Pani X przez wiele lat leczona była z powodu okresowo narastającej niewydolności serca wywołanej przez napadowe migotania przedsionków.
W grudniu 2022 r. pacjentka została zakwalifikowana do planowego zabiegu cewnikowania serca, który umożliwia poszerzenie zwężonej tętnicy wieńcowej z wykorzystaniem balonu umieszczonego na końcu cewnika. Po zakończeniu zabiegu kobieta zgłaszała pogorszenie stanu zdrowia, o czym poinformowała nie tylko lekarzy, ale w rozmowie telefonicznej także męża.
Wykonano USG, które wykazało nagromadzenie krwi w worku osierdziowym, co wskazywało na perforację ściany serca, a więc uraz jatrogenny. Postanowiono przeprowadzić zabieg odbarczenia płynu metodą perikardiocentezy. Polega ona na wytworzeniu przetoki pomiędzy workiem osierdziowym a obszarem zewnętrznym w celu odbarczenia zalegającego płynu, który przedostając się z jamy serca do obszaru sercowego przy każdym cyklu serca, ogranicza możliwości rozprężania się narządu, doprowadzając do ostrej tamponady, a ta jest stanem bezpośrednio zagrażającym życiu.
Oddział kardiologiczny wezwał zespół karetki reanimacyjnej w celu przetransportowania kobiety do odległej o wiele kilometrów kliniki w Poznaniu. Niestety, podczas transportu doszło do zatrzymania krążenia i zgonu.
Ani lekarz karetki, ani lekarze oddziału kardiologicznego nie zlecili badania pośmiertnego. Kierownictwo szpitala, według słów rodziny, zdecydowanie odmówiło przeprowadzenia sekcji. W tej sytuacji mąż wszczął przewidzianą prawem procedurę i pod koniec grudnia 2022 r. przeprowadzono badanie pośmiertne.
Operacja, której nie było
Rodzina zwróciła się do Zakładu Usług Medycznych i Opinii Cywilnych w Tarnowie o zbadanie procesu leczenia, a przede wszystkim o przeanalizowanie wyników sekcji.
– Badanie nie wykazało na powierzchni klatki piersiowej zmarłej śladów po interwencji chirurgicznej, a jedynie w okolicach nadbrzusza trzy osobne ślady po wkłuciu igłą – co zadaje kłam twierdzeniu szpitala w epikryzie, że dokonano w tym przypadku zabiegu perikardiocentezy, bowiem taki zabieg polega na przecięciu, a nie na przekłuciu powłok ciała – czytamy w opinii zakładu.
– Nie stwierdzono śladów nacięcia worka osierdziowego, co zadaje kłam twierdzeniu szpitala w epikryzie, że dokonano w tym przypadku zabiegu perikardiocentezy.
– Badanie wykazało trzy ślady wkłucia do dolnych okolic mięśnia sercowego, co oznacza, że trzykrotnie zbędnie wkłuwano igłę w okolicę mięśnia sercowego.
– W przestrzeni okołosercowej worka osierdziowego objętość krwi – około 500 ml – pozwala stwierdzić, że późniejsze nagłe zatrzymanie krążenia w trakcie transportu do kliniki było związane z ostrą tamponadą serca.
– W obszarze lewego przedsionka serca rozpoznano pełnościenny otwór perforacyjny, co dowodzi, że w czasie zabiegu doszło do urazu jatrogennego w wyniku przebicia ściany serca, którego nie rozpoznano w czasie przeprowadzonego zabiegu (błąd techniczny i niedbalstwo śródoperacyjne).
Fabryczna taśma
– Operację przeprowadzono w sobotę, a więc w dzień wolny, i był to szósty taki zabieg tego dnia – mówi dr Ryszard Frankowicz. – Nie była to operacja ratująca życie, tylko planowa. Wyglądało to więc na jakąś fabryczną taśmę produkcyjną. Jeżeli ten szpital wykonuje masowo takie zabiegi, to powinien mieć zabezpieczenie kardiochirurgiczne. Tymczasem operacji, jak wskazuje ten przypadek, dokonali chyba kardiolodzy o niezbyt dużym doświadczeniu. Był to zabieg o podwyższonym ryzyku, mimo że u osób dorosłych śmiertelność wynosi 0,01 proc. Lekarze nie wykonali zabiegu perikardiocentezy, tylko igłami punkcyjnymi wkłuwali się jak najbliżej serca, co pokazuje, że w ogóle nie byli przygotowani do takiego zabiegu pod względem kardiochirurgicznym. Uszkodzili pacjentce ścianę przedsionka, co spowodowało wylanie około 500 ml krwi do worka osierdziowego. Takiego uszkodzenia nie leczy się igłami punkcyjnymi. Lekarze musieli więc zdawać sobie sprawę, że doszło do powikłania w efekcie urazu jatrogennego, a jednak w epikryzie nie wspomniano o takim zdarzeniu. Pacjentka podpisała zgodę na wykonanie zabiegu, ale przebicie ściany przedsionka serca nie jest zwykłym powikłaniem przy tego typu zabiegach. To błąd techniczny, za który winę ponoszą lekarze wykonujący zabieg i nic nie jest w stanie tego usprawiedliwić. Nie ulega wątpliwości, że lekarze mający nieść pomoc pacjentce w efekcie swoich niekompetentnych działań doprowadzili ją do śmierci. Nie chce się wierzyć, że taki przypadek mógł zdarzyć się w centrum Europy. Dla mnie to Bangladesz, chociaż nie wiem, czy nie jestem niesprawiedliwy dla lekarzy z południowej Azji. Zamiast zgłosić ten przypadek do prokuratury, odmawiano przeprowadzenia badania pośmiertnego.
Równie skandaliczna była decyzja o przetransportowaniu pacjentki karetką pogotowia ratunkowego do poznańskiej kliniki. Co jakiś czas słyszymy w mediach, że po wypadku komunikacyjnym, gdzie kierowca miał złamaną kończynę czy inne obrażenia niezagrażające życiu, wzywane było lotnicze pogotowie ratunkowe. Tymczasem w tym przypadku zdecydowano się na transport samochodowy, który mógł trwać długi czas, gdy stan kobiety był krytyczny. To skandal. Należy też ustalić, czy nie doszło do przestępstwa polegającego na sfałszowaniu dokumentacji medycznej. Trzeba sprawdzić, za jaki zabieg zapłacił Narodowy Fundusz Zdrowia. Może się bowiem okazać, że doszło nie tylko do sfałszowania dokumentacji medycznej, ale i wyłudzenia nienależnych pieniędzy od NFZ.