„Teściowie 2”. Recenzja Skiby

Coś złego dzieje się z polską komedią. Produkcje komediowe ostatnich lat to seria porażek, żenujących pomyłek i filmów, które są tak śmieszne jak wujek na weselu po pierwszej flaszce.

Fot. kadr z filmu

Francuzom ciągle się udaje produkować świetne kino komediowe, które nie tylko, że jest zabawne, lecz potrafi jeszcze wzruszyć i być inteligentną satyrą na stosunki społeczne. Dawno, dawno temu za górami i lasami, czyli w krainie małych fiatów i kartek na mięso, polskim twórcom udawało się śmiać z ułomności czasów PRL-u. Mimo cenzury, niskich budżetów i zacofania technologicznego powstawały komedie, które śmieszą do dziś („Rejs”, „Miś”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, „Poszukiwany poszukiwana”, „Sami swoi”, „Seksmisja” czy „Vabank”). Jeszcze z dwie dekady temu, kiedy królowały takie komedie jak „Kiler”, „Killerów 2-óch”, „Chłopaki nie płaczą”, „Poranek Kojota” czy „Wesele” Smarzowskiego, można było iść do kina na polską komedię bez obaw.

Dziś oglądanie rodzimych produkcji komediowych przypomina oglądanie meczów naszej reprezentacji w piłce kopanej. Widz tych widowisk zasiada przed ekranem z entuzjazmem i nadzieją, a kończy z monstrualnym kacem.

Nie inaczej jest z kontynuacją hitu o teściach konfliktowych jak politycy Suwerennej Polski, którą – pewnie z okazji upalnego i burzowego lata – platforma Netflix wrzuciła do swej oferty. O ile pierwsza część podbiła serca widzów przede wszystkim zestawem świetnych aktorów, którzy w przedweselnych awanturach wspinają się na szczyty komediowego olimpu, o tyle „Teściowie 2” rozczarowują jak truskawki, które prezentują się soczyście, ale podczas konsumpcji smakują jak ocet.

Nie pomogli świetny jak zawsze Adam Woronowicz w roli zagubionego teścia z prowincji ani rewelacyjna Izabela Kuna w roli dominującej żony, kobiety, która uświadamia sobie, że świat jej uciekł, a życie po drodze się zmarnowało. W kontraście do tej pary Maja Ostaszewska tworzy razem z Erykiem Kulmem wielkomiejski duet oparty na kłamstwie i sztucznych relacjach. Scenki pomyślane jako zabawne, gdy „prowincjonalni” zderzają się w ekskluzywnym hotelu z „wielkomiastowymi”, nie mają ani wdzięku, ani polotu. Są trochę jak kulawe polskie kabarety, czyli śmieszne inaczej.

Scena finałowa, gdy podczas ślubu dochodzi do skandalu i awantury z udziałem matki pana młodego, jest napisana tak, jakby wymyślił ją ktoś przebywający zdecydowanie zbyt długo na słońcu. Niestety, twórcy zapowiadają już kolejną część serii z teściami, co jest gorszą informacją dla nas wszystkich niż ta o podwyżkach opłat za benzynę, światło i gaz. 

2024-07-13

Krzysztof Różycki