Świętego Krzyża to kameralna ulica na krakowskiej starówce. Pod numerem 23 mieści się mający ponad 700 lat najstarszy mieszkalny budynek w mieście. Kamienica pod trójką jest młodsza o kilkaset lat. Do Plant jest stąd rzut kamieniem. Na Rynek Główny Starego Miasta wolnym krokiem kilka minut. Na parterze od 120 lat, a może i dłużej, mieści się najstarszy zakład szklarski w mieście, a kto wie, czy nie w kraju. Od 40 lat należy do Zbigniewa Świerblewskiego, który stał się w Krakowie prawdziwą instytucją.
Na 41 metrach
– Zakład odziedziczyłem po ojczymie, który kupił go od pana Fikensteina, ale kim byli wcześniejsi właściciele, nie wiem – mówi pan Zbigniew. – W późnym PRL-u wszystkiego brakowało, więc szkło nie tyle się kupowało, ile załatwiało. Bez znajomości było trudno o materiał, ale jak się go już zdobyło, to zleceń było w bród.
Na 41 m2 trudno prowadzić działalność, wykorzystując nowoczesne maszyny. Dlatego w zakładzie, który jest także biurem i magazynem, praktycznie wszystko robi się ręcznie. Przy gabarytowo dużych zleceniach rzemieślnik wykonuje u siebie poszczególne części, a potem składa je u klienta.
Oferta jest bardzo szeroka. Szklenie okien, drzwi i witryn sklepowych. Montaż luster, paneli kuchennych, szyb zespolonych, szlifowanie, fazowanie i foliowanie szkła oraz luster, wiercenie otworów w szkle, klejenie gablot, mebli, akwariów, malowanie i piaskowanie szkła oraz luster, klejenie metodą UV, która umożliwia mocowanie do różnych powierzchni, a nawet montaż kabin prysznicowych. Chociaż właściciel nie zajmuje się robieniem witraży, to w jego ofercie jest też ich naprawa i renowacja. Przez cztery dekady zebrałaby się całkiem spora kolekcja mniejszych i większych szklanych dzieł sztuki.
– Współpracuję z cenionymi projektantami, którzy świetnie czują szkło i potrafią zaprojektować zarówno wielką sklepową witrynę, jak i przedmioty szklanej galanterii.
Zakład kupuje szkło ornamentowe u polskiego producenta. Jednak zdecydowana większość różnego rodzaju szkła pochodzi od japońskiego giganta AGC, który wykupił brytyjskiego Pilkingtona. Produkcji AGC są także lustra, których przez lata przy św. Krzyża zamontowano tysiące. Pan Zbigniew nie robi ram, które potrafią być prawdziwymi dziełami sztuki, niekiedy pokrytymi płatkami czystego złota. Od lat współpracuje z Verso, liczącą 100 lat znaną krakowską pracownią z siedzibą na krakowskim Kazimierzu, która zajmuje się wytwarzaniem wysokiej klasy ram do luster i obrazów (pisaliśmy o niej na naszych łamach).
Właściciel montuje także szyby antywłamaniowe, które wymagają zastosowania wytrzymałych zamocowań-ram i są o wiele cięższe od tradycyjnych (średnia grubość to 1 cm).
– Taka szyba może zatrzymać złodzieja, ale oczywiście nie daje 100-procentowego zabezpieczenia. Mówiono mi, że złodzieje potrafią rozbić je wielkimi kowalskimi młotami, ale nim to nastąpi, jest czas na wszczęcie alarmu.
Montaż (z pomiarem) metra kwadratowego lustra kosztuje 380 zł, szkła zespolonego, które stosuje się w witrynach sklepowych, to wydatek tysiąca złotych. Koszt montażu metra kwadratowego szyby antywłamaniowej wynosi około 300 zł, a drugie tyle wynosi cena samej szyby. Ceny usług pana Zbigniewa są wyższe niż u konkurencji, ale mimo to nie narzeka na brak klientów.
Szklić każdy może
– W PRL-u, żeby prowadzić zakład rzemieślniczy, trzeba było zdać egzamin czeladniczy lub mistrzowski, dziś szklarzem może być każdy, bo nikt nie stawia żadnych wymagań. Do tego wiele zakładów szklarskich zaniża ceny, żeby tylko zdobyć klienta, gdyż jest coraz mniej zamówień. Ale to droga donikąd, bo później okazuje się, że z takiego zlecenia nie tylko nie ma zysku, ale nawet może być strata i nie ma z czego zapłacić pracownikom. Mimo to nieźle trzymam się na tym trudnym rynku. Mam wielu stałych klientów, wykonuję usługi na wysokim poziomie i, co szczególnie ważne, większość zleceń realizuję z dnia na dzień, gdy konkurencja często wyznacza dłuższe terminy.
Pan Zbigniew nie jest w stanie przypomnieć sobie większości znanych klientów, gdyż – jak mówi – przez 40 lat przychodził do niego cały Kraków: artyści, profesorowie wyższych uczelni, posłowie, sportowcy. Rzemieślnik wykonywał też usługi dla wielu firm i instytucji. Jak zapewnia, zamontował 90 proc. luster, gablot, szklanego wystroju wnętrz w lokalach przy Rynku Głównym Starego Miasta.
W przypadku sklepów i miejsc usługowych najważniejszy jest dobry punkt. Ulica św. Krzyża to świetna lokalizacja, z jednym zastrzeżeniem – tak jak na całej starówce nie można tam dojechać samochodem, przez co traci się klientów.
– Wśród kosztów mojego zakładu największe pozycje to ceny energii oraz najmu. Lokal, w którym prowadzę działalność, należy do miasta. Za metr kwadratowy płacę 70 zł, czyli około 3 tys. miesięcznie. Dla mnie to dużo. Tymczasem okoliczne galerie płacą grosze. Uważam, że miasto powinno potraktować mnie w ten sam sposób, bo nasza firma istniała tu jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Mój zakład powinien być wpisany na listę zabytków, bo drugiego takiego nie ma zapewne w całej Polsce. Mogłyby tu przychodzić wycieczki. Ale jest światełko w tunelu, miasto niedawno wyremontowało moją witrynę, która chyba nie była taka ładna od 120 lat. Rzemiosło jest wypierane przez duże zakłady przemysłowe. Taka jest kolej rzeczy i nic się na to nie poradzi, mimo że rzemiosło zapewnia to, czego nie mają fabryki: indywidualizm, jakość, ręczną robociznę, dostosowanie do najbardziej nietypowych wymagań klienta. Dlatego w wielu bogatych krajach władze, czy to krajowe, czy samorządowe, dbają o rzemiosło, bo gdy go zabraknie, zginą wyjątkowe wielowiekowe zawody i technologie. O tym wiedzą Brytyjczycy, Włosi, Szwajcarzy i Francuzi. Tylko w Polsce o tym chyba zapomniano.