Od 1919 r. był pierwszym dyrektorem Opery Poznańskiej, więc poświęciłem mu biograficzną wzmiankę z okazji jubileuszu w roku 1969. Natychmiast posypały się na mnie gromy wielu żyjących jeszcze świadków jego okupacyjnych grzechów.
Nie pamiętano mu dyrygenckiej kariery, dbałości o dzieła Moniuszki, skomponowania opery Krzyżacy na kanwie powieści Sienkiewicza, częstego inscenizowania spektakli, którymi dyrygował we Lwowie, w Poznaniu i Warszawie. Wreszcie, że kolaborując z wrogiem, uratował życie wielu muzyków, w tym pochodzenia żydowskiego, z którymi występował w kawiarniach warszawskich. Uszedł z życiem wraz z wycofującymi się hitlerowcami. Osiadł w Bawarii, dając prywatne lekcje muzyki w Tirschenreuth aż do roku 1972, kiedy to zmarł w szpitalu w pobliskim Marktredwitz.
Jeżdżąc do Bayreuth na Festiwale Wagnerowskie, odnalazłem po drodze jego grób, zapaliłem świeczki, spotkałem nawet sąsiadów – staruszków pamiętających tego wielkiego polskiego artystę renegata, pokutującego anonimowo za swą hańbiącą przeszłość w zapadłej bawarskiej dziurze. Poza wszystkim był jednak również wybitną postacią muzyki polskiej, bratem wspaniałego malarza i scenografa Leona Dołżyckiego, wreszcie pierwszym polskim dyrektorem gmachu pod Pegazem, gdzie wiele dziesięcioleci po nim działałem.