W sobotę 19 lipca rano przygotowania do urodzin syna były na ukończeniu, pozostał tylko odbiór tradycyjnego opłatka na jubileuszowy tort. Aby zyskać trochę na czasie, 35-letni Piotr Oramus wypożyczył stojącą przed blokiem seledynową elektryczną hulajnogę. Uruchomił internetową aplikację, zapłacił i ruszył. – Kilometr dalej minąłem kiosk koło bloku mojej mamy i tu… urywa się moja pamięć. Potem karetka i szpital – wspomina. Kioskarka: – Usłyszałam olbrzymi huk, a kiedy wyjrzałam przez okienko, zobaczyłam leżącego obok hulajnogi mężczyznę. Długo był nieprzytomny, potem zdołał usiąść na chodniku. Wezwałam pogotowie. Wtedy z bloku wybiegła mama pana Piotra. – Zebrał się tłumek gapiów. Syn siedział pochylony, krew broczyła – mówi Bogumiła Oramus. – Miał kłopot z poruszaniem rękami, bo poleciał z tej hulajnogi do przodu na twarz i odruchowo zasłonił się dłońmi. Kiedy zabrało go pogotowie, na miejsce przyjechała policja. Zabezpieczyli ślady, obejrzeli dokładnie hulajnogę i nie mogli uwierzyć. Przód jednośladu był kompletnie zardzewiały i podczas jazdy z hulajnogi odpadło przednie koło.
Bolt: Przykro mi to słyszeć
Skomplikowane złamanie trzech kości śródręcza i palców obu rąk oznaczało ponad miesiąc chodzenia w gipsie i spaprane wakacje. – Żona nosiła walizki, dzieci podawały mi jedzenie do ust – wspomina Piotr Oramus. – Skutki wypadku ciągną się do dziś: bardziej uszkodzona ręka ciągle wymaga rehabilitacji i wciąż nie mogę prowadzić samochodu.
Subskrybuj