Awanturka zwróciła uwagę na dziwaczny anachronizm, jakim jest trzymanie ambasadorów po całym świecie w sytuacji, gdy wszystko załatwia się zdalnie, a sztafaż dyplomatyczny jest coraz bardziej po nic. Największym wybrykiem jest istnienie w Warszawie przedstawicielstwa Unii Europejskiej, czyli reprezentuje nas tu ona sama przed sobą, bo przecież bardziej jesteśmy Unią my, a nie jacyś jej przypadkowi wysłannicy.
Pełniąc jakieś urzędnicze i protokolarne funkcje, mieszkają w rezydencjach jako pozostałość dawnej potęgi, kiedy za granicą byli całym – dosłownie – państwem, które ich wysłało. W tej roli do naszych czasów pozostał jeden wyjątek, a jest to ambasador Stanów Zjednoczonych, który w Warszawie pełni rolę gubernatora tego mocarstwa. Wszyscy kolejni ambasadorowie ze swej koszmarnie brzydkiej siedziby w Alejach Ujazdowskich nadzorują władzę lokalną, a od czasu kiedy na naszych terenach wokół Rzeszowa i Przemyśla zaczęli działania zbrojne, dysponują u nas jeszcze swoim wojskiem (na nasze usilne prośby).
Subskrybuj