Wieczorem 7 listopada 2000 roku, gdy lokale wyborcze w Stanach Zjednoczonych zaczęły się zamykać, nic nie zapowiadało konstytucyjnego kryzysu. Była to jedna z najrówniej rozłożonych elekcji w historii. Po ośmiu latach prezydentury Billa Clintona, jego wiceprezydent Al Gore walczył o kontynuację polityki demokratów. Jego rywalem był George W. Bush – gubernator Teksasu, syn byłego prezydenta, reprezentant Partii Republikańskiej. Sondaże wskazywały remis.
Około godziny 19:50 czasu wschodniego amerykańskie media ogłosiły, że kluczowy stan Floryda – który dostarczał 25 głosów elektorskich – został zdobyty przez Gore’a. To mógł być koniec wieczoru. Ale w ciągu godziny stacje telewizyjne zaczęły się wycofywać. Wynik był zbyt niepewny. O 2:16 w nocy ogłoszono, że Floryda należy jednak do Busha. Gore zadzwonił do swojego rywala, by pogratulować mu zwycięstwa a 40 minut później wycofał gratulacje. Różnica głosów w tym stanie wynosiła kilkaset – na ponad 6 milionów oddanych.
Czy taki scenariusz może powtórzyć się w Polsce?
Wybory 2025. System elektorski i niepodziurkowane karty
W USA wybory prezydenckie nie są rozstrzygane bezpośrednio przez obywateli. Wyborcy głosują na elektorów, których liczba jest przypisana do każdego stanu. Zasada „zwycięzca bierze wszystko” sprawia, że nawet niewielka różnica głosów w dużym stanie może przesądzić o wyniku całego kraju. I tak właśnie było – Floryda miała zdecydować, kto zostanie 43. prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Problemy zaczęły się od papieru. W hrabstwie Palm Beach użyto tzw. butterfly ballot – karty do głosowania, w której nazwiska kandydatów umieszczone były po lewej i prawej stronie, a głos oddawało się, dziurkując odpowiednie pole między nimi. Konstrukcja, zaprojektowana z myślą o osobach starszych, była tak myląca, że tysiące wyborców zagłosowały przez pomyłkę na nie mającego najmniejszych szans w tych wyborach kandydata partii Reform, sądząc, że oddają głos na Gore’a.
W innych hrabstwach stosowano tzw. punch-card machines – maszyny, które wymagały fizycznego przebicia karty w odpowiednim miejscu. Jeśli dziurka była zbyt słaba, karta nie była liczona jako ważna. W wielu przypadkach maszyny nie uznawały ich za głosy a ręczne przeliczenie było spóźnione. Na Florydzie nie istniał jednolity system wyborczy. Każde hrabstwo stosowało inne technologie i inne standardy liczenia. To, co było głosem w Miami, mogło zostać odrzucone w Jacksonville.
Wybory 2025. W USA mięli 36 dni chaosu
Po automatycznym przeliczeniu maszynowym przewaga Busha nad Gorem w stanie wynosiła 1784 głosy. Po kolejnych korektach – 327. Ostatecznie: 537 głosów. Tyle dzieliło jednego kandydata od urzędu prezydenta. Sztab Gore’a zażądał ręcznego przeliczenia głosów w czterech najbardziej problematycznych hrabstwach. Zgodnie z prawem Florydy – miał do tego prawo.
Ale równolegle rozpoczęła się brutalna walka medialna i polityczna. Republikanie organizowali protesty w lokalnych komisjach. Słynna była demonstracja w Miami-Dade, w której uczestniczyli m.in. republikańscy kongresmeni i współpracownicy Busha – później nazwana przez dziennikarzy Brooks Brothers Riot. Zgodnie z logiką kampanii – każde dodatkowe przeliczenie głosów było ryzykiem utraty przewagi.
Spór szybko trafił do sądów. Florydzki Sąd Najwyższy nakazał kontynuację ręcznego przeliczania. Ale wtedy do gry weszła instancja najwyższa.
Wybory 2025. Walka w Sądzie Najwyższym
12 grudnia 2000 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uznał, że różnorodność procedur narusza równą ochronę prawną zawartą w 14. poprawce do Konstytucji. Klauzula ta ma gwarantować, że każdy obywatel będzie traktowany przez państwo z taką samą troską o jego prawa. A skoro jeden głos może być zaliczony w hrabstwie A, ale odrzucony w hrabstwie B, to mamy do czynienia z naruszeniem tej zasady.
Do tego momentu rozumowanie sądu wydawało się spójne. Ale najważniejsze było to, co zrobiono potem Zamiast nakazać standaryzację procesu i kontynuowanie ręcznego przeliczenia głosów – Sąd uznał, że nie da się tego zrobić odpowiednio szybko i nakazał natychmiastowe przerwanie liczenia głosów (stąd zresztą po dziś dzień memy „STOP THE COUNT”, które na pewno widzieliście). Tym samym prezydentem został George Bush.
Następnego dnia jego rywal wygłosił oświadczenie, w którym powiedział, że choć głęboko nie zgadza się z decyzją sądu, to przyjmuje ją aby nie pogłębiać chaosu. Sprawa pewnie byłaby roztrząsana jeszcze latami gdyby nie zamachy z 11 września 2001 roku.
Wybory 2025. Jakie wnioski płyną do Polski?
Przypuszczam, że dziś po 21 obie strony ogłoszą zwycięstwo i nie będą czekały na oficjalny wynik wyborów.
To nie będzie niefrasobliwość, lecz kalkulacja. W epoce przekazu natychmiastowego ważniejszy od protokołu będzie pierwszy nagłówek, pierwsza relacja live, pierwsze „wygraliśmy!” wrzucone do sieci. Im bardziej niepewny rezultat, tym większa presja, by zdążyć przed drugą stroną.
W tym wszystkim zadziała też czynnik zewnętrzny. Nawet jeśli wynik będzie „too close to call”, zagraniczne gratulacje przyjdą szybko. Już kilka godzin po zamknięciu lokali możliwy jest tweet z Białego Domu, gratulacje z Berlina, Londynu, Brukseli. Intencje mogą być dobre – efekt zaś katastrofalny. Jedna strona powie: „Widzicie? Świat już wie!”. Druga: „To skandal! Przecież jeszcze nie policzono głosów!”. I tak, zanim cokolwiek zostanie rozstrzygnięte, opowieść o fałszerstwie i zdradzie zacznie żyć własnym życiem.
Na poziomie instytucjonalnym także będą kontrowersje. Według Konstytucji to Sąd Najwyższy ogłasza ważność wyborów. Jedna strona chciałaby żeby o ważności wyborów decydowała Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (nieuznawana przez Europejski Trybunał Praw Człowieka za sąd). Z kolei Sejm chciał żeby to sędziowie z najdłuższym stażem decydowali o ważności wyborów, ale prezydent Duda zawetował takie rozwiązanie.
W dodatku z każdą godziną będą spływać zgłoszenia o nieprawidłowościach. Część będzie prawdziwa: niedomknięta urna, brak pieczątki, zła godzina na protokole. Część zostanie wymyślona. Wszystko jednak – jak na Florydzie – stanie się amunicją. Setki raportów, memów, wpisów. Tysiące ludzi, przekonanych, że coś im odebrano.
W 2000 roku Ameryka zatrzymała wybory w połowie liczenia. W 2025 roku Polska może zatrzymać zaufanie w połowie ogłoszenia wyników.