Dlaczego?
Pierwsza tura wyborów prezydenckich za nami. Drugiej nie powinno być, gdyby zapowiadane w 2023 roku rozliczanie poprzedniej władzy poszło sprawniej i szybciej. Aby poszukać jednej, ale ważnej przyczyny tego, dlaczego tak się stało, pozwolę sobie na przykładzie wyjaśnić różnicę między Maciejem Borkiem, szefem stałego Komitetu Rady Ministrów, a Adamem Bodnarem, ministrem sprawiedliwości i (jeszcze) prokuratorem generalnym.
Ten pierwszy musi codziennie „walczyć” w ramach koalicji z ministrami i wiceministrami o każdą drobną zmianę w istniejących i nowych ustawach, zanim wejdą na Radę Ministrów. Ten drugi walczyć nie musiał od chwili powołania. Ma prawo „poprawione” przez Ziobrę tak, że nie umiał, niestety, z niego skorzystać. Zwłaszcza z tzw. aresztów wydobywczych do końca kadencji A. Dudy. Wystarczyło policzyć wstecz dni od 6 sierpnia 2025 r. i określić datę początku zamykania potencjalnych winowajców w przedłużanych przez sądy z różnych powodów aresztach. Dlaczego tego nie zrobił? Bał się, że nie będzie odblokowane KPO? Bzdura.
Plan naprawy miał zrobiony, wystarczyło trochę intelektualnego wysiłku, którego, jak widać, mu nie brakuje. A może ktoś z pisowców coś na niego miał? Nie wiem. Należało uchwalić napisane już nowe ustawy, dać do podpisu A. Dudzie, pokazać społeczeństwu, że to z powodu odmowy podpisu nie ma koniecznych zmian w sądownictwie. Powiedzieć ludziom, że zmiany te nastąpią, jeśli będzie nasz prezydent Rafał Trzaskowski, więc mamy głosować na niego. Byłoby już pozamiatane. A teraz musimy poczekać na drugą turę i rząd musi mu je przedstawić ponownie do podpisu. Oszczędziłoby to czas, pieniądze i dało jakąś satysfakcję nam, wyborcom, i środowisku normalnych czynnych prawników. Ja nim nie jestem, ale jak każdy myślący do takich wniosków dochodzę.
Pisowska banda z Jarosławem K. i Zbigniewem Z. na czele teraz śmieje się i drwi nie z A. Bodnara, ale z nas wszystkich, którzy tak licznie poszliśmy na wybory w 2023 r. właśnie po to, aby odsunąć ich od władzy i wymierzyć sprawiedliwość za złodziejstwo i inne przestępstwa, jakich się dopuścili. To był główny powód tak wysokiej frekwencji wyborczej, a nie mówione w TV dyrdymały symetrystów, politologów i niedouczonych socjologów. Ja, wyborca, czuję się dzisiaj tak, jak człowiek broniący swojego domu przed napastnikiem. Zranił go, gdy napadał, a teraz ma wezwanie do sądu za przekroczenie obrony koniecznej. Jakieś dziwne hokus-pokus nastąpiło po wypowiedzi w jednym z dzienników sędziego Piotra Mgłośka z Wrocławia.
Tydzień po tej wypowiedzi wiceminister sprawiedliwości Dariusz Mazur znalazł nagle sposób, aby pogonić Przemysława Radzika. A co ze Schabem i Lasotą, pozostałymi niesławnymi rzecznikami dyscyplinarnymi, których Ziobro powołał? Nie rozumiem też, dlaczego Pan Bodnar zamawia po dwa projekty w tej samej sprawie? Jak w przypadku niesędziów. Szkoda czasu. Trzeba mocno przyspieszyć z tym przywracaniem prawa i Konstytucji. Teraz swym zachowaniem sprawia Pan wrażenie, że jest Pan za, a nawet przeciw. Z takim ślamazarnym tempem to wątpię, czy zdąży Pan przed kampanią parlamentarną w 2027 r., która, jak Pan wie, rozpocznie się nieformalnie już 2 czerwca. To, że będzie druga tura wyborów, to Pana wina, a nie Tuska. Mógł Pan odmówić objęcia tych dwóch stanowisk, poczekać, aż je rozdzielą i wówczas podjąć decyzję, któremu z nich będzie Pan mógł podołać. Powinien Pan też wiedzieć, że wybory to nierówna gra, bo każdy niedouczony tępak i głupiec ma taki sam głos, jak człowiek mądry i rozsądny. Nasz kraj to taki duży szpital w czasie pandemii, w którym metody leczenia wybiera lekarz, a nie głosowanie pacjentów. M.Z.
Po Franciszku
Chyba jednak imię przerosło Bergoglia. Jego wpływ na Kościół z pewnością nie będzie tak duży, jak św. Franciszka, XIII-wiecznego misjonarza, mistyka, stygmatyka, rozmawiającego ze zwierzętami opiekuna ubogich, założyciela zakonu franciszkanów i innych zgromadzeń. To poniekąd ludzkie – wielu chciałoby być jak tamten Franciszek. Oczekiwania na początku pontyfikatu były bardzo duże. Oto do skostniałego Watykanu przybył ktoś spoza włoskiego układu: człowiek znający życie, ludzką biedę i ludzkie słabości, mający świadomość, że Kościół już dawno porzucił Chrystusową troskę o słabych i wykluczonych. Co najwyżej tych słabych hierarchowie starali się na rozmaite sposoby sobie podporządkować, często nawet wykorzystać. Sam miałem takie nadzieje. Widać było, że jest z innego świata, że pragnie Kościół skierować na tory wiodące do współczesnego świata przy zachowaniu ducha Ewangelii. Wiedziałem, że będzie mu trudno. Zwłaszcza gdy patrzyłem, z jaką ostrożnością polski kler podchodził do tego pontyfikatu. W większości postawili na przeczekanie i wielu naszym biskupom się to udało.
Nie zmienia tej oceny fakt, że kilku znamienitych z tego grona straciło zaszczyty, ale nie sądzę, by działa im się naprawdę jakaś krzywda. Natomiast jedną rzeczą z pewnością papież Franciszek przewyższył świętego z Asyżu – a mianowicie rozmachem pogrzebu. Co ciekawe, wszyscy podkreślali, że Franciszek zmienił ceremoniał na skromniejszy, kazał pochować się w Bazylice Matki Bożej Większej, a nie w samym Watykanie, zmniejszył liczbę trumien itp. Mam na temat skromności inne zdanie, być może niepopularne. Jeśli ktoś nie chce być chowany, jak każe tradycja, oznacza, że chce się właśnie wyróżnić. A umieszczenie na płycie samego napisu „Franciscus” też nie jest przejawem skromności. Jakby chciał przez to powiedzieć: Każdy musi wiedzieć, że to ktoś wyjątkowy, a nie jakiś tam Jorge Mario Bergoglio, jak byłoby napisane na grobie zwykłego śmiertelnika.
Pewnie niektórzy uważają, że się czepiam bez racji, ale takie mam zdanie i nic na to nie poradzę. Niektórzy (Putin, Xi Jinping) nie udawali, że mają coś wspólnego z naukami Franciszka. Inni, jak chociażby amerykański i polski prezydent, wyrażali zewnętrznie wielki smutek, a w głębi ducha być może cieszyli się, że tak się sprawy potoczyły. Że może teraz Kościół pójdzie w prawo, że da się z Watykanem zrobić jakieś interesy biznesowe itp. Nasz prezydent miał okazję jeszcze raz się przelecieć, więc poleciał. Jemu zawsze było wszystko jedno, gdzie leci: igrzyska olimpijskie, konkurs skoków narciarskich itd., byle daleko i w egzotycznym kierunku. To, że Trump go nie poznał, świadczy tylko o tym, że te dziesięć minut, jakie mu dane było kilka miesięcy temu, to za mało, by – jak Trump mówił o przywódcach innych krajów – pocałować go w dupę, bo wtedy pewnie amerykański szeryf by go zapamiętał. NARCYZ WASZKIEWICZ
Sprawniej, szybciej, taniej…
Brzmi pięknie i zachęcająco, nieprawdaż? A więc słów kilka, co mam na myśli. Mówiąc najogólniej – zmiany w polityce. Sejm – zamiast 460 posłów, tylko połowa – 230. Wystarczy na 100 proc. Senat – czy na pewno jego brak miałby jakieś negatywne następstwa? Jestem pewien, że nie. Przecież w posiedzeniach komisji sejmowych na bieżąco uczestniczą specjalnie zapraszani eksperci i nawet najbardziej skomplikowane problemy można pozytywnie rozwiązać. Nie mówiąc już o tym, o ile szybciej przebiegałaby cała procedura.
Ile trwa dzisiaj, nie jest dla nikogo tajemnicą. Mam pełną świadomość, że takie zmiany byłyby bardzo bolesne dla wielu posłów i senatorów, dla ich rodzin. Wiadomo, że gdzie drwa rąbią… Ale summa summarum nie ulega dla mnie wątpliwości, że proponowane powyżej zmiany byłyby dla Polski ze wszech miar korzystne. Czy odważymy się na nie? Czy mogę być optymistą? Znając życie – wątpię. I jeszcze na koniec istotny problem – co z nadmierną obsadą Kancelarii Prezydenta RP? KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Jak ukarać emeryta
Kilka słów o swoistym socjalu, którego beneficjentami są emeryci. Czytam, że ci, którzy mają duże emerytury, to albo nie dostaną czternastki, albo dostaną okrojoną. Wystarczy, że przekroczą wzięty z sufitu jakiś „średni dochód” i IV RP zabierze im część świadczenia. Czyli znów dla oszukańczej „równości” ci, co pracowali (i dalej legalnie dorabiają na emeryturze), będą karani. Za co? Za aktywność, za płacenie podatków od zarobków, za uczciwość, za pracę, tę podstawę (prócz kolonializmu u niektórych) bogactwa państw? Wbijcie sobie do swych „partyjnych”, „parlamentarnych”, „rządowych” głów, że emeryci to kilka milionów pominiętych gospodarczo obywateli. To nie balast, ale rzesza, która może kupować, podróżować, zasilać małe knajpki, warsztaty itp.
Skończmy z obrazem emeryta kwęczącego u lekarza i wysługującego się dzieciom, które nie mają czasu na swoje pociechy. Ich uaktywnienie, uświadomienie, że nie są balastem, lecz pełnoprawnymi, w tym ekonomicznie, obywatelami może pozbawić PiS-u sporej części poparcia. Podam swój przykład: Jeśli w tym roku też dostanę możliwość niezłego zarobku, to zamierzam kupić nowe auto (w salonie); do tego raz do roku jeździmy z żoną na kilka dni do SPA i co miesiąc idziemy do restauracji. Ale jak będą na to środki, to do SPA pojedziemy raz na kwartał, a do restauracji wybierzemy się raz na tydzień. Z chęcią kupiłbym jeszcze więcej książek i płyt CD. Do tych ostatnich – wysokiej klasy sprzęt audio (z Europy – nie z Chin!).
Kiedyś istniała u nas marka światowej klasy – „Diora”, ale jako „komusza” została przez IV RP zniszczona i dziś musimy kupować chiński złom. Czy moje plany (i bieżące działania) to nie jest wspomaganie gospodarki? A takich jak my (ja), to jest 2 – 5 mln. I IV RP niech skorzysta z tego, że duża grupa emerytów tak może dostarczać budżetowi państwa podatków (choć pośrednio). Ale w skali kraju summa summarum to mogą być miliardy złotych.
Wiem, że nie wszyscy emeryci są aktywni czy mają takie możliwości. Ale państwo musi zmieniać ich mentalność i doinwestować, by, na początek, raz na rok pojechali do SPA i co miesiąc do knajpki. A to, że część emerytów jest faktycznie nie całkiem zdrowa, nie oznacza, że po wizycie u lekarza nie może aktywnie żyć i zasilać gospodarkę innymi wydatkami niż leki, lekarz i opłaty. Tu należy sensownie przemyśleć emerytury kobiet – żon, które świadomie poniechały własnej kariery zawodowej (i emerytalnej), bo wybrały model „kobiety zajmującej się domem i dziećmi” (nie ma tu nic złego i uwłaczającego kobietom!), ponieważ mąż dobrze zarabiał, ale po 20 latach zmienił małżonkę na młodszy model, a IV RP raczej kiepsko egzekwuje alimenty na dzieci, a co dopiero na byłe żony.
Praca w domu, wychowywanie dzieci, niekorzystanie ze żłobków i przedszkoli, to również duże dochody państwa, za które im się należy sensowna emerytura. Zwłaszcza gdyby państwo stworzyło system, w którym pracodawcy nie baliby się dać sensownej pracy takim kobietom. W tym układzie, poza tym, co wypracowały, opiekując się np. jednym czy trojgiem dzieci, to jeszcze dorobiłyby np. 10 – 15 lat. I nawet jak mąż będzie w porządku (co też jest częste), to powyższe działania nadal są pracą, w tym dla społeczeństwa i państwa. L
ewico, zwłaszcza Wy, kobiety Lewicy, nie róbcie z niewiast realizujących powyższy model rodziny jakichś dziwolągów, bo według obecnej „mody” i ogłupiającej „politycznej poprawności”, kobieta znaczy zarobiona i niezależna. To wszystko musi być wyważone. To jeden z powodów, dla których dziś część mężczyzn boi się kobiet i przyjmuje pozycje obronne czy wręcz mizoginistyczne. PIOTR J.
Kulinarny absmak
W związku z kończącą się w sierpniu br. kadencją polskiego tuza politycznego proponuję Czytelnikom wyciąg ze zbioru „przysmaków” z jego karty dań, zanim trafią do archiwalnego śmietnika. Produkty użyte do ich wytworzenia pochodzą z własnego chowu pałacowego oraz ze spiżarni, na wsi zwanej komorą z Wiejskiej, w której leżakują m.in.: baranina, przerośnięta wieprzowina, bycze karki i ogony, policzki wołowe, świńskie ryje, wszelkiej maści drób wiejski (z chowu klatkowego), medaliony z tokujących cietrzewi miejskich, tuszki z pousadzanych na grzędach piejących kogucików i oczywiście dziczyzna (w części dotknięta wirusem afrykańskiego pomoru świń).
W mojej ocenie większość produktów jest przeterminowana, obtoczona wzmacniaczami smaku, a część z krótkim terminem przydatności. Każdy przepis kulinarny Andrzeja D. jest tak prosty jak on sam. Z jego karty dań, robiącej wrażenie żarłospisu, bije w oczy przystawka (danie na „jeden kęs”, poprzedzające danie główne), czyli ośmiominutowa rozmowa z prezydentem USA, w której poruszył tematy (tak twierdził własnoustnie po godzinie od przystawki), ale jednak ich nie poruszył (tak stwierdził po miesiącu, będąc na głodzie). Z szerokiego wyboru zup polecany jest ”tryptyk prezydencki”, a w nim najczęściej serwowana, lecz powodująca jedynie zgagę, zupę bezp(r)awia, czyli „zupa nic” dobrego.
W centrum tryptyku prezydencka specjalność: „zupa dnia” (każdego) w formie kateringu – czernina z kaczki, doprawiana na Nowogrodzkiej wykwintną (aż dziwne, że smakuje) przyprawą do baraniny. Najsmutniejsza część tryptyku to gorąco polecany przez Andrzeja D., lecz kompletnie niestrawny, prezydencki barszcz ukraiński (amerykańska czarna polewka na bazie rosyjskiej trucizny), zwany zupą ustęp(stw) terytorialnych Ukrainy, a przełamany w smaku jankeskim smrodem hańby Chamberlaina (ustępstwa wobec Hitlera). Danie główne menu, pod tajemniczą nazwą w „Kancelaria Prezydenta RP”, nie mieści się na talerzu; jest zbyt obfite i kompletnie niezjadliwe. Zwieńczenie menu Andrzeja D. to creme de la creme: deser bez smaku (długopis) podawany na przyjęciu bufetowym (na bankiecie na stojąco), wykorzystywany do podpisania papierów w pozycji do badania prostaty, w Gabinecie Owalnym prezydenta USA. Moja ocena kuchni prezydenckiej jest taka sama jak opis M. Dworczyka wyników grzebania zaplecza Andrzeja D. przy produktach do grochówki wojskowej.
Tak właśnie: „…niekompetencja, nieudolność, głupota, a czasem też ciemne interesy podlewane obrzydliwym sosem bogoojczyźnianych frazesów”, spowodowały spadek królowej zup do rangi Macierewiczowej zalewajki. Nie drwiłbym z niepełnosprawności kulinarnej Andrzeja D., gdyby podpisał nowelizację Kodeksu karnego, rozszerzającą katalog przestępstw z nienawiści. Było to oczywiste przyzwolenie, z którego nie sposób było nie skorzystać, tak jak z przyznania jego kuchni tylko pięciu gwiazdek (na wzór gwiazdek Michelina). Geneza moich gwiazdek sięga 2018 r., kiedy to Ruch Pięciu Gwiazd we Włoszech podpisał porozumienie programowe z Ligą Północną Matteo Salviniego, z którym z kolei PiS (zaplecze Andrzeja D.) nawiązał bliższe kontakty. Ktoś utworzył później dwuwiersz z symboli Ruchu… i partii PiS po to, aby Andrzej D. mógł powiewać swoimi gwiazdkami nad PiS na konwencjach wyborczych Jego kandydata. JANUSZ
Świąteczny maj
Witaj Maj, Trzeci Maj, U Polaków błogi raj! – brzmią słowa pieśni pochodzącej z 1831 roku. Napisał je Rajnold Suchodolski, a muzykę skomponował do nich być może sam wielki Fryderyk Chopin. Wychowywałem się w czasach, gdy głośno i z pompą obchodziło się 1 Maja, a 3 Maja wcale lub ewentualnie konspiracyjnie w kościele. Z tym ukrywaniem 3 Maja związana jest pewna osobista historia. Otóż w latach studiów dorabiałem w studenckiej spółdzielni pracy, a jednym z najbardziej popłatnych zajęć było flagowanie Warszawy. Flagi (czerwone i biało-czerwone) trzeba było wywiesić nie za wcześnie, by się nie zniszczyły, ale też nie za późno, by radośnie trzepotały nad maszerującymi w Święto Pracy.
W żadnym wypadku nie mogły jednak wisieć 3 maja, więc od wieczoru pierwszego i do późnej nocy 2 maja trzeba było całą tę dekorację sprzątnąć. Służby miejskie miały w tym czasie dużo innej pracy, więc nic dziwnego, że sięgano po nas, studentów. Władza nie miała świadomości, że w ten sposób wręcz umacnia w nas, młodych ludziach, tradycję święta 3 Maja. A że przy okazji szło nieźle zarobić? Cóż, przyjemne z pożytecznym. Dość wspomnień. Teraz o majowych świętach, tych nietypowych, które nas czekają. A jest ich sporo i zapowiadają się ciekawie. Już 1 maja mamy Święto Kaszanki. Jak rozpalimy ogień tego dnia, nie warto go gasić, bo 2 maja jest przecież Dzień Grilla. Ktoś to sprytnie obmyślił, by możliwe było dłuższe świętowanie. Zwłaszcza że dla większości to długi weekend. Grillujemy na ogół gdzieś na działce, więc nie zdziwmy się, jeśli 3 maja zobaczymy gdzieś w sąsiedztwie naturystów. Tego dnia jest bowiem, wśród natłoku innych świąt, również Światowy Dzień Nagiego Ogrodnictwa. Jestem w stanie zrozumieć, że po dwóch dniach grillowania w ogródku ktoś zajmie się uprawą grządek i wcześniej zapomni się ubrać. Natomiast nie mogę pojąć, dlaczego Dzień Bibliotek i Bibliotekarzy jest obchodzony tego samego dnia, co Światowy Dzień Osła.
Jako człowiek urodzony w bibliotece jestem tym faktem wręcz oburzony. Jest przecież tyle innych dni w roku, które mogłyby być dedykowane osłom – dlaczego akurat 8 maja?! Może to święto osłów połączyć z Dniem Zołzy, który wypada 10 maja? Jak obchodzić Dzień Zołzy, chyba wszyscy wiedzą: omijać je szerokim łukiem. Osły zresztą też. Za to 12 maja jest święto bardzo wesołe i miłe. To Międzynarodowy Dzień Limeryków. Niekoniecznie trzeba w ten dzień je pisać, zwłaszcza wtedy, gdy ma się o tym mizerne pojęcie, jednak można czytać. Na przykład Szymborską. Jeśli chce się bardzo, można spróbować ułożyć limeryk o kimś z własnej miejscowości, bo nazwa miejscowości w takim wierszu być musi.
Pewnie wena twórcza bardziej by sprzyjała przy tworzeniu limeryków, gdyby Dzień Whisky był obchodzony kilka dni wcześniej, a nie dopiero 17 maja. Pamiętajmy, że w tym roku pijemy tylko whisky, a nie żaden burbon. Europejska solidarność zobowiązuje. Można z butelką whisky, jeśli coś po 17 maja zostanie, odwiedzić teścia, bo 24 maja jest Dzień Teścia. Można to zrobić jednak tylko pod warunkiem, że wcześniej pamiętało się o Dniu Teściowej (5 marca), bo liczyć na to, że puści zniewagę w niepamięć, nie ma co. Na koniec miesiąca też ważne święto – Europejski Dzień Sąsiada. Trudno tu nawet radzić, jak to święto uczcić. Byle nie za długo razem świętować, bo to może przeciągnąć się do 31 maja, a wtedy jest Światowy Dzień bez Majtek, czyli święto ludzi odważnych, niezależnych i uwolnionych od wszelkich ograniczeń. ANDRZEJ ZAWADZKI