moim reportażyczku nic. Pomyślałam: – No nie, chyba niedobrze. Aż na samym końcu powiedział: – A ta Krallówna… Ta Krallówna to będzie kiedyś królewną reportażu. Tak dokładnie powiedział. Prędko poleciałam do telefonu, zadzwoniłam do mamy. – Mamo, wiesz, co powiedział pan redaktor? Powiedział, że będę kiedyś królewną reportażu!”.

Przepowiednia wygłoszona wtedy przez redaktora Gawałkiewicza spełniła się, choć wcale nie musiała. Tyle że prócz wielkiego talentu Hanna Krall miała w życiu szczęście. Strzałem w dziesiątkę było wspomniane „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Wywiad z ostatnim komendantem powstania w getcie warszawskim przyniósł jej światową sławę. Ważny pod tym względem okazał się również nieco późniejszy niż książka Teatr Telewizji w reżyserii Andrzeja Brzozowskiego. Spektakl należący do „złotej setki” Teatru Telewizji był także punktem zwrotnym dla samego Marka Edelmana. Rewelacyjna kreacja aktorska Zbigniewa Zapasiewicza sprawiła, że cała Polska dowiedziała się o wyjątkowej historii byłego bojownika Żydowskiej Organizacji Bojowej.

W takich słowach wspominała pierwszą rozmowę z nim Hanna Krall: „Zastanawiałam się, co by tu powiedzieć, i zaczynam, że moja redakcja, czyli Polityka, mieści się na dawnym terenie getta. – Pan był w getcie, prawda? – mówię. – Byłem – odpowiada. – Ja pracuję blisko ulicy Anielewicza. Znał pan może tego Anielewicza osobiście? – Znałem. Zapytałam: – Jaki on był? Chodził w harcerskim mundurku, grał na bębnie i lubił dowodzić. Nie wierzyłam własnym uszom… Pomyślałam: On mówi o legendarnym przywódcy powstania, swoim dowódcy… Mówi, jak było. Nic go nie obchodzi, jak należy mówić. Jeśli jest w nim więcej takich zdań…”. Zmysł obserwacji, jak również prostolinijność opisu powstania w wykonaniu Edelmana nie zawiodły reportażystki. Potem było już z górki. Międzynarodowa sława i wyrobienie nazwiska stały się faktem.

Innym filarem w twórczości Hanny Krall był jej flirt z X muzą, a zwłaszcza z jednym reżyserem – Krzysztofem Kieślowskim. Późniejszy autor „Dekalogu” zadzwonił do niej i zapytał, czy nie powinni się lepiej poznać. – Powinniśmy – odrzekła Krall. Przyjaźń z Kieślowskim trwała długie dwadzieścia lat i dała fantastyczne efekty. Przytoczę tylko jedną historię.

Mało kto wie, że jedna z trzech historii ze słynnego „Przypadku” Kieślowskiego zaistniała tylko dzięki sugestii i wrodzonej intuicji Hanny Krall. Któregoś dnia reżyser spytał ją, czy nie zna jakiegoś wierzącego, uczciwego, a zarazem szlachetnego komunisty. „Oczywiście” – odpowiedziała krótko. „Znam Szczęsnego Dobrowolskiego”. Był to żołnierz Armii Ludowej, uczestnik powstania warszawskiego, odważny i bohaterski człowiek, odznaczony przez komendanta głównego AK gen. Bora-Komorowskiego orderem Virtuti Militari za zdobycie gmachu YMCA. Jesienią 1949 roku, w ramach „zaostrzenia walki klasowej”, trafił do stalinowskiego więzienia na Rakowieckiej. Brutalnie bili go tam ubecy, ale Szczęsny Dobrowolski, jak przystało na starego, przedwojennego komunistę, był twardy i nie chciał się przyznać, że jest amerykańskim szpiegiem. Wyszedł z więzienia na fali odwilży w październiku 1956 roku. Opuszczał Rakowiecką, będąc fizycznym wrakiem. Z obitymi nerkami i stopami, bez zębów, ale z nienadszarpniętą wiarą w komunizm. Przecież były to tylko „błędy i wypaczenia”, a teraz, gdy nowy I sekretarz partii Władysław Gomułka ogłosił „socjalizm z ludzką twarzą”, będzie tylko lepiej. Tak powstały zręby „Przypadku”, który Kieślowski nazwał później jednym z ważniejszych obrazów w swojej twórczości. Nie byłoby go, gdyby nie szósty zmysł królowej reportażu Hanny Krall.

2025-06-02

Mikołaj Mirowski