Jest na liście tytułów sporo, więc kolejni politycy szukają półśrodków. I tak robi też ministra Nowacka, przekonana, że układanie listy książek dla edukacji pokolenia jest proste jak rżnięcie kapusty.
W galimatiasie tytułów niezbędnych do przekazania puli genów kultury młodemu pokoleniu jedno zdaje się niekwestionowane. Jest tych tytułów rzeczywiście dużo, może nawet i za dużo, a że trudno uznać polityków za ludzi znających się na czymkolwiek, nie dziwi, że nikt z nich nie podejmuje decyzji radykalnych, wybierając rzeczy niezbędne, tylko pudruje problem, szukając alibi w opiniach ekspertów i rwetesie komisji. Opinii zaś jest tyle co ekspertów, zatem wartość jednych i drugich znosi się wzajemnie. Być może po to, by ministra Basia mogła z beztroskim entuzjazmem młodzieżowej działaczki ogłosić: – Z mojej strony sprawa jest zamknięta!
Sklejona z fragmentów grecka amfora to rekonstrukcja. Czy lista lektur ma być też tylko rekonstrukcją? Dlaczego? Bo użycie potłuczonych skorup do odtworzenia amfory jest łatwiejsze niż jej ulepienie? Zalecenia ministry Basi, aby niektóre dzieła młodzi poznawali jedynie we fragmentach, ilustruje moje podejrzenie. Budzi też inne. Na przykład o kunktatorstwo. Bo co myśleć o cytowanej opinii ekspertów, by wykastrować „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza i zalecić powieść jedynie we fragmentach. Ale których? I po co? To już problem nauczycieli, bowiem edukacja „całość we fragmentach” spoczywa na nauczycielach – wszak to jedyni praktycy. To oni będą wiedzieli, jakie fragmenty „Pana Tadeusza” Mickiewicza muszą przeczytać małolaty, żeby nie doznały dysonansu poznawczego i nie pogubiły się w akcji XIII Księgi, czytanej w całości rzecz jasna, bo to najlepsza poezja opisująca seksualne obyczaje na Litwie w epoce napoleońskiej.
Subskrybuj