„Kamienie zła miernych pośredników wiary”
Nie przypinajmy księżom anielskich skrzydeł!
W felietonie „Kamienie zła miernych pośredników wiary” (ANGORA nr 32) pan Kryspin Krystek pisze między innymi: „Trzeba także uświadomić sobie, że Kościół to nie tylko kler, ale także ci wszyscy, którzy tworzą wspólnotę wiary. Atak na instytucję jest tożsamy z napaścią na wyznawane przez nich wartości”. Przepraszam, ale chyba Autor felietonu nie rozumie, co się dzisiaj dzieje w Kościele. Czy wyciąganie na światło dzienne brudów dokonywanych przez część polityków poprzedniej władzy jest atakiem na ogromną rzeszę sympatyków PiS-u? Czy atak na skorumpowanego dyrektora zakładu jest atakiem na pracującą załogę?
NIE, to wszystko ma na celu pokazanie zła konkretnych osób, a nie instytucji. Myślę, że ludzie zaangażowani w pokazywanie kapłanów Kościoła popełniających przestępstwa są osobami wierzącymi i nie chodzi im o walkę z wiarą, lecz o eliminowanie przestępców z grona księży i być może w przyszłości zapobieżeniu temu złu, z którym mamy dzisiaj do czynienia. Wiemy, że Kościół sam tego nie zrobi, bo już wiele razy dawał nam przykłady zamiatania spraw pod dywan. Widzimy w ostatnim czasie ogromny spadek powołań w seminariach. Z pewnością jest wiele przyczyn, które się na to składają, ale sądzę, że jedną z nich jest to, iż młodym seminarzystom coraz trudniej jest w murach, które ostatnio są pod lupą, zaspokajać swoje oczekiwania.
Być może dzięki temu ci, co zdecydowali się na kapłaństwo, będą faktycznie ludźmi Kościoła, będą szerzyć wiarę, będą wzorem dla dzieci i wiernych. Nie będą molestować, uganiać się za pieniędzmi i czuć się wybrańcami ludzkości pod osłoną koloratki. Nie przypinajmy księżom anielskich skrzydeł! Chcemy, by ludzie Kościoła byli uczciwi, zaangażowani w wiarę i w walkę o jego dobro. Chcemy w konfesjonale spotykać człowieka, który pomoże nam w słabościach, zrozumie i przywróci wiarę w dobro, wiarę w człowieka i w to, że można na tym świecie żyć uczciwie. A po powstaniu z klęczek podziękujemy takiemu człowiekowi, że nas wysłuchał. Pana Kryspina Krystka proszę, niech przemyśli te słowa, ponieważ napiętnowanie złych ludzi Kościoła nie jest napaścią na wartości wspólnoty, ale próbą, choć bardzo trudną, na utrwalenie tych wartości, bo przecież po to powstał Kościół. ANDRZEJ JANIEC
„Każdy widzi, co chce, rozumie, jak może”
Panie Henryku, proszę tak dalej!
Już kilka razy myślałem podzielić się z czytelnikami ANGORY swoimi opiniami na temat tego, co się dzieje w otaczającej nas rzeczywistości politycznej i społecznej. Dotychczas nie starczyło mi cierpliwości, jednak obecnie po przeczytaniu felietonu Henryka Martenki „Każdy widzi, co chce, rozumie jak może” (ANGORA nr 32) coś mnie zmobilizowało. Redaktor Martenka polemizuje na temat ostatnich wydarzeń olimpijskich i zachowań polskich pseudodziennikarzy czy pseudopolityków. Celnie wytknął absurdy i braki intelektualne osób, które chcą być na świeczniku, a nie mają do tego zdolności, lecz tylko parcie do władzy i korzyści materialnych.
Niestety, znajdują oni swoich wyborców, bo w przyrodzie jest tak, że więcej rodzi się mniej zdolnych niż bardziej zdolnych i rozsądnych. Tylu jest w Polsce mądrych i inteligentnych ludzi, a wybierani są do sprawowania władzy mierni, o dużych brakach intelektualnych i dużej bezczelności. Nie interesuje ich dobro obywateli, tylko własne. Są dwa mądre cytaty, które dobrze ilustrują obecną rzeczywistość w Polsce: „Żadna ilość dowodów nie przekona idioty” (M. Twain) i „Głupi może zawsze więcej zanegować, niż mądry udowodnić”. Panie Henryku, proszę tak dalej! Może głupi kiedyś zmądrzeje (chyba po szkodzie?). Pozdrowienia dla wszystkich czytelników supertygodnika „Angora” EMERYT ANDRZEJ
Chciałbym się ponudzić
Olimpiadę mamy za sobą i nastał czas rozliczeń. Pierwszy na linii frontu stanął premier Donald Tusk. Zapowiedział audyty w związkach sportowych i PKOI. Nie pokusił się o wyrażenie swojej opinii w przedmiocie tak słabych wyników naszej ekipy, ale widać, że i jemu nie w smak tak niski „urobek” medalowy. Z wyrażeniem swojej opinii, jak stwierdził, poczeka na wyniki audytów.
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że nasz występ należy zaliczyć do udanych. Ja podzielam stanowisko Premiera. Ta olimpiada nie przyniosła nam chwały, bo 42. miejsce to nie powód do dumy! Nie czekając na wyniki audytów, postanowiłem przeprowadzić własną analizę naszych występów. Nie odnosi się ona do sportowców, ponieważ, co piszę z przekonaniem, to nie ich wina. Uczestniczenie w olimpiadzie to zawsze dla sportowca wielki zaszczyt i zwieńczenie czteroletnich do niej przygotowań.
To jego tytaniczny wysiłek, z budowaniem szansy na wysłuchanie hymnu, dumnie stojąc na podium. Analizę oparłem na trzech danych: na wielkości populacji kraju uczestniczącego w olimpiadzie, liczbie uczestników i liczbie zdobytych medali. Z tych danych wyprowadziłem dwa wskaźniki i nazwałem je odpowiednio: wskaźnik populacyjny WP (liczba zdobytych medali na milion mieszkańców) oraz wskaźnik zawodniczy WZ (liczba zdobytych medali na 10 startujących).
Swoją analizę ograniczyłem jedynie do krajów europejskich. Oto co mi wyszło. Analizie poddałem 42 państwa. Uwzględniłem tylko te ze zdobytymi medalami, czyli 29 państw. Wskaźnik WP dla Polski wyniósł 0,26, co daje nam 28. miejsce. Za nami jedynie Turcja. Wskaźnik WZ wyniósł 0,47, co daje nam 27. miejsce. Za nami Portugalia i Czechy. Uwzględniając te wskaźniki, nie można mówić, że olimpiada wyszła nam umiarkowanie słabo, ponieważ wypadliśmy katastrofalnie!!! A dlaczego? Bo jesteśmy krajem, który pod względem liczby mieszkańców zajmuje 8. miejsce w Europie i 35. na świecie.
Nie wierzę, że kraj o tak wysokiej populacji nie posiada potencjału sportowego na miarę ambicji jego mieszkańców! Dla porównania podaję kraje, które osiągnęły najwyższe wskaźniki: Węgry – 1,96, Holandia – 1,95, Chorwacja – 1,67, Dania – 1,52, Litwa – 1,49. Łączna liczba ludności tych pięciu krajów to 39,8 mln, czyli nieco więcej, liczba mieszkańców Polski. Kraje te zdobyły 73 medale, wystawiły 648 zawodników. To co prawda trzy razy więcej, aniżeli liczyła nasza ekipa, jednak ponad siedem razy więcej zdobytych medali. Najwyższe WZ osiągnęły: Albania – 2,2 (9 zawodników), Mołdawia – 2,0, Wielka Brytania – 1,72, Francja – 1,68, Bułgaria – 1,66. Łącznie kraje te zdobyły 142 medale, wystawiły 826 zawodników.
To cztery razy więcej zawodników, aniżeli my wystawiliśmy, jednak zdobytych medali ponad czternaście razy więcej. Wynik ten można przyrównać do startu USA, które wygrały igrzyska i zdobyły 126 medali przez 614 startujących. Wskaźniki dla USA przedstawiają się odpowiednio: WP – 0,38, WZ – 2,05. Wskaźnik WP nie jest oszałamiający, jednak ten odnoszący się do startujących zawodników jest imponujący. To sugeruje, że startujący w igrzyskach amerykańscy sportowcy zostali rzetelnie wyselekcjonowani, a sam sport w USA ma się bardzo dobrze. Z wypowiedzi ministra Sławomira Nitrasa mogę wnioskować, że zapowiadany audyt będzie ukierunkowany na efektywność dotacyjną państwa.
Z danych wynika, że w latach 2022 – 2024 związki sportowe oraz PKOI otrzymały łącznie 877,8 mln zł, czyli że jeden medal kosztował nas ok. 90 mln zł. W przedmiocie dotacji w odniesieniu do miejsca zajętego w igrzyskach, sposobu i prawidłowości ich wydawania, tego, kto powinien był być na igrzyskach, a kto nie i dlaczego, jak wygląda nasz sport na poziomie podstawowym, które dyscypliny powinny być wspierane przez państwo, a które nie, spodziewam się w najbliższym czasie ostrej jazdy ze strony wielu środowisk: sportowego, politycznego, społecznego i medialnego. Dla mnie sprawa jest prosta.
Kiedy byłem dzieckiem, mama musiała za mną po podwórku z paskiem gonić, abym wrócił do domu, bo akurat graliśmy – jak nie w piłkę, to w dwa ognie, w siatkówkę przy trzepaku, w palanta lub w inne gry sprawnościowe. Zimą mieliśmy zabawy na śniegu, a przy szkole było lodowisko przygotowywane każdej zimy przez woźnego. Na lekcje WF się czekało i z ochotą w nich uczestniczyło. Tak było w latach 60. XX wieku. Efekt? Na sześciu olimpiadach w latach 1960 – 1980 zdobyliśmy 141 medali przez 1300 sportowców. Biliśmy rekordy świata i olimpijskie. Te 141 medali to niemal połowa wszystkich, jakie zdobyliśmy na olimpiadach z naszym udziałem od 1920 roku. WZ za wspomniany okres wyniósł 1,09. Obecnie młodzież najbardziej wyćwiczone ma kciuki, które służą do obsługi smartfona.
Obserwując na bieżąco klasyfikację medalową minionych igrzysk, zrobiło mi się w pewnym momencie żal amerykańskich kibiców. Bo jak można się cieszyć niemal 10 razy dziennie (tyle przeciętnie medali amerykańscy zawodnicy zdobywali każdego dnia)? Przecież to może się okazać nudne! Podobnie jak premier Donald Tusk będę czekał na wyniki audytów. Spodziewam się, że obnażą one obecną patologię naszego sportu. Chciałbym, aby płynące z nich wnioski spowodowały, że już na przyszłej olimpiadzie w LA będę mógł, tak jak Amerykanie, „ponudzić” się, kibicując naszym sportowcom, a nie tracić zainteresowanie w połowie trwania zmagań, bo nie ma komu kibicować. Z poważaniem PIOTR TRAFIS, Katowice
ABC akt tka CBA
Tak naprawdę do tego tytułowego skrótu będącego zgrabnym palindromem można dorzucić jeszcze kilka innych, na przykład: NIK, KAS, PK, CBŚP, a nawet OLAF. Oni, to znaczy te instytucje, a właściwie zatrudnieni w nich ludzie, tkają akta przeciwko wszystkim winnym niegodziwości powstałych za rządów PiS. To zresztą kolejny skrót, którego członkowie tego ugrupowania też nie lubią, bo uważają się – o zgrozo – za Prawych i Sprawiedliwych. Jest taki znany cytat z Kaczyńskiego: „Do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Chyba jeszcze bardziej pamiętamy wszyscy wykrzykiwany przez Beatę Szydło tekst: „Te pieniądze im się po prostu należały”.
To nic, że Kaczyński tych krzyków nie posłuchał i kazał ministrom zwracać „Szydłowe” nagrody. Niektórzy coś symbolicznie oddali, by potem brać jeszcze więcej. Okazuje się, że nie idzie się dla pieniędzy, ale jak już się dojdzie, to łupi się, co zagrabione. Czytaliśmy o tym w „Angorze” już niejednokrotnie. Tak jak kiedyś i dziś wystarczy wziąć gazetę (z wyłączeniem wydawnictw braci Karnowskich i Sakiewicza) lub włączyć telewizor (trzeba uważać, by nie naci snąć na pilocie Republiki), by dowiedzieć się o skali i miejscach, w których dochodziło do rozkradania naszych wspólnych pieniędzy. Formy były różne, przeważnie toporne i łatwe do wykrycia.
Pisowscy funkcjonariusze albo tworzyli „prawo”, które pozwalało im otworzyć państwowy skarbiec i czerpać z niego do woli, albo wręcz łomem, czyli na przykład fikcyjnymi etatami, opróżniali budżet. Nie miało przy tym znaczenia, czy kasa pochodziła z takiej czy innej spółki, z takiego lub innego ministerstwa, z takiej lub innej fundacji czy programu. Każdy pieniądz był przytulony: setki milionów na fikcyjne inwestycje niby dla ofiar przestępstw, kilka tysięcy na paliwo lub zagraniczny wyjazd. Byle przytulić. Jeden, w drodze do Brukseli, okrążył chyba kilkukrotnie kulę ziemską. Opisywanie złodziejskich wyczynów byłej władzy nie ma więc sensu, bo inni to robią na bieżąco. Ich tłumaczenia są identyczne we wszystkich sprawach: to polityczna nagonka, kapiszon, w dodatku mokry, wszyscy się na nich uwzięli, chęć wyeliminowania opozycji, zła etc. Zły jest NIK i Policja, o prokuraturze nie wspominając.
Najzabawniej brzmią tłumaczenia, a właściwie usprawiedliwienia ziobrystów. Przecież oni nie ukradli, tylko dali strażakom i Kołom Gospodyń Wiejskich. A że w swoich okręgach? A co, mieli dać w czyichś? To dopiero byłoby marnotrawstwo publicznych środków. Istnieje też na pozamaterialny aspekt sprawy. Przecież ta nieudolność w rządzeniu, to rozkradanie, te malwersacje w biały dzień i to naciąganie prawa działo się na oczach setek ludzi zatrudnionych w okradanych instytucjach. Czy nie wytwarzało to poczucia, że tak można? Że jeśli się jest szefem, to można kazać podwładnym robić coś nieetycznego? Można znosić sytuację, w której pracownicy wiedzą, że ktoś ma fikcyjny etat za duże pieniądze, podczas gdy oni muszą walczyć o kilkusetzłotową podwyżkę? Skala demoralizacji władzy wszystkich szczebli osiągnęła niespotykany poziom.
Wychodzi na to, że jedyny, który nie kradł, to Kaczyński. Niech więc tkają odpowiednie organy, bo złodzieje starali się zacierać ślady, choć rozpasanie odebrało im czujność. Niespodziewanie do tkania włączył się ostatnio sam Kaczyński. Kwestionując kwotę stu miliardów i podkreślając, jak zwykle, wielkość swojego geniuszu, powiedział, że przeczuwali, iż mogą przegrać, więc dopóki mogli, dawali niektórym po parę złotych. Nie dawali więc, żeby wygrać – co im się perfidnie zarzuca – lecz jako zapobiegliwi gospodarze kraju. Cóż za wspaniałomyślność! Z powodu swojej stetryczałości powiedział Kaczyński, też nieopatrznie, że gdyby rządzili, to na prezydenta byłby wybrany Błaszczak. Mają utkać dywan za 100 miliardów złotych, jak zapowiedział premier Tusk. Niektórzy twierdzą, że to zbyt dużo, że niemożliwe, aby aż tyle roztrwonili i rozkradli. Więc tylko przypomnę, że kilkuletnie opóźnienie w KPO kosztowało nas stratę niebotycznych pieniędzy. Więc niech tkają. Nie tylko CBA. ARTUR BUKAJ
Rozterki emeryta
Chociaż igrzyska olimpijskie w Paryżu już za nami, to te nasze własne igrzyska na słowa, inwektywy i kalumnie, adresowane do polityków i publicystów, mają się wyśmienicie. No bo skoro jeden drugiego nazywa Putinowską szmatą, to przecież nie powie, że chodzi akurat o niego, mówiącego te słowa. Ci, co go znają, wiedzą (a przynajmniej powinni), że te słowa są zaprzeczeniem znanej sentencji: „Wiem, że nic nie wiem”. Te słowa oznaczają świadomość, że jeśli czegoś nie wiem, to znaczy, że mam wiedzę o własnej niewiedzy. I choć to uniwersalne przesłanie przypisuje się Sokratesowi, to jest ono jak najbardziej aktualne i dzisiaj.
Czy ma tę świadomość prezes wszystkich prezesów, nazywając kogoś Putinowską szmatą? A może w ten sposób wyraził swoją frustrację w stosunku do armii Ukrainy, która weszła na teren Rosji Putina? Mam wrażenie, że po raz kolejny prezes odjechał już na maksa – a nagłaśnianie tego w mediach nie było fair, bo jest to pastwienie się nad chorym człowiekiem. Tylko władze Ukrainy wiedzą, w jakim celu ich brygada weszła już ok. 35 km w głąb Rosji, na kierunku Kurska. No właś nie. Weszła?
A może chce (jak piszą w sieci) „utworzyć Wschodnioukraińską Republikę Ludową obejmującą nie tylko Kursk, ale i Rostów nad Donem, Wołgograd i Woroneż, tymczasowo okupowane przez Rosję?”. Tych wizji i domysłów publikowanych w sieci, z niemałym udziałem trolli, jest już całe mrowie. A to, że np. chcą zająć elektrownię jądrową Kurczatowo i wpiąć ją do siebie, aby prądu na zimę i do zakładów zbrojeniowych nie zabrakło. A to, że Putin zabierze część wojska z zajętych terenów na Ukrainie, a oni mieliby za nimi pójść w pościg. Tylko jakoś po tygodniu nikogo nie zabrali z linii frontu, bo wolniej, ale nadal się posuwają. Jedno jest z pewnością prawdziwe i pozytywne w tym wojennym chaosie – poprawiły się zdecydowanie nastroje ludności Ukrainy (…).
Niepokojące jest dla mnie i to, że w tym zmasowanym trollingu znalazła się i taka sugestia: „Zachód, korzystając z pomyślnych działań na kierunku Kurska, powinien namówić gubernatora obwodu królewieckiego do referendum, aby odłączyć się od Rosji i wrócić do granic z XVI w., czyli oddać Polsce i Litwie, co było kiedyś ich”. Nie wykluczam, że światłe umysły zgromadzone wokół prezesa (a może i on sam) nie zrobią z tego politycznej nawalanki, gdy kolejni co ważniejsi jego pretorianie pójdą na „tymczasowy dołek” za przewały państwowej kasy. Będzie pewnie znowu wina Tuska, że nie odbił dla Polski Królewca. Rzeczywiście można się pogubić w tym wakacyjnym trollingu w sieci. Jakoś niewiele wiemy z Ministerstwa Cyfryzacji, czy ktoś odsiewa plewy i demaskuje z imienia i nazwiska naszych, a nie ruskich trollingowców. Sam, jako emeryt nie wiem, jak ich nazwać. Zdrajcy? Kolaboranci? Tchórze? Oj, niewesołe jest dziś życie staruszka. SŁOWIK
Kuwetowy brzmi dumnie!
Obejrzałam relację z incydentu pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej na placu Piłsudskiego. Czy naprawdę w tym kraju jest dalej tak, że „wuc” robi, co chce, i myśli, że mu wolno? Przecież to paranoja! Już jego wystąpienia, czyli stek bzdur przeplatanych insynuacjami i obelgami w stosunku do innych, oraz demonstracyjna postawa wszystko mogącego wodza, są obraźliwe dla przeciętnych ludzi, a co dopiero kradzieże w świetle kamer i w otoczeniu dworu.
Jednak po obejrzeniu filmiku z zajścia będę z napięciem oczekiwała na proces za „Kuwetowego”. To może być sensacyjny przewód sądowy, bo przecież Błaszczak będzie chyba udowadniał, że on kuwetowym nie jest, bo kuwetę kota sprząta ktoś inny. Może przy tej okazji dowiemy się, kto nim jest. Przecież nie chce mi się wierzyć, by Kaczyński robił to osobiście. Zabrać wieniec – rozumiem, sprayem zamalować tabliczkę – rozumiem, ale kuwetę sprzątać, to już się w głowie nie mieści, chyba nie tylko mnie.
Był w naszej historii koniuszy, był chłopak stajenny, był oborowy (a nawet oborowa), był nawet chłop od gnoju; ale żeby obrażać się za kuwetowego! Są ludzie kochający zwierzęta i z tego powodu trzymający je w domu. Inni kochają zwierzęta do tego stopnia, że jako wolontariusze pracują w schroniskach. Także jako kuwetowi. Dlaczego zatem określenie „kuwetowy” miałoby być obrażające? Coś jest tu nie tak. A jednak Błaszczak wyraźnie krzyczał: „Pan mnie obraża. Jak się pan nazywa?”. Był już kiedyś proces o „debila” wytoczony Jakubowi Żulczykowi. Proces o kuwetowego – jeśli do niego dojdzie – zapowiada się równie emocjonująco. Boję się jednak, czy nie pojawi się też inny aspekt całej sprawy.
Oto znajdą się tacy, którzy zaczną wołać: A ja? Też wynosiłem! Częściej niż Błaszczak! Pewnie bowiem jest tak, że kuwetą zajmują się też inni osobnicy, którzy mają to szczęście, że mogą gościć na Mickiewicza. Przecież kiedy tam się pojawiają, a poczują (dosłownie), że kuweta wymaga opróżnienia i wymiany materiału chłonnego, rzucają się na tę czynność ochoczo. Nie mogą dopuścić, by robił to sam właściciel mieszkania, bo on jest z tej wyższej półki, która wprawdzie znajduje się bardzo nisko, ale mniemanie o sobie ma wręcz wybujałe. Jestem przekonana, że chętnych do czyszczenia kuwety prezesowego kota jest więcej aniżeli ten kot, nawet z pomocą prezesa, jest w stanie ją zanieczyścić. A może nie chodzi o to, że jest się kuwetowym, lecz o to, że właśnie akurat kota prezesa.
W tym wypadku jestem gotowa przyznać, że to jest obraźliwe. Wszystkie funkcje przy prezesie są obraźliwe i – gdyby doszło do procesu – każdy sąd to przyzna. Oczywiście z wyjątkiem Trybunału Konstytucyjnego, ale ten – jak wiemy – nie jest sądem, lecz jedynie garkuchnią pichcącą dania na zamówienie prezesa. Otoczony dworem składającym się z kucharek, strzepywaczy łupieżu i kuwetowych – żyje sobie prezes w swoim świecie i ma się za wielkiego intelektualistę. ELA